Witam wszystkich forumowiczów. Chcialem podzielic sie z Wami moimi dolegliwosciami(chociaz to zbyt delikatne okreslenie), moze wymienimy sie doswiadczeniami, uzyskam jakies cenne porady a ze swojej strony tez moge cos wniesc do dyskusji, mysle tu o tych ktorzy zmagaja sie z podobnymi problemami.
Moja historia zaczyna sie w polowie 2010roku, podczas nauki do egzaminow na studia zauwazylem ze mam duze problemy ze skupieniem uwagi na zapamietywanym tekscie. Wtedy jeszcze nie panikowalem z tego powodu, troche tylko mnie meczyl ten stan rzeczy. Jednak problem ten zaczal sie poglebiac...tydzien po tygodniu, miesiac po miesiacu bylo coraz gorzej. Po jakims czasie to juz nie byl problem tylko w kwestii nauki, to sie rozszerzylo i zaczalem miec permanentne problemy z...mysleniem!Pamietam taki mechanizm jakby blokujacy, sam sobie go tworzylem, kiedy chcialem o czyms pomyslec to nakladalem sobie (wbrew woli) takie bariery, ze to za trudne, ze nie dam rady...jesli na poczatku mialem problemy z plynnoscia myslenia, tokiem, to pozniej doszlo u mnie do calkowitego zahamowania myslenia, natomiast dzis...to juz jest prawdziwy moj dramat zyciowy...przez ta dolegliwosc czuje sie nieobecny...czuje ze dzialaja we mnie wszystkie funkcje zyciowe(typu oddychanie, reakcja na bodzce) ale poza tym czuje sie jak w jakims wiezieniu...niezdolny do wyobrazenia sobie czegos, zaplanowania, podjecia jakiejs refleksji, proste zadanie logiczne, skojarzenie faktow, dopasowanue czegos...to dla mnie cos nieosiagalnego. Nie mowiac juz o wspomnieniach...jestem jakby wyjety z zycia. Paralizuje mi to totalnie wszystko, jestem od paru lat
na antydepresantach ktore powoduja ze czuje sie w miare dobrze, w takim sensie ze jakos zyje...ale gdyby nie one na pewno wpadlbym w taka rozpacz jakiej nie sposob sobie nawet wyobrazic...czuje ze juz od dawna ze jest coraz gorzej...nie wiem co bedzie ze mna za miesiac dwa trzy...boje sie o swoje zycia...czuje sie bezradny...zaden psychiatra nie podjal ze mna na powaznie tego tematu tylko mojw problemy diagnozowali jako depresje i kryzys zyciowy. To jeszcze bardziej powoduje ze trace nadzieje, mam poczucie ze ...jestem tak wyniszczony psychicznie ze wspolczesna medycyna po prostu nie jest w stanie nic zaradzic. Walcze z tym przekonaniem ale
w mojej fatalnej sytuacji to podwojnie trudne. Widze jakies swiatelko w tunelu...ze moze cos da sie zaradzic farmakologicznie...nie tylko na poprawe nastroju ale zeby cos mi w glowie drgnelo...jakis impuls, cos takiego zeby stymulowalo mi osrodek w mozgu odpowiedzialny za myslenie. Zdaje sobie sprawe ze moj przypadek jest chyba wybitnie rzadki...dlatego nikomu o tym nie mowie bo boje sie reakcji...ludzie powiedza ze opowiadam bzdury, ze jak mozna miec takie problemy...ze to absurd. Kiedys wspomnialem cos o tym w domu, uzylem tego jako motywu do tego zeby lezec w lozku(na prawde czulem sie fatalnie!) w odpowiedzi uslyszalem ze symuluje, ze wymyslam bzdury i ze oni nie sa glupi i sie na to nie nabiora...to byl wielki cios dla mnie...wiem ze sam sobie jestem tez winien...moglem pracowac nad soba kiedy mialem jeszcze jakies przeblyski myslenia...(ale ta blokada-to bylo silniejsze...przegrywalem z tym) dzis zatracilem sie calkowicie...nie ma mowy nawet o rozpoczeciu jakiegos procesu myslowego...zyje instynktownie...zaspokajam swoje pragnienia i to wszystko. Mozna powiedziec ze wegetuje. Moze sie to wydawac dziwne bo przeciez pisze do rzeczy...tak, to jest ciekawe...kiedy zwracam sie do kogos to takby jakbym mial takie bodzce...taka motywacje...ze musze cos powiedziec konkretnego...jak ktos jest w mojej obecnosci...jak z kims rozmawiam...wtedy jakos automatycznie sie w sobie zbieram i nikt nie zorientuje sie jakie ogromne mam problemy, ale nawet wtedy to nie jest plynne myslenie(nie ma czegos takiego w moim slowniku) tylko takie zrywy, jakies automatyzmy zakodowane cos gleboko w glowie...i to chyba "wyskakuje" na zasadzie pamieci i moge to ubrac w slowa lub napisac. Ale to na prawde wszystko na co mnie stac. Kiedy jestem sam to momentami odchodze juz od zmyslow...gubie sie w sobie...siedze, stoje...i nie umiem kompletnieNic rozpoczac...Doraźnie przy nastepnej wizycie u psychiatry(to juz trzeci u ktorego sie lecze, bylem na jednej wizycie jak do tej pory)poprosze o drastyczne zwiekszenie dawki lekow antydpersyjnych, tak zeby funkcjonowac jakos...(na razie "jestem" na jednej tabletce asentry). Dodam jeszcze ze oprocz powyzszego ostatnio doszly mi nowe dolegliwosci: fobia spoleczna, niskie poczucie wlasnej wartosci, ciagle poczucie winy, wstydu, brak odwagi do wyrazenia tego co sie mysli, zadreczanie sie tym jak widza mnie inni,jedna krytyczna uwaga na moj temat, jakas przykrosc wypowiedziana pod moim adresem bardzo mnie rani, czuje sie fatalnie wtedy, czuje sie zerem, nikim, kims z kim nie warto nawet zamienic pare slow bo nie warto bo jestem takim idiota. Oczywiscie empirycznie to nie jest prawda, pamietam ze ludzie mnie wprost uwielbiali i doceniali zawsze za niesamowite poczucie humoru i za to ze zawsze mam cos ciekawego do powiedzenia. Niestety mam dzis calkowicie skrzywiony obraz samego siebie.
Reasumujac, mysle ze punktem wyjscia, geneza wszystkiego co doprowadzilo do tego w jakim stanie dzis jestem sa te zaburzenia myslenia, tak jakby stracil osobowosc, tozsamosc, swoje "ja"...mysle ze dlatego czuje sie gorszy od wszystkich, nijaki, ktos kogo mozna wysmiac...bo mam takie subiektywne odczucie jakby mnie nie bylo. Zaczyna mi to dezorganizowac cale zycie...to sie nasila z kazdym tygodniem...nie wiem co mam robic ale wiem ze cos musze bo w innym razie odejde calkowicie od zmyslow...a dodatkowo,mysle ze to jest juz ostatni dzwonek zeby zawrocic z tej rowni pochylej...szukam pomocy gdzie tylko sie da, bardzo prosze kogos o podjecie mojego problemu.
Pozdrawiam !