Cześć, postanowiłam zarejestrować się na tym forum, bo mam nadzieję, że uda mi się pogadać z ludźmi, którzy przechodzą lub przechodzili przez coś takiego jak ja i są w stanie mnie zrozumieć.
Obecnie mam zdiagnozowane zaburzenia depresyjno-lękowe. Generalnie z zaburzeniami afektywnymi borykam się od lat. Już jako nastolatka miałam problemy z porządnie obniżonym nastrojem, chociaż wtedy przypisywałam to raczej wiekowi dojrzewania, burzy hormonów itd. Miałam też słabą sytuację rodzinną w związku ze śmiercią mojego taty. Pierwszy raz udałam się do psychiatry kiedy miałam 21 lat. Mój ówczesny chłopak mnie zostawił, bo nie mógł znieść moich ciągłych pretensji i nieuzasadnionych napadów płaczliwości. Po tym rozstaniu przez dobre 2 miesiące nie robiłam prawie nic, poza ryczeniem, gapieniem się w sufity (i ryczeniem) oraz chlaniem ze znajomymi (i ryczeniem). Kiedy wreszcie przyjaciółka zaciągnęła mnie do psychiatry, zdiagnozowano u mnie epizod ciężkiej depresji. Dostałam leki i rzeczywiście, po paru miesiącach było lepiej. Po konsultacji z psychiatrą odstawiłam leki. Potem poznałam nawet innego faceta. Zaczęliśmy być razem. I jakiś rok później zwariowałam to co mi wtedy było to nie była taka zwykła depresyjka. Zupełnie przestałam panować nad swoimi emocjami. Stałam się niesamowicie sfrustrowana, agresywna, wyładowywałam się na Bogu ducha winnych osobach. Byłam o wszystko zazdrosna. W zasadzie prawie nie sypiałam. Popadałam w długie okresy apatii przeplatane wybuchami histerii. Przekonana, że cierpię na zaburzenia osobowości, udałam się znów do psychiatry. Tym razem skierowano mnie na badanie psychologiczne. Jakoś im wyszło, że nie mam zaburzeń osobowości, tylko nerwicę lękową. I na to leczę się w sumie ponad dwa lata. Okresami jest naprawdę dobrze. Czuję się w zasadzie normalnie, chociaż w stany depresyjne i tak wpadam w miarę regularnie. Jednak, mimo leczenia zdarzyły mi się dwie mega ciężkie jazdy. Najpierw były związane z pracą. Miałam pracę, której nienawidziłam tak bardzo, że jak tylko z niej wracałam to, po chwilowej uldze, zaczynałam płakać, że muszę tam wrócić następnego dnia. Było to dla mnie niesamowicie stresujące zajęcie związane z wysłuchiwaniem wrzasków sfrustrowanych ludzi. Na szczęście wypowiedziałam umowę i dostałam zwolnienie lekarskie, więc mogłam odejść z dnia na dzień. Stres się nie skończył. Broniłam w tym roku pracę magisterską, co również było dla mnie dużym wyzwaniem (ja wiem, że jak już się przeszło studia to magisterka jest formalnością, ale nie darowałabym sobie jakbym nie miała 5 na dyplomie). Potem się uspokoiło. Ale teraz, od tygodnia przeżywam jeden z najtrudniejszych etapów w moim życiu. Niby nie stało się nic wielkiego. W sumie nic się nie stało. Ale pewnego dnia - ot tak! - pojawił się u mnie lęk wolnopłynący (a lęków naprawdę nie miałam już dawno, a takich intensywnych to chyba nigdy). Żeby nie było nudno, średnio 2-3 razy dziennie mam ataki paniki. Otóż od tego tygodnia żywię głębokie przekonanie, że lada moment mój obecny mężczyzna mnie porzuci. Biorąc pod uwagę, że od paru dni na zmianę płaczę jak opętana i siedzę gapiąc się w ekran/na ścianę/na sufit, moje obawy stają się pewnie co raz bardziej uzasadnione. Wczoraj byłam na psychoterapii, na której nie powiedziałam prawie nic, bo dostałam histerii. W podobnym stanie weszłam następnie do mojego psychiatry, więc dostałam nowe anty i xanax. I chyba mi to ostatnie rzeczywiście pomaga: przestałam czuć ucisk w klatce piersiowej i nie miałam póki co napadów paniki, chociaż niestety czuję się bardziej senna. Szkoda, że to tylko tymczasowe, bo strasznie się boje, że te nowe ssri też okażą się pudłem. I będę znów je zmieniać. I szukać. I błądzić. Ech.
Strasznie długie mi to wyszło, a i tak poszło całkiem skrótowo. Mam nadzieję, że nie wyszło zbyt chaotyczne.
Mam nadzieję, że to forum pomoże mi znaleźć trochę ulgi i życzliwości. Mam również nadzieję, że sama będę potrafiła komuś pomóc.