
Dreamesse
Użytkownik-
Postów
45 -
Dołączył
Treść opublikowana przez Dreamesse
-
Tym bardziej, że dla psychologa różne reakcje ludzi są po prostu normalne. Ma zapewne kilka czy kilkanaście wizyt dziennie – spotyka się z różnymi ludźmi, z różnymi problemami, reakcjami, itp. Tak jak na lekarzu nie robi żadnego wrażenia widok krwi, tak psycholog zupełnie normalnie podejdzie do wybuchu emocji.
-
Ale Ty też się widziałaś z tą ciocią albo dziadkiem? Jeśli w ostatnim czasie nie miałaś z nimi kontaktu, to się nie zaraziłaś. A gdybyś się zaraziła, to na pewno byś już wiedziała. A jeśli to ten sam wirus (a z tego, co mówisz, pewnie tak), to Ty też już z nim miałaś kontakt, więc już daaaaawno byś go miała. Najprawdopodobniej przeszłaś go bezobjawowo (TAK, to możliwe) albo po prostu jesteś odporna. Będzie dobrze! I taaaak, wiem, że to się łatwo mówi. I wiem, że Ci ciężko, bo ja też miałam dość kiepską końcówkę roku pod tym względem, ale może opowiem o tym innym razem. Rozumiem Cię, choć też trudno mi też cokolwiek takiego konkretnego poradzić. Weź probiotyk, to na pewno nie zaszkodzi, a profilaktycznie na pewno pomoże, zrelaksuj się, spróbuj może coś zjeść... Jeśli mdli Cię od dwóch tygodni, to to nie jest rota, tylko nerwy. Serio.
-
@Angel_1896, powinno być już ok! Gdybyś miała być chora, to najprawdopodobniej zachorowałabyś po maksymalnie 2-3 dniach. Będzie dobrze! A co do psychologa, to jak dla mnie raz Ci nie pomoże. Jeśli się zdecydujesz, to musisz się raczej nastawić na to, że to będzie długi proces, a nie pojedyncza wizyta raz na jakiś czas. No i warto też wybrać kogoś kompetentnego, ja chodziłam jako dziecko i średnio cokolwiek to pomogło. Wyśmiewanie problemu... Taaak, skąd ja to znam. Tylko że podejrzewam, że to nie wynika ze złych intencji czy chęci dowalenia nam, tylko po prostu z niezrozumienia problemu. Nikt nie lubi wymiotować (tak samo jak kaszlu, kataru czy bólu gardła), ale też nikt nie schizuje z tego powodu i się tego tak panicznie nie boi. Najbardziej powszechny argument to ten, że "czego tu się bać, przecież to nie zagraża naszemu życiu, porzygasz i przestaniesz". I w sumie racjonalnie tak to właśnie wygląda. Tak jak z każdą inną "zwykłą" chorobą: będzie bolało cię gardło, może będziesz mieć gorączkę i tyle, co najwyżej spędzisz parę dni w domu i odłożysz swoje plany, ale to wszystko, potem nawet nie będziesz o tym pamiętać. Nic fajnego, ale przecież nie boisz się przeziębienia, prawda? Jelitówka to dla "normalnych" ludzi to samo co takie przeziębienie, a nawet pod pewnymi względami coś "lepszego", bo trwa zazwyczaj krócej. Nic miłego, ale no, zdarza się. Tak do tego podchodzą. I naprawdę trzeba dużej empatii, żeby zrozumieć, że ktoś naprawdę może się tego bać, o ile w ogóle zrozumienie tego jest możliwe. Moim zdaniem nie jest. Nawet jeśli ktoś nam współczuje i mówi, że rozumie, to tak naprawdę nie rozumie, bo dla osoby, która nigdy tego nie doświadczyła, jest to zbyt abstrakcyjne. Jaki probiotyk bierzesz?
-
Jeju, @Angel_1896, najgorzej. Meega Ci współczuję, chyba gorszego momentu nie było. Święta, wolne, czas radości, relaksu, a tu jelitówka. Nie wiem, kiedy napisałaś posta, bo nie wyświetlają się daty nowych wpisów, ale mam nadzieję, że się nie zaraziłaś, a zagrożenie powoli mija albo już minęło. Warto zawsze mieć probiotyk, ja w takich sytuacjach zawsze biorę na potęgę. Nie mam pojęcia, czy to coś daje (tzn. tak ogólnie to daje na pewno, mam na myśli taki doraźny, 'natychmiastowy' efekt, w momencie zagrożenia), ale fakt faktem, że kilka razy byłam na 'linii ognia' i się nie zaraziłam, a poza tym zawsze jestem spokojniejsza, więc suma summarum i tak wychodzi na plus. Do tego mycie rąk + dezynfekcja, o której pisze Fabienka. Jeśli nie masz żadnego 'profesjonalnego' środka, to ja bym celowała nawet w ocet albo, nie wiem, jakiś alkohol? Warto przetrzeć wszystkie takie newralgiczne miejsca, czyli klamki, piloty, uchwyty w szafkach, itp. – wszystko to, co potencjalnie może być rezerwuarem wirusa, bo dotyka je dużo osób. No i oczywiście toaleta, warto w takich sytuacjach czyścić ją duuuużo częściej i dokładniej, a już idealnie by było, gdyby chorego oddelegować do jednej, a zdrowa część domowników korzystała z drugiej, no ale wiadomo, nie zawsze jest taka możliwość. Ze środków chemicznych to słyszałam, że pochloryn sodu działa – mój brat kiedyś kupił jakiś specjalny preparat w aptece, stosowany do dezynfekcji w medycynie (w sensie w szpitalach, do chirurgicznego mycia rąk, itd., przynajmniej tak jest napisane na opakowaniu) i nawet nie był drogi, o ile dobrze pamiętam, to kosztował jakoś 30 zł za naprawdę sporą butelkę. Może warto się zaopatrzyć? Dobrze mieć coś takiego na takie kryzysowe sytuacje. I co jeszcze? Pozytywne myślenie! To cholerstwo jest bardzo zaraźliwe, ale to nie znaczy, że musisz się zarazić. U mnie kilka razy już się zdarzyło, że ktoś z domowników albo ludzi, z którymi miałam kontakt, chorował, A JA NIE. Naprawdę. Co przeżyłam, to moje, ale się nie zaraziłam. Jeśli będziemy dbać o higienę i odporność, to naprawdę jest duża szansa, że wyjdziemy z tego z tarczą. A stres czy głodzenie się temu nie sprzyjają. Ja wiem, że najchętniej w takich sytuacjach zamknęlibyśmy się w pokoju i nic nie jedli, ale warto jednak się przemóc. Ja jestem zdania, że lepiej jeść niż nie jeść, bo wtedy jesteśmy osłabieni, nie dostarczamy organizmowi składników odżywczych, więc i łatwiej o zarażenie. Poza tym: trudno się dobrze czuć, nie jedząc (przekonałam się o tym bardzo dobitnie), więc tym bardziej będziemy zestresowani, bo fizyczne złe samopoczucie zinterpretujemy jako objaw jelitówki, a nie wynik głodzenia się, więc koło się zamyka. Tyle z teorii. Łatwo się mówi, jak to nie u mnie szaleje wirus, ale z racji, że mam kontakt z dziećmi (złobkowymi i przedszkolnymi) właściwie jakieś małe, potencjalne zagrożenie jest u mnie cały czas. Doświadczenia zawsze warto wymienić. Siły nam życzę, jakoś przetrwamy tę cholerną zimę.
-
@Kimczi, nie bój się jedzenia w Bułgarii! Na mieście może być różnie - ale to tak jak, na dobrą sprawę, wszędzie, w każdym mieście/kraju (choć sama nie sprawdziłam), ale jeśli chodzi o hotel, tym bardziej pięciogwiazdkowy, to myślę, że na spokojnie. Tam przyjeżdża masa turystów, z różnych krajów, z różnych biur podróży, więc nie pozwolą sobie na złej jakości jedzenie - tym bardziej, że jeśli ktoś ma wczasy all inclusive, to od razu wiadomo, czym się zatruł, bo jada głównie w hotelu, a jeśli byłoby coś nie tak, to zaszkodziłoby nie jednej czy paru osobom, tylko zapewne conajmniej kilkudziesięciu (no bo przecież cały hotel jada w jednej restauracji), a to już znacząco wpłynęłoby na renomę danego miejsca, bo też takie wieści dość szybko się rozchodzą. Totalnie im się to nie opłaca, więc naprawdę - raczej dbają o pewien standard, bo z tego żyją. W każdym razie ja byłam dwa razy, w różnych hotelach i wszystko było w jak najlepszym porządku, mam też znajomych, którzy byli w jeszcze innych, i też nie słyszałam, żeby coś było nie tak. Co do wody to nie wiem, ja w sumie już nie pamiętam, czego używałam do mycia zębów, ale wydaje mi się, że normalnie z kranu. Myślę, że raczej też jest to jakoś sprawdzane, więc nie powinno być problemów, ale nie zaszkodzi w sumie płukać zębów butelkową - koszt i wysiłek niewielki, a zawsze lepiej dmuchać na zimne, na pewno będziesz spokojniejsza, a to już dużo. Jak będziesz miała wątpliwości, to też warto podpytać na miejscu rezydenta, na pewno wie na ten temat więcej niż wy. Miłego wypoczynku! @Angel_1896, trzymam kciuki! Dawaj znać, co u Ciebie słychać!
-
@carolinethefirst, tak, można. Można bez leków i nawet bez terapii - ja jestem przykładem. Też miałam "momenty" (mam tu na myśli "momenty" trwające po kilka miesięcy, żeby nie było), że wiecznie było mi niedobrze, a z jedzeniem "z ludźmi", już nie tylko w publicznych miejscach, ale w ogóle z ludźmi miałam, OGROMNY problem - ba, nawet później, kiedy fobia sama w sobie tak "na co dzień" była w miarę wyciszona, też takie epizody "niepokoju" się zdarzały. Ale teraz jest ok. W końcu dochodzisz do momentu, w którym uświadamiasz sobie, że normalnym ludziom tak bez powodu wiecznie niedobrze nie jest, a skoro w momentach "zwyżki formy" nażresz się czegoś niezdrowego i jest ok, to znaczy, że to nie twój żołądek ma problem, tylko mózg, więc uczysz się to ignorować i masz serdecznie w dupie, czy ci niedobrze czy nie. I po prostu zaczynasz żyć. Ja tak miałam i naprawdę, z własnego doświadczenia mogę Ci powiedzieć: TAK, DA SIĘ. Jest to cholernie trudne, ale da się. Może nie tyle pozbyć się tego świństwa całkowicie, ale po prostu na co dzień funkcjonować w miarę normalnie. Nie mówię, że bez epizodycznych zjazdów, ale generalnie w miarę normalnie. A poza tym: można nauczyć się też eliminować "okazje" do wymiotowania. To też pomaga zachować taki komfort psychiczny. Dbanie o higienę, jedzenie świeżych, sprawdzonych produktów, dbanie o odporność, głównie poprzez probiotyki (szczególnie probiotyki, ale nie tylko) - serio, to działa! Nie wymiotuje się bez powodu, prawda?
-
Tylko, @Angel_1896, czasem łatwiej porozmawiać z obcym człowiekiem, tym bardziej takim, którego obowiązuje tajemnica zawodowa. Z najbliższymi czasem trudno porozmawiać, bo masz tę świadomość, że musisz z tą osobą dalej żyć - mieszkać, rozmawiać, spotykać się etc. - i trochę paraliżuje myśl, że nawet jeśli akurat o tym nie rozmawiacie, to ta osoba o tym wie. Do Dokarza pójdziesz, powiesz i wyjdziesz, on nie będzie tego traktował osobiście, bo nie jesteś dla niego bliską osobą, tylko kolejnym pacjentem (z kilkudziesięciu, których "obsłużył" tego dnia). Przemyśl to, nawet zwykły rodzinny lekarz może tu sporo pomóc - przepisze Ci coś na uspokojenie (nie wiem, czy brałaś coś już, ale mnie swego czasu pomagała zwykła hydroksyzyna), wyciszysz się trochę, lepiej poczujesz... I też będziesz miała okazję sprawdzić, czy nic złego tak fizycznie się nie dzieje. Mój kolega miał kiedyś dolegliwości ze strony układu pokarmowego (nie wiem, co dokładnie, na pewno bóle brzucha, jakieś nietolerancje pokarmowe), trwało to dość długo, było uciążliwe, więc poszedł do lekarza i okazało się, że ma jakąś bakterię - dostał leki, szybko to wyleczył i było ok. U Ciebie na pewno dużą rolę odgrywa psychika, ale nie zaszkodzi sprawdzić, też będziesz spokojniejsza, jak będziesz wiedziała, że wszystko jest ok albo ewentualnie jak dostaniesz leki czy inne zalecenia, które pomogą złagodzić dolegliwości, jeśli będzie taka potrzeba. Tak czy siak poczujesz się lepiej. Bo teraz to jest błędne koło: denerwujesz się, masz atak, to Cię mdli; mdli Cię, więc włącza się tryb "a co, jeśli będę wymiotować"; denerwujesz się jeszcze bardziej, więc jeszcze bardziej Cię mdli... I tak w kółko. Serio - warto się przełamać, moim zdaniem, nie można sobie marnować życia wiecznym myśleniem o mdłościach i wymiotach. Trzymaj się, Kochana!
-
@Angel_1896, kurczę, nasza psycha potrafi naprawdę mooooocno namieszać, nawet czasem się nie spodziewamy, jak bardzo, więc większość z Twoich objawów, obstawiam, mają właśnie takie pochodzenie. Ale psychikę też się leczy! Wydaje mi się, że skoro aż tak Cię to męczy, to faktycznie powinnaś pomyśleć o wizycie u lekarza, choćby rodzinnego. On też może przepisać coś na uspokojenie, a i też może skieruje na jakieś badania, żeby wykluczyć jakąś organiczną przyczynę. Warto się wybrać, zawsze może cokolwiek Ci ulży!
-
Właśnie, @Angel_1896, jak tam? Mam nadzieję, że nawet, jeśli to był wirus, to już wszystko w porządku. I że, oczywiście, obyło się bez najgorszego.
-
O matko, tak! Mam to samo! Staram się o tym nie myśleć i nie zwracać uwagi na takie "powiązania", ale jednak czasem to wraca i gdzieś tam jakieś "ukłucie" niepokoju jest. Upierdliwe to. Co do probiotyków, to z tego, co czytałam, to ważne jest, żeby był w nim jeden szczep i dokładnie oznaczony, czyli np. Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103). Jeśli jest napisane tylko samo "Lactobacillus rhamnosus", to to za mało, bo nie wiadomo, który to konkretnie szczep, a nie każdy działa. Tak samo jeśli jest kilka/kilkanaście rodzajów bakterii - wtedy jest ryzyko, że jedne z drugimi nie będą "współpracować" i też tego działania nie będzie bądź będzie osłabione. Super, żeby to był też lek, a nie suplement diety, bo wiadomo, wtedy też jest większa pewność co do składu i działania. Ja brałam kiedyś Dicoflor, potem przerzuciłam się na tańszy Floractin, miałam nawet też jakiś no-name z Superpharmu z podobnym składem. Lakcid też jest dobry i to w ogóle lek, więc idealnie, ale też z tego, co czytałam, ma chyba mniej jednostek CFU w jednej kapsułce (choć nie wiem, czy to taka znowu przeszkoda, bo nie wiem, jaka dawka jest "terapeutyczna", a poza tym też w probiotykach nie do końca chodzi o ilość) i bodajże trzeba trzymać go w lodówce (nawet kapsułki). Tyle z informacji, jakie udało mi się zgromadzić, ale ekspertem oczywiście nie jestem.
-
Akurat przed chorobami to raczej nie, ale przed wymiotowaniem - jak najbardziej (w sumie to nie wiem, co gorsze). Niestety Jeśli chodzi o to, jak sobie radzę, to muszę powiedzieć, że całkiem nieźle. Moja fobia była zawsze w takim stadium dość lekkim, powiedziałabym - przynajmniej porównując z tym, co opisujecie tu, na forum (bo mnie oczywiście wydawało się zawsze, że gorzej być nie może ). Oczywiście - bywały lepsze i gorsze momenty, ale nigdy nie brałam leków, oprócz hydroksyzyny (ale umówmy się, to żaden "lek" w pełnym tego słowa znaczeniu, to się przepisuje nawet dzieciom ). Teraz właściwie żyję normalnie: studiuję, jadam w restauracjach, fizycznie czuję się nieźle... No ale gdzieś tam, z tyłu głowy ta myśl ciągle jest, cały czas w mniejszym lub większym stopniu moje życie kręci się wokół unikania wymiotowania. Trochę paradoksalnie, skądinąd, bo mam 23 lata, a jelitówkę miałam dosłownie 4 razy w życiu. Zatruć się chyba nigdy nie zatrułam - no, chyba że jako malutkie dziecko, bo odkąd pamiętam, to na pewno nie. Generalnie to jestem dość zdrowym człowiekiem, nawet katar mam rzadko, żołądek też raczej z gatunku tych "mocnych". Naprawdę nie wiem, skąd ten lęk.
-
O, tak, dokładnie to! Mam identycznie; już nawet tego tematu nie poruszam, bo po co, skoro doskonale wiem, jaka będzie odpowiedź? Nie mam ochoty znowu słuchać, że mam dorosnąć i skończyć z głupotami. Tylko, że w sumie na trochę rozumiem taką reakcję. To nie jest wynik czyjejś złośliwości albo braku empatii, tylko po prostu niezrozumienia. Ktoś, kto nie miał nigdy takich problemów, nie wie, jak to jest. I nie dziwię się, że dla kogoś ten lęk może być irracjonalny. W końcu wymiotowanie to normalna rzecz. Nic przyjemnego, bo choroby zazwyczaj nie są przyjemne, ale żeby się bać? Czego? Pomęczysz się trochę, po kilku godzinach przejdzie i tyle, cała historia - tak to postrzegają "normalni" ludzie. Nie mieści im się w głowie to, że można się bać czegoś, co de facto ci nie zagraża - bo przecież w przeważającej większości to objaw zwykłego zatrucia albo jelitówki, a więc niczego, co mogłoby być zagrożeniem dla życia. To trochę jak katar - boisz się kataru? No nie. Owszem, nie chcesz go mieć, ale jeśli już się trafi, to trudno, parę dni pochodzisz z chusteczkami i tyle, po jakimś czasie nawet nie będziesz pamiętać. TAK, "normalni" ludzie też nie pamiętają, kiedy wymiotowali, i dziwią się, jak można w ogóle pamiętać daty, kiedy miało się jelitówkę, nawet po kilkunastu latach. Kogoś, kto nigdy nie przeżył tego, co my, nie da się przekonać, że to nie jest głupia fanaberia. Nawet, jeśli ktoś mówi, że rozumie, to, za przeproszeniem, gówno prawda. NIC nie rozumie. I to takie niezrozumienie ze strony najbliższych jest chyba wkalkulowane w ten nasz emetofobiczny żywot. Oj, kochana, właśnie probiotyki bardzo dużo dają! Przede wszystkim wspomagają odporność. Już kilka razy byłam dosłownie na linii ognia, jeśli chodzi o jelitówkę, chorowały dzieci (nie moje, bo nie mam, ale w rodzinie są i miałam z nimi bliski kontakt), chorowali domownicy... A ja, na szczęście, NIC! I tak, to może kwestia szczęścia, ale dziwnym trafem, odkąd biorę probiotyki, to akurat każda jelitówka mnie omija, mimo takiego samego kontaktu z chorymi jak wśród osób, które się zaraziły. Także polecam! Nie zaszkodzi, a pomóc może. No i zawsze jakoś tak spokojniej, jak można zwiększyć "ochronę".
-
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Dreamesse odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Moim zdaniem, jak najbardziej jest to możliwe. -
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Dreamesse odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Teraz to trochę nie rozumiem. Jeśli węzeł jest powiększony (np. z powodu infekcji, stanu zapalnego), to on jest sam w sobie tym guzkiem. To co Ci w takim razie wycięli? -
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Dreamesse odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
No, tylko że problem w tym, że ja właściwie nie choruję - z przeziębień to co najwyżej jakiś katar, lekki ból gardła etc, które przechodzą właściwie same po kilku dniach. Nie pamiętam, kiedy byłam jakoś tak "poważniej" chora, w sensie żeby mnie tak na serio rozłożyło - chyba ostatnio jakoś pod koniec podstawówki, czyli 9-10 lat temu. Na zęby też raczej się nie skarżę, chodzę do dentysty regularnie i raczej wszystko leczę na bieżąco - choć tu przyczyny tak do końca wykluczyć nie można, bo może nie boleć ani niczego nie widać, a stan zapalny może się tworzyć. Ale mimo to, jest to raczej mało prawdopodobne. A czemu, tak właściwie, wycinali Ci ten węzeł? Bo pierwsze słyszę, żeby w takim przypadku trzeba było wycinać. Lekarz nie był pewny diagnozy? I potrafisz może powiedzieć coś więcej na temat tego guzka? Jaki był "w dotyku"? Jakiej wielkości? Gdzie dokładnie, od razu pod skórą czy delikatnie głębiej? -
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Dreamesse odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Cześć! Może mój problem nie do końca jest stricte związany z tematyką tego forum i, broń Boże, nie oczekuję od was diagnozy, ale jak tak podczytuję ten wątek, to widzę, że wiele rzeczy już tu przeszliście i może będziecie w stanie mi doradzić. A przynajmniej może wesprzeć. Otóż... mam na szyi małego guzka. Taka kulka, mająca może 0,5-1 cm, z tyłu szyi (od strony kręgosłupa w sensie), delikatnie z lewej. Wyczułam to jakoś z 2 miesiące temu, wydaje mi się, że od tamtego czasu się zmniejszyła, a nawet swego czasu zniknęła zupełnie (albo może ja po prostu przestałam się tam macać?) Coś mi świta, że coś podobnego miałam już wcześniej, z 2 lata temu przypominam sobie epizod "gulki na szyi", tylko że oczywiście teraz już nie jestem w stanie stwierdzić, czy to TA sama czy po prostu jakiś zbieg okoliczności. Pamiętam, że wtedy czymś posmarowałam i zniknęło, tylko że być może tak mi się tylko wydawało, bo to jest raczej ciężko wyczuwalne - przy prostej szyi niemalże wcale, dopiero przy pochyleniu/obróceniu głowy, ale też trzeba to dobrze wymacać, więc być może że wtedy po prostu przestałam zwracać na to uwagę... I może tę wersję bym wolała, bo przecież gdybym miała to tak długo, to to nie może być rak, prawda? Musiałby dać jakieś inne objawy, nie? Teraz fiksuję i w kółko czytam o tym w internecie, ale ciężko mi cokolwiek znaleźć, bo każde info o guzkach na szyi dotyczy raczej tych z przodu. Ale z tyłu też są węzły chłonne, a jak węzły, to to przecież może być ziarnica. Ktoś wie, czy z tyłu można wyczuć węzły? Albo o czym jeszcze może świadczyć taka gulka? Czytałam, że to równie dobrze może być po prostu wyczuwalny mięsień, że czasem robią się takie guzki od napiętych mięśni i czytałam też, że jeśli to rak, to nie boli, a mnie się wydaje, że to miejsce jest jakieś takie tkliwe. Tylko, że też teraz nie wiem, czy sobie to wmawiam czy rzeczywiście tak jest. Tak, wiem, że powinnam pójść do lekarza. Ale za bardzo nie chcę iść do "mojego" internisty w przychodni, nie ufam jakoś tej babce, więc chyba wybiorę się od razu do jakiegoś chirurga, póki co rozglądam się za kimś odpowiednim. Ale jak sobie pomyślę, że zleci mi jakąś biopsję, to robi mi się słabo. :( -
A u mnie dzisiaj masakra. Pewnie nikt tego nie przeczyta w najbliższym czasie, ale i tak muszę się komuś wyżalić... Aktualnie pomieszkuję u brata. Studiuję w mieście, w którym on po swoich studiach przeniósł się na stałe, normalnie wynajmowałam pokój, ale akurat zmieniam lokum, dopiero w listopadzie będę mogła się wprowadzić, więc dlatego zatrzymałam się u niego. I... jego roczna córeczka dzisiaj wymiotowała. Od tygodnia chodzi do żłobka, co prawda na razie jest tam tylko po godzinie, tak wiecie, dla przyzwyczajenia, ale mimo wszystko - żłobek, to żłobek, więc to na bank jakaś grypa żołądkowa. Wczoraj akurat nie była, bo miała jakiś katar i kaszel, a dzisiaj dzwoniła pani ze żłobka, że dzieci wczoraj chorowały (TAK, na TO), więc najlepiej nie posyłać. Już się cieszyliśmy, że ją to ominęło - a tu popołudniu, niestety... sami wiecie, co. Boże, jak ja się strasznie boję! Co prawda, dzisiaj właściwie nie było w domu, bo najpierw byłam na uczelni, potem jeszcze pozałatwiać trochę spraw na mieście i na zakupach, a jak wróciłam, to już było po wszystkim, a mała już spała. W domu byłam może łącznie z dwie godziny przez cały dzień, w sensie licząc do mojego powrotu o tej 20:30, a z małą też nie byłam jakoś dużo - co jest rzadkością - na chwilę rano i na chwilę popołudniu, ale nie całowałam się z nią, nie przytulałam ani nic w tym stylu. Ale i tak: boję się jak cholera! Jutro wracam do domu, na całe szczęście. Nawet chciałam od razu jechać, zaraz, jak się dowiedziałam, ale było już dość późno, a ja nie miałam naładowanego telefonu, a podróż trwa jednak ok. 3 godzin, więc jednak trochę nierozsądne byłoby ruszać o 22, bo pewnie tyle czasu zajęłoby mi ogarnięcie się i naładowanie telefonu. Kurde, nie wiem, jak przetrwam tę noc.
-
Też bardzo chętnie je poznam.
-
pomyluna, ja to bym Was najchętniej nie przyjmowała - nie dlatego, że Was tu nie chcę, ale dlatego, że nikomu nie życzę tego okropieństwa, jakim jest emotofobia. Dlatego z jednej strony super, że jesteście, razem zawsze raźniej, ale z drugiej - smutne czytać, że kolejne osoby też mają ten problem. Ale anyway - rozgośćcie się. :)
-
Psychotropka, czyli to był jedyny raz, kiedy wymiotowałaś? Szczęściara! Nie masz się czego teraz bać, naprawdę. :) Choć w sumie to jest zastanawiające, że emetofobicy to osoby, które baaaardzo rzadko wymiotują. Ja nigdy nie byłam jakimś bardzo chorowitym dzieckiem, ot, czasem jakieś przeziębienie, katar, kaszel, raczej bez gorączki, ze trzy, może cztery razy w dzieciństwie miałam tę cholerną jelitówkę i choć wtedy zawsze wymiotowałam, to obiektywnie trzeba stwierdzić, że i tak przechodziłam je raczej łagodnie, a tyle się słyszy, że dzieci trafiają do szpitala z powodu odwodnienia, długo chorują itp. Ostatni raz chorowałam dwa lata temu, zwymiotowałam dwa razy i tyle, po chorobie, a wszyscy, którzy w domu chorowali po mnie, przechodzili tego wirusa duuuuużo gorzej niż ja. Nie pamiętam też, żebym kiedykolwiek się czymś struła, nie zliczę też już, ile razy spotkałam się z kimś, kto niedługo potem albo wcześniej był chory, a się nie zaraziłam. A jednak jestem emetofobikiem, mimo że - obiektywnie rzecz ujmując (bo subiektywnie to te wymioty to najgorsza moja trauma) - nie mam prawa mieć jakichś ciężkich wspomnień z tym związanych.
-
Psychotropka, a złapałaś kiedykolwiek tego wirusa? Bo jeśli ostatnio wymiotowałaś te 15 lat temu i to nie z powodu wirusa, to znaczy, że tej cholernej jelitówki nie miałaś jeszcze dłużej. A myślisz, że przez ten czas byłaś taką szczęściarą, że nie miałaś kontaktu z tym wirusem? :) Wątpię! :)
-
Wirus czy czymś się strułaś?
-
Ale ona była w domu z chorującymi, korzystała z tych samych przedmiotów co oni itp, a Ty nie. Ty natomiast już miałaś kilka okazji, żeby się zarazić, a tak się nie stało, więc naprawdę - nie ma się czego już bać. :) A z ciekawości: kiedy ostatnio wymiotowałaś? Pamiętasz?
-
Psychotropka, nie będziesz już wymiotować. Popatrz, wszyscy zarazili się szybko, dlaczego niby Ty miałabyś czekać tak długo? Gdybyś się miała zarazić, to byś się dawno zaraziła, przecież nie siedziałaś tam w maseczce, prawda? Miałaś kontakt z wirusem, więc skoro inni już byli chorzy, to Ty też byś była. Nie będziesz już, serio.
-
Psychotropka , a może serio te Wasze lekkie bóle brzucha to właśnie ta infekcja? U mojej cioci kiedyś tak było. Wszyscy chorowali: ciocia, wujek, kuzynka z mężem i córką, którzy mieszkają niby w innym domu, ale zaraz obok, więc się często odwiedzają, wszyscy wymiotowali i mieli sraczkę, gorączkę i ogólnie bardzo kiepsko się czuli, minimum dzień z życiorysu wyjęty tak na maksa, a kuzyn co? Kuzynowi było przez pół dnia TROCHĘ niedobrze, bolała go lekko głowa i miał lekko podwyższoną temperaturę (ok. 37, o ile dobrze pamiętam). W sumie gdyby nie ta temperatura, to pewnie nawet by się nie zorientował, że się zaraził, a po kilku godzinach samo przeszło i tyle. :) A wszyscy domownicy i prawie-domownicy chorowali i to mocno. :) Mój brat jakoś trzy lata temu też był bardzo mocno chory, rzygał cały dzień, a przez kolejne dwa jeszcze się nie umiał pozbierać, był słaby itp, a jego żona NIC, zero objawów, nawet jej w brzuchu nie zakuło, choć też była z gośćmi, od których prawdopodobnie się zaraził, bo też byli potem chorzy, spała z nim w jednym łóżku i ogólnie w ciągu dnia też nie mogła się odseparować za bardzo, bo mieszkali wtedy w małym mieszkaniu. Trzy lata temu mój tata też był chory i też nikt się w domu nie zaraził, mimo że wcześniej przecież siedzieliśmy razem, gadaliśmy, jedliśmy wspólnie obiad itp. Kiedyś, jeszcze jak byłam dzieckiem, cała rodzina była chora, codziennie, po kolei "padaliśmy", a mamie nic nie było! NIC, a przecież była najbardziej narażona na kontakt z wirusem, bo przecież sprzątała moje rzygi, siedziała przy mnie i ogólnie się nami wszystkimi opiekowała. Czasem tak jest, że przechodzimy tę chorobę bardzo lekko i nawet nie wiemy, że ją mieliśmy, albo nie zarażamy się wcale. Bardzo możliwe, że Ty właśnie się zaraziłaś, a ponieważ bierzesz probiotyk i jesteś odporna, choróbsko się nie rozwinęło i skończyło się tylko na trochę gorszym samopoczuciu i lekkim bólu brzucha. Albo się nie zaraziłaś i te mdłości itp, to bardziej wynik nerwów. :) W sumie to wydaje mi się, że teraz już nieważne, bo gdybyś miała się zarazić, już dawno by to się stało, bo pierwszy kontakt z chorobą miałaś tydzień temu! Co z tego, że ostatni raz byłaś z chorymi dwa dni temu, skoro wirus miał szansę zaatakować już dwa dni przed Świętami, a potem w Wigilię - nie ma opcji, żeby wirus się do Ciebie nie dostał, a skoro nic Ci nie było, to znaczy, że jesteś odporna i albo nie zaraziłaś się wcale, albo przeszłaś to megalekko. Wydaje mi się, że już wtedy organizm miał szansę wytworzyć przeciwciała i to, że byłaś z nimi jeszcze dwa dni temu, nie powinno mieć już znaczenia. Ale błagam, zacznij jeść! Nie jedząc, osłabiasz cały organizm, odporność też. Tylko silny, dobrze odżywiony organizm jest w stanie skutecznie walczyć z wirusami. Poza tym się nakręcasz. Nie jesz, czujesz się słabo (bo jak inaczej się masz czuć?), zaczyna Ci być niedobrze (tak, z głodu jak najbardziej może być niedobrze!), więc już sobie myślisz, że to może pierwsze objawy, zaczynasz się denerwować, więc tym bardziej Ci niedobrze i tak w kółko. Zacznij jeść, wyjdź gdzieś, zacznij normalnie żyć. Siedząc w domu i czekając na atak choroby z pustym żołądkiem, nie tylko niczego nie zmienisz, a jeszcze pogorszysz swoje samopoczucie. Lula, nie chcę być niemiła, ale jeśli chcesz mieć dziecko tylko dlatego, że Twój mąż chce, to chyba trochę słabo, nie uważasz? W sensie: decyzja o dziecku powinna być Wasza wspólna i świadoma, nie powinno być tak, że jedna osoba robi to przekonania. Zastanów się nad tym, bo może być tak, że bardzo mocno ucierpią na tym relacje i Twoje z mężem, i Twoje z Waszym przyszłym dzieckiem. Ja w sumie chcę mieć dzieci. Niedawno mojemu bratu urodziła się córeczka i jest przekochana. Lubię do niej przychodzić, nawet kilka razy zostałam z nią sama i naprawdę jest cudowna i bardzo chciałabym mieć kiedyś własne dzieci. Chciałabym, ale jednocześnie jednak się boję - najbardziej tego, że moje dziecko kiedyś zachoruje na jakiegoś paskudnego rota, a ja zamiast mu pomóc, przytulić i wesprzeć, będę miała raczej odruch natychmiastowej ucieczki.