Witam.
Odkąd pamiętam zmagam się z nieśmiałością, jest mi z tym ciężko. Kilka lat temu było lepiej, był okres kiedy miałem przyjaciół, wychodziłem się z nimi spotykać itd. Potem zaczęło się pogarszać, przyjaciele okazali się fałszywi i zostałem sam. Ogólnie mówiąc cierpię przez depresję i nerwicę lękową jakieś 2 lata, byłem u psychologa do którego uczęszczałem jakiś czas i faktycznie wtedy może odrobinę zmieniło to moje myślenie, ale jest tylko gorzej. Cały dzień jestem sam, nie przesadzam. Nie mam żadnego wsparcia nawet od rodziny, mówiąc wprost że jest mi źle, dostaję odpowiedź typu 'przykro mi, takie życie'. Nie mam możliwości nawet rozwijać swoich zainteresowań przez tą nerwicę, po prostu boję się reakcji ludzi na mnie, mówię za cicho i nie wiem czemu, ale przy nieznanych osobach jakoś całe moje ciało spina się, zachowuję się nienaturalnie przez co jest mi jeszcze bardziej głupio. Serce mi wali, boję się patrzeć w oczy (może nawet nie samego patrzenia tylko tego, że moja głowa sama drga dziwnie kiedy ktoś łapie mój wzrok), w brzuchu mam uczucie jakbym leciał w dół z 20 piętra. Nie mogę tak żyć i nie chcę, od kilku miesięcy marzę tylko, żeby to wszystko się skończyło. Jestem jedną wielką porażką, uważam, że nie zasługuję na nic, żadnych przyjaciół i na nic dobrego, nie ja. Zawsze staram się pomóc innym jak tylko mogę, chociaż ja nie obchodzę nikogo. Zdałem sobie z tego sprawę i zaczynam się wycofywać, boję się zawierać znajomości bo szybko się przywiązuję. Najgorszy jest chyba ten lęk przed ludźmi... To napędza całe koło - zostaję sam, myślę zbyt dużo, dołuje mnie to i prowadzi tylko do myśli samobójczych. Dodatkowo w tym roku muszę wybrać nową szkołę, boję się tego strasznie. Boję się, że sobie nie poradzę, nie mogę jechać nawet głupim autobusem. Prosiłem o pomoc ale to na nic. Nie wiem naprawdę, co mam robić, cała sytuacja wydaje mi się bez wyjścia. Nie napisałem tutaj wszystkiego, co czuję bo nie wiem nawet, jak to ubrać w słowa.