Skocz do zawartości
Nerwica.com

Paproszek

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Paproszek

  1. Może ktoś chce ze mną porozmawiać na prw? Potrzebuję pomocy.
  2. Nie wiem jak wytrzymam do studiów z ludźmi, którzy mają mi za złe, że się do nich nie uśmiecham.
  3. Nie akceptują jej jako człowieka, nienawidzą jej, chociaż jej nie znają. Uważają, że to ona zmieniła moją orientację, co oczywiście jest nieprawdą. W to, że jestem bi czy homo (bo sama do końca nie wiem) nie wierzą i uważają, że to chwilowe. W tym roku będę mieć 19, ale szkołę kończę dopiero za rok. Wiem, że decyduję o sobie, ale trudno jest decydować mieszkając z rodzicami. Stresuje mnie ta sytuacja.
  4. Masz rację. Jeśli dalej będę się tak załamywać, to oni mogą chcieć mnie "zaatakować". Minimalnie wspiera. A myślisz, że powinnam się zmuszać do rozmowy z nimi, jeśli zupełnie nie chcę?
  5. Zauważyłam to, że chcą mnie zmienić i jest mi z tego powodu strasznie przykro. Nie rozumiem, jak można kogoś kochać i nie akceptować tak ważnego aspektu życia drugiej osoby i czekać "aż będzie normalna". Nie potrafię z nimi normalnie rozmawiać, bo ciągle wracam myślami do ich opinii o tym wszystkim i do wszystkich przykrych słów, które padły. U pedagog już byłam kilka razy, w liceum jest zupełnie inna niż w gimnazjum; jest nastawiona na mówienie, a nie słuchanie i trochę ciężko było się nam dogadać.
  6. Jak wyżej. Jestem tu nowa i chciałam się Wam wygadać i spytać o zdanie, bo sama już nie wiem co robić. Byłam kilkukrotnie u psychologa, niebawem mam zamiar wybrać się do psychiatry, ale potrzebuję takiej zwykłej porady, jak od przyjaciela. Przyjaciół na obecną chwilę niestety nie mam. Zacznę od tego, że mam wspaniałą dziewczynę, która mnie niesamowicie wspiera i właściwie to ona daje mi najwięcej radości w całym moim życiu. Jestem pewna, że ją kocham i że ona mnie też. Niestety zupełnie innego zdania są moi rodzice. Gdybym mogła na pewno wyprowadziłabym się z domu, ale jeszcze nie skończyłam szkoły i nawet nie mam możliwości zarabiać. Nasze relacje nigdy nie były zbyt dobre; odkąd pamiętam zawsze się kłócili, krzyczeli, nawet kilka razy doszło do rękoczynów. Chcieli się rozwieść kilka razy, wyprowadzać, wciągali mnie w kłótnie i pytali, po której stronie jestem. Przez kilka lat tata się do mnie nie odzywał, nawet nie wiem dlaczego. Dla dziecka, którym wtedy byłam, było to bardzo krzywdzące i odbiło się na mnie w bardzo negatywny sposób. Przez całe gimnazjum się okaleczałam, płakałam kilka razy dziennie, miałam napady histerii, żyłam w ciągłym napięciu. Tylko mama o tym wiedziała, ale nawet nie pomyślała o tym, żeby pójść ze mną do psychologa, bo co ludzie powiedzą? Posiłkowałam się wtedy pomocą pedagoga szkolnego, który wytłumaczył mi, że ich problemy nie są moimi. To było przełomem w moim życiu. Zaczęłam się od nich odsuwać, walczyć z nałogiem. Na początku liceum było już całkiem w porządku, okaleczałam się wpływem stresu, ale coraz rzadziej i rzadziej. W końcu poznałam moją dziewczynę i zupełnie przestałam. Praktycznie zaakceptowałam siebie, przestałam bać się odzywać do ludzi, zaczęłam patrzeć im w oczy podczas rozmowy i ogólnie zrobiłam duże postępy. Przez rok związku nasi rodzice o nas nie wiedzieli, jedynie moja mama coś podejrzewała. W końcu się wydało i od wtedy zaczęło się piekło. Szantażowali mnie, że przepiszą mnie do innej szkoły, że nie dadzą mi pieniędzy na studia, jeśli z nią nie zerwę, twierdzili, że jej rodzice podadzą mnie do sądu, że ona kompletnie mnie nie kocha, chce mnie tylko wykorzystać i zostawić. Zabronili jej przekraczać próg naszego domu. Moja akceptacja siebie była wtedy w pełnym rozkwicie, więc jakoś się trzymałam. Po czasie zaczęłam we wszystko wątpić. Nadal wierzę w moją dziewczynę i jej miłość, naszą miłość, ale okropnie boli mnie stosunek rodziców do tego wszystkiego. Stresuję się cały czas, czasem nie chodzę przez to do szkoły. Boli mnie to, że ona nie może do mnie przychodzić. A rodzice twierdzą, że wszystko jest w porządku, bo przecież oni mnie bardzo szanują i dają mi pieniądze na wszystko (według nich to chyba jest wyrażenie miłości do dziecka) i ogólnie udają, że wszystko jest w porządku, dopóki podczas rozmowy nie padnie jej imię. Wtedy zaczynają się wyzwiska, obrażanie i brak akceptacji. Oczywiście jej, bo według nich ja nic złego nie zrobiłam i baardzo mnie kochają, ale w sumie to chcą, żeby już mi przeszło i żebym była normalna (nasz związek trwa dwa lata). Nie mam ochoty z nimi rozmawiać, patrzeć na nich, przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu, bo za bardzo bolą mnie ich słowa i czyny (mama obdzwoniła całą rodzinę, jej i moją i powiedziała o naszym związku, oczywiście zero akceptacji od nikogo). Coraz częściej mam myśli samobójcze i mniej akceptuję siebie, bo zewsząd słyszę, że to co robię jest złe. Rodzice są na mnie źli, że nie jestem przy nich uśmiechnięta i nie chcę z nimi rozmawiać; według nich to brak szacunku. Czy faktycznie przesadzam, jeśli w takiej sytuacji nie chcę mieć z nimi nic wspólnego? Co mogę zrobić, żeby było lepiej ze mną i z nimi? Przepraszam, że napisałam to trochę chaotycznie, ale ciężko ubrać taki obszerny problem w słowa. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania - pytajcie. Z góry dziękuję za pomoc.
×