Skocz do zawartości
Nerwica.com

coztego

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez coztego

  1. coztego, Z kontaktami tez nie mialas?

     

     

    Nie miałam. Dzięki temu część moich znajomości jakoś się utrzymała. Bez leków nie miałam ochoty nigdzie wychodzić ( nie chodziło o strach, tylko niechęć do czegokolwiek).

    Zaczęłam się nawet udzielać na zajęciach, gdzie wcześniej umarłabym ze stresu. :lol:

  2. W moim przypadku nie ma sensu chodzić na terapię na lekach albo tuż po ich braniu. Na prochach czułam się super, niczym się nie przejmowałam, więc nawet nie miałabym o czym rozmawiać. Zero problemów :lol:

  3. Od czasów podstawówki moje relacje z ludźmi wyglądały w ten sposób, że siedziałam w ławce z jedną koleżanką, z którą się przyjaźniłam. Koleżanki zmieniały mi się co roku. Dotarłam do 5 klasy podstawówki i od tamtej pory siedziałam z jedną koleżanką kilka lat. Niestety, po kilku latach zostawiła mnie dla innych koleżanek, a ja czułam się opuszczona i samotna. Już wtedy zaczynały się moje problemy psychiczne. W liceum poznałam nowych ludzi, z jedną koleżanką do tej pory mam kontakt, choć już znamy się 10 lat. Ale tak naprawdę, to widujemy się kilka razy w roku, ze względu na brak czasu. Poza tym, nie ufam jej na tyle, by jej opowiedzieć o swoich prawdziwych problemach. Mam też jedną, można powiedzieć przyjaciółkę, której mogę powiedzieć wszystko na temat mojej depresji i odczuć z nią związanymi. Niestety, również rozmawiamy rzadko, kilka razy w roku, ze względu na to, iż mieszkamy w różnych miastach, oddalonych kilkaset kilometrów.

    W czasie 2 klasy liceum odnowiłam stare kontakty i to był również fajny czas. Miałam wtedy sporo znajomych, wychodziłam na imprezy, jednym słowem byłam duszą towarzystwa.

    Potem poszłam na studia i studiowałam inny kierunek przez rok i tam miałam świetnych znajomych, paczka ludzi, która trzymała się razem na wykładach czy ćwiczeniach, a po zajęciach wspólnie imprezowaliśmy. To był jedne z najlepszych lat mojego życia. Potem, po podwyższeniu wyników matury dostałam się na wymarzony kierunek studiów i tutaj się zaczęło. Nie dogadywałam się z ludźmi, pomimo przeniesienia na inną uczelnię nadal było to samo, być może taka specyfika kierunku. W międzyczasie na 2 roku zachorowałam na depresję i padaczkę, a to tym bardziej odcięło mnie od ludzi.

    Tak naprawdę, to ludzie mają mnie w nosie i wątpię, że ktokolwiek by zapłakał, gdybym popełniła samobójstwo, pomijając rodziców i może tę jedną przyjaciółkę.

    Chodzę na zajęcia i jestem jak alien, trzymam się z boku, mało rozmawiam, bo ludzie z mojej grupy lubią plotkować. Tym bardziej nie ujawniam swojej depresji i stanów jakie mi towarzyszą, bo nie chcę im dostarczać tematów do plotek na mój temat. Po zajęciach wracam do mieszkania, zamykam się w pokoju i albo się uczę albo śpię, albo siedzę w internecie. Na weekendach nigdzie nie wychodzę, bo nie mam z kim. I tak wegetuję, rok po roku. Studiuję, żeby zdobyć zawód, a potem i tak skończę jako samotna kobieta w kawalerce z kotem albo psem. Być może stanę się karierowiczką, która dni i noce będzie spędzać w pracy, bo cóż innego będę mogła robić.

    Moje życie jest beznadziejne...

     

    Skończyłam, studia i oficjalnie rozpoczęłam etap karierowiczki. Nie mam co robić prywatnie. A tylko na kawalerkę mnie nie stać, więc nie mogę spokojnie ryczeć w kącie.

  4. Coztego ciekawie się złożyło, bo jestem z tego rocznika, i mam wśród znajomych masę osób, które właśnie w zeszłym roku kończyły studia. Iiii mam wśród bardzo bliskich znajomych 2 podobne przypadki do Twojego, również osoby skończyły studiować i są na rozdrożu, nie wiedzą co robić.

    Moja rada - porozmawiać z paroma mądrymi ludźmi, którzy doradzą "jak żyć", zainspirują... To wymaga spokojnego namysłu i długich rozmów.

     

    Tylko, że ja nie mam z kim porozmawiać. Lata depresji zrobiły swoje, nie mam przyjaciół, jedynie znajomych. Znajomych, którzy właśnie zakładają swoje rodziny i do których nie będę przecież dzwonić dzień w dzień.

    Czasem się spotykamy, ale to tylko pogłębia mój stan. Idziesz sam, słuchasz o tym, że znajomi wynajmują mieszkanie, a to dostali mieszkanie po babci i remontują, a to dziecko się urodziło. A ty jedynie możesz powiedzieć, że twoja mgr zbliża się do końca, bo nic innego się nie wydarzyło :roll:

     

    Brak mi studiów, dawały mi zajęcie. Nie daje sobie rady ze świadomością, że to już koniec. Bo ja zwyczajnie nie mam co robić. Najgorsze, że po obronie miałam tyle planów, a teraz to wszystko uszło.

    Moja mgr była też moim hobby. Miałam zamiar coś doczytać, rozwinąć w tej dziedzinie. A teraz mi się nie chce. Nie mogę patrzeć na książki. Zwłaszcza, że jestem typem osoby, która coś poczyta i musi to obgadać z kimś.

    A jedyna opcja rozmowy właśnie mi się urwała.

    Z tego wszystkiego zaczynam myśleć o doktoracie :roll:

  5. a to na pewno byli psychoterapeuci? jesli tak to w jakich nurtach prowadzili terapie?

     

    Kobieta do której chodziłam była tylko psychologiem. Ale tylko do niej udało mi się szybko dostać, więc stwierdziłam, że to lepsze niż nic. W innych przychodniach od razu mówili, że nie mają miejsc i może będą za 4 miesiące :roll: Nie wiem czy ja się w ogóle nadaje do takiej terapii. Nigdy nie wierzyłam w takie pogadanki.

  6. co z tego zdecydowanie wroc do leczenia a co do spotkania z psychologiem to byla to jednorazowa konsultacja psychologiczna czy wielomiesieczna terapia?

     

     

    Chodziłam kilka miesięcy. Ale nie nazwałabym tego terapią. Czułam się gorzej.

     

    Wcześniej próbowałam 2 psychologów, ale były to jednorazowe wizyty, bo nie było miejsc na stałą terapię. W sumie na jednej z tych wizyt żaliłam się, że od pół roku nie mogę znaleźć pracy i pani się oburzyła, że nie wie czemu narzekam, bo jej pacjenci latami nie mają pracy. :bezradny: Łatwiej było mi zacząć od tych mniej ważnych problemów i przejść do tych gorszych. Ale po takiej reakcji mi się odechciało.

  7. No taka relacja z Profesorem to niezdrowa faza. Ta osoba poswiecala ci uwage a tego pewno ci brak, stad ta ,,wiez'' Taki substytut relacji wytworzony w twojej glowie.

    No ale umawialas sie z kims czy jak? Jestes niesmiala?

     

    Nie powiedziałbym, że chodziło o uwagę. Nie spotkałam wcześniej osoby, z którą by mi się tak łatwo rozmawiało. To właśnie tej rozmowy mi brakuje.

    Zgadzam się, że to niezdrowe. Chce się pozbyć tej tęsknoty.

     

    Nie umawiałam się- jedyne propozycje jaki dostałam pochodziły od podchmielonego pana jadącego na imprezę z 6 pakiem piwa, o godz. 6 rano :D i pijanego robotnika.

     

    Byłam nieśmiała, ale w sumie już mi przeszło. Jednak trudno nawiązuje kontakty.

  8. A nie myslalas sobie kogos znalezc i budowac razem potem swiat? Wyprowadzic sie i tak dalej?

    Sporo osob mieszka w tym wieku z rodzicami, jak nikogo nie maja to calkiem zrozumiale.

     

     

    Bardzo bym chciała. Ale chyba straciłam nadzieję.

    W dodatku tęsknie za rozmowami z profesorem u którego pisałam pracę. Po tym już sądzę, że jestem nienormalna. Jak można tęsknić za kimś kogo się tak na prawdę prywatnie nie zna :why:

    To chyba wzmaga moją rozpacz, że już nie ma powodu do spotkań.

  9. Nie wiem czy jest sens tu pisać. Forum nie rozwiąże mojego problemu.

    W zeszłym tygodniu skończyłam studia. Odciągałam to w czasie tak długo jak się tylko dało- prawie 3 lata. Zajęć nie miałam od dawna, zostało pisanie pracy. Miałam przynajmniej jakiś cel. W tygodniu pracuję, weekendami dłubałam sobie pracę, rozszerzałam jej zakres, czasem pojechałam ją skonsultować, ba tęsknie za tymi konsultacjami, bo się głupia zabujałam. Teraz się skończyło. Po pracy nie dzieje się nic. Powinnam się cieszyć z obrony, a ryczę. Nie widzę sensu. Nie wiem co dalej.

    Mam paru znajomych, przyjaciół nie mam. Jestem sama. W sumie już chyba jestem pośmiewiskiem wśród współpracowników i znajomych. 30 lat i nadal mieszkam z rodzicami. Czasem myślę o wyprowadzce, ale w sumie nie wiem po co, żeby siedzieć samemu w mieszkaniu? Jedne na co przydałoby mi się mieszkanie, to to, że mogłabym wrócić po pracy i ryczeć w spokoju. Patrzę na znajomych, którzy idą w życiu dalej. Ja nie potrafię.

     

    Jest 14:0, a ja nadal siedzę w piżamie i nie widzę powodu by wstać z łóżka.

     

    Kilka lat temu brałam antydepresanty, potem chodziłam do psychologa. Psycholog się nie sprawdził, powiedział, że nie wie jak mi pomóc.

    Myślę o powrocie do leków i zastanawiam się czy tak będzie wyglądało moje życie?

×