
Queenie
Użytkownik-
Postów
7 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Queenie
-
To wszystko bardzo mądre co piszesz aleksandraaa. Też próbowałam kiedyś zgłębić w czym tkwi problem i dlaczego właśnie ten rodzaj lęku. I zapytuję siebie czy my wszyscy nie mamy jakiegoś problemu z potrzebą nadmiernej kontroli własnego życia, z tym, że nad wszystkim musimy panować, wszystko ogarniać. Ja na przykład jestem osobą która nigdy nie lubiła niespodzianek, nie lubiłam być czymś zaskakiwana, choćby to nawet było pozytywne. Wydaje mi się, że wymioty w moim wyobrażeniu urosły do rangi właśnie czegoś takiego – niespodziewanej sytuacji, na którą nie mam wpływu. Chodzi mi o to, że zawsze bałam się, że to na mnie spadnie jak grom z jasnego nieba, że będę sobie szła do szkoły i nagle ni z tego ni z owego bach! Zrobi mi się niedobrze i nie będę mogła tego powstrzymać. Jakoś tak to u mnie działało. Jednak w moim przypadku początek problemu wiąże się z konkretnymi sytuacjami, gdy byłam świadkiem czyjejś niestrawności. Nie miałam gdzie uciec, byłam małym dzieckiem, które tkwiło na swoim miejscu nie śmiąc nawet ruszyć dużym palcem u nogi. Mogłam tylko leżeć i słuchać. Jest to jedno z najbardziej traumatycznych wspomnień mojego dzieciństwa. Drugi raz też byłam świadkiem nagłej, zaskakującej mnie sytuacji, która jednak tym razem doprowadziła mnie do panicznej ucieczki i zamknięcia się w domu na cały okres wakacji.
-
Witam Was po dłuższej nieobecności Opowiem Wam historię z zeszłego tygodnia. Było w pracy poimieninowe ciasto, które ja bym dawno kiblem spuściła, ale nie moje, więc się nie wtrącałam. Któregoś dnia koleżanka z pokoju połakomiła się i po jakichś dwóch godzinach mówi; ”Jakoś mi niedobrze i żołądek mnie boli”. Moje pierwsze podejrzenie padło na ciasto. Podchodzę, patrzę i oczom nie wierzę. Ono po prostu kwitnie na zielono. Wącham - ewidentna pleśń. Ja nie wiem jak można wrąbać dwa kawały zielonego ciasta i tego nie widzieć i nie czuć. Ale ad rem. Koleżanka całkiem nie emeto, do życia podchodzi racjonalnie, więc jak się struła to naprawdę, a jak mówi „Chce mi się rzygać” to znaczy, że chce jej się rzygać. Bez ściemy. Obserwowałam ją jak jakiś okaz. Nie rzygała, a po 2 kubkach mięty i 5 godzinach powiedziała: „Jest lepiej”. Konkluzja: Skoro ona nie rzygała po spleśniałym na zielono cieście, to znaczy, że Wy NIE MACIE PRAWA nawet mieć mdłości po normalnym, świeżym jedzeniu. Takie jest moje przesłanie na dzisiejszy wieczór.
-
Witam Was alu i cheval. Alu, jak Twoje samopoczucie dzisiaj? Cheval, każda metoda prowadząca do celu jest dobra. Ja nie mam doświadczenia jeśli chodzi o terapie grupowe, dziewczyny na pewno coś Ci doradzą, ale wiele ludzi ma potrzebę konfrontować swoje lęki z innymi, lepiej się czują gdy publicznie nazwą po imieniu to co ich trapi. Myślę, że powinnaś spróbować, chociaż moje doświadczenie wskazuje, że praca nad sobą jest najprostszą a zarazem najtrudniejszą drogą.
-
Bardzo się cieszę, że choć trochę mogę pomóc. Po prostu doskonale wiem przez co przechodzisz. I wiem, że dasz radę złapać to cholerstwo za pysk. Musisz tylko tłumaczyć samej sobie jak dziecku wszystkie racjonalne przesłanki. Rzyganie to jest tak naprawdę czynność bardzo rzadka u tzw. normalnych ludzi. Mój mąż w czasie ponad 20 lat naszego związku miał to 2 razy i to tylko dlatego, że naprawdę tego chciał. Od jak dawna chorujesz?
-
Radzę sobie przede wszystkim myśleniem racjonalnym i zapobieganiem. Probiotyki, kapusta kiszona (kiedyś czytałam, a propo świńskiej czy też ptasiej grypy, że Japończycy odkryli, że kiszona kapusta jedzona codziennie całkowicie wyklucza możliwość zachorowania), rutinoscorbin, Wit D3, ja jeszcze jej nie suplementowałam, ale podobno ma olbrzymie znaczenie jeśli chodzi o odporność. Wierzę głęboko, że zapobieganie chroni. NIGDY nie zachorowałam gdy to jadłam, nawet jeśli grypa szalała wokół mnie, gdy chorowała rodzina czy znajomi z pracy. Za każdym razem dopadało mnie to jakoś tak…nieoczekiwanie. Miałam to gó wno 3 razy. Raz się nie liczy bo tylko sraczka, dwa razy tylko mdłości o stopniu nasilenia w skali od 1-10 około 5. W każdym razie do rzygania daleko. Jeden aviomarin załatwił sprawę, Ale, z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że my mamy wmontowany w mózg taki hamulec, zawór bezpieczeństwa, że prędzej dostaniemy udaru i zawału serca z powodu jelitówki niż pozwolimy sobie na odruch wymiotny. Nigdzie nie jest powiedziane, że przy grypie żołądkowej musisz rzygać - jesz probiotyki, wit. C organizm masz gotowy do walki z infekcją i nawet w przypadku (nie daj Boże !) zarażenia przejdziesz to łagodniej niż inni. Jestem absolutnie pewna, że nasz lęk przed pawiem jest większy niż fizyczne dolegliwości, a mózg zdominowany nim nie odblokuje się. Zresztą, moja mama, która nie jest emetofobem, ale za to jest oporna do rzygania, nigdy w czasie jelitówek nie haftuje, bo jak to mówi - nie może się skupić. Myślę, że wymiotów doświadczają ci, którzy mają łatwość w rzyganiu (są tacy) i osoby które tego chcą, bo wierzą (i pewnie słusznie), że im to pomoże lepiej się poczuć. Więc jakoś odblokowują się psychicznie. Psychotropka, nie pamiętam kiedy wymiotowałam po raz ostatni. To musiało być w głębokim dzieciństwie, w każdym razie odkąd świadomie siebie pamiętam, czyli od jakiegoś 6 roku życia, nie wymiotowałam.
-
Było ciężko Michał, nie zaprzeczę. Zanim pozytywnie przeszłam przez kilka eksperymentów, które aplikowałam samej sobie i które za każdym razem utwierdzały mnie, że dałam radę i nie porzygałam się, przechodziłam przez piekło lęków. Pamiętam jak stawałam w lustrze i powtarzałam sobie jak mantrę; Nic ci nie jest, czy to rozumiesz? Nie chce ci się rzygać, to tylko złudzenie w twojej głowie. Powtarzałam to tak długo nie wiem ile setek razy aż w końcu dochodziłam do wniosku, że chyba jednak aż tak bardzo to mi się rzygać nie chce skoro powtarzając to od 10 minut moje mdłości momentami zanikały. Wtedy zakładałam buty i wychodziłam z domu. To był naprawdę objaw bohaterstwa, bo ulica, miejsca publiczne, a zwłaszcza środki lokomocji, zawsze potęgowały dolegliwości. Więc wychodziłam z domu i mówiłam sobie: Choćbyś miała zdechnąć to dojdziesz do poczty i z powrotem i będziesz iść równym krokiem i nie będzie ci niedobrze. Czasem udawało się, czasem tę walkę przegrywałam, tzn. puszczałam się sprintem w kierunku domu jakby mnie zboczeniec gonił. Czasem zacinałam się w sobie i pomimo lęku, który szarpał mi trzewia, siadałam na ławce i znów sobie powtarzałam: Choćbyś miała rzygać przez najbliższe 15 minut non stop, wprawdzie nie wiem czym debilko bo przecież nic nie żarłaś, to będziesz tu siedzieć przez najbliższe 5 minut. I siedziałam wciąż prowadząc dyskusję sama ze sobą: No co jest? Jeszcze nie rzygasz? No, prędzej zrób przedstawienie tym wszystkim którzy cię mijają i najwyraźniej mają w d..pie. No co jest kretynko dlaczego jeszcze się nie porzygałaś?. I tak trwałam przez te 5 minut. Potem spokojnie wracałam do domu. Takie to były moje małe zwycięstwa nad sobą. Psychotropka, fajnie, że się obżarłaś, ale już ja to widzę. Pewnie we własnym mniemaniu zjadłaś za dużo i zbyt różnorodnie ażeby to, również w swoim mniemaniu, normalnie strawić. Jak ja to dobrze znam! A przecież my zawsze jemy racjonalnie, jesteśmy mistrzami selekcji potraw cięższych i lżejszych, a także ryzykownych i tych prawie absolutnie pewnych (czyt. sucha bułka hahaha). Z pewnością nie zjadłaś niczego, co mogło Ci się wydać podejrzane. Ale cieszę, się, że olałaś fobię. To jest Twoje zwycięstwo. Mów sobie: Obżarłam się i nie porzygałam, a nawet poszłam spać i usnęłam, czyli wniosek z tego taki, że mogę pójść na imprezę rodzinną, coś zjeść i to mi nie zaszkodzi. Następnym razem jak pójdę, też coś tam zjem i też mi nie zaszkodzi. Powtarzaj to sobie do znudzenia. Nie obawiaj się, tak jak napisałam, Ty się nie dasz otruć, ale godząc się wewnętrznie z tym, że coś tam zjesz opanujesz lęk przed tym, że ktoś Cię będzie jedzeniem uszczęśliwiał na siłę. Z pewnością dacie radę, będziecie normalnie żyć, to naprawdę jest w Waszym zasięgu, ale prawdą jest to co mówi ojciec Michała. Odwracać od tego uwagę, nie wsłuchiwać się w siebie. Rada na pozór ciężka, ale najlepsza jaką można mieć. Psychotropko, jak następnym razem będziesz absolutnie pewna, że właśnie jest Ci niedobrze zrób tak: Idź do kuchni, weź kosz ze śmieciami, wiesz takie najgorsze odpady , skórki z owoców jakieś resztki pokarmowe i wysyp go na środek przedpokoju. Potem rozkop to wszystko na kilka stron. Po prostu zrób uczciwy chlew. Będziesz musiała to posprzątać. Sprzątaj dokładnie. Czyść, pucuj, pastuj, żeby śladu nie było i zapach ładny. Przyjdą takie chwile może 5 może 10 sekund, że skupiając się na tym co robisz zauważysz, że zapomniałaś, że jest Ci niedobrze. Jestem tego absolutnie pewna. I na tym buduj dalszą pracę nad sobą. Jeżeli nie było Ci niedobrze przez 10 sekund to znaczy że jest Ci tak tylko wtedy, gdy o tym myślisz. Przekonuj się o tym jak najczęściej. Trzymam za Was kciuki. Dacie radę.
-
Kochani, witam Was wszystkich serdecznie. Zarejestrowałam się po to by powiedzieć Wam, jak bardzo rozumiem to co przeżywacie i jak mocno Wam współczuję. Może pocieszające będzie dla Was, że z tą chorobą da się żyć i to nawet całkiem przyzwoicie. Wiem co mówię, bo choruję od…40 lat. I żyję, chodzę do pracy, w wakacje podróżuję po świecie, a ponad 15 lat temu nawet urodziłam dziecko. Można oswoić ten lęk, panować nad nim i nie poddawać się chwilom paniki. Można. Ja mam za sobą czas gdy w popłochu wyskakiwałam z autobusu, mam za sobą czas całkowitej izolacji i nie wychodzenia z domu, drastycznych diet. To minęło, mam nadzieję bezpowrotnie wiele lat temu. Ale sam lęk choć oswojony jest obok mnie cały czas. Myślę, że pozostanie ze mną do śmierci. Czasem, gdy przychodzi do mnie niespodziewanie, nie panikuję, witam go jak kogoś upragnionego i mówię mu: „Witaj mój kochany, widzę, że stęskniłeś się za mną, ja za Tobą też. Chodź, potowarzyszysz mi, bo biorę się za mycie okien” ZAWSZE wtedy biorę się za jakieś ciężkie i wyczerpujące zajęcia fizyczne, przeważnie myję podłogi, okna, czasem wychodzę pobiegać. Robię wszystko, a raczej zmuszam się do działania i pilnuję, by nie zostać z nim sam na sam. Nie wiem co jeszcze mogłabym Wam powiedzieć… Może tak: nigdy nie chodziłam na żadną terapię, zawsze walczyłam w samotności, zupełnej samotności , bo nikt z moich bliskich nie wie o chorobie, tzn. nie wie, że bałam się właśnie tego. Kłamałam ze wstydu, przez gardło nie mogło mi przejść, że boję się właśnie tego. Nigdy nie leczyłam się farmakologicznie, jedynie aviomarin przez wiele lat był stałym wyposażeniem mojej apteczki. W ciąży nie wymiotowałam ANI RAZU. Przed ciążą przeczytałam w jakiejś mądrej książce, że około 50% kobiet w ciąży nie odczuwa mdłości i tak się tego zdania uczepiłam psychicznie, tak uwierzyłam, że jestem w tej grupie, że jedyne co odczuwałam to od czasu do czasu lekkie ssanie w żołądku, co z mdłościami nie miało nic wspólnego. Około 10 lat, może trochę dłużej miałam całkowitą remisję choroby. Teraz zdarza się że przychodzi, ale ja już nie panikuję, chwilowy lęk przekuwam w złość na samą siebie, ironię, kpinę. Nienormalne pozostało to, że stan głodu jest jednym z moich ulubionych. Kocham być głodna – czy ktoś normalny to zrozumie? Po drugie nie zjem niczego co choćby zbliża się do terminu ważności, no i odkąd pamiętam kładę się spać z pustym żołądkiem. Pozytyw z tej fobii jest w zasadzie jeden – mając ją nie sposób się roztyć, co pozwoliło mi zachować figurę pomimo upływu lat.