Skocz do zawartości
Nerwica.com

melisa90

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia melisa90

  1. melisa90

    Cześć

    Co to znaczy "długotrwała terapia"? Kurczę, ja się właśnie najbardziej obawiam, że ona wcale nie będzie dla mnie skuteczna. Podobno jest tak, że nie każdemu pomaga. Ja mam świadomość, że boję się porzucenia. Kurczę, nie opisywałam wszystkiego dokładnie w pierwszym poście. Ten chłopak, z którym jestem to właśnie ten, który mnie wcześniej zostawił (w międzyczasie byłam z innym i rozstanie z nim pamiętam jakoprzykrr, ale nie jako tragedię). Bardzo dobrze pamiętam co czułam jak się rozstaliśmy pierwszy raz i za nic w świecie nie chce tego znowu przezyc. I obawiam się, że tym razem będzie gorzej, bo ze sobą mieszkaliśmy. Chciałabym umieć przestać o tym myśeć... Przepraszam za błędy, ale niesamowicie niewygodnie pisze mi się na tel.
  2. melisa90

    Cześć

    Mam wrażenie, że przez cały czas trwania tego związku go testowałam... życie ze mną musiało być koszmarem. Jak na razie próbuję lekami uspokającymi coś zdziałać, ale prawda jest tak, że, jakkolwiek żałsone by to nie było, jak się rozstaniemy to nie dam już rady. I po prostu pójdę na oddział, chociaż tego też się boję
  3. melisa90

    Cześć

    W gruncie rzeczy uważam, że nie. Czuję, że jestem potworem. Mam dość wszystkiego. Najbardziej dołuje mnie to, że nie wierzę już, że kiedykolwiek to się zmieni... Mam teraz nową terapeutkę, ale tak naprawdę nie wierzę, że psychoterapia mi pomoże. Po prostu chcę spróbować, bo nie chcę się jeszcze poddać... Ale wiem, że jak mnie spotka teraz jakiś dramat (a tego się spodziewam) to będą mnie chyba musieli zamknąć... I może tam chociaż coś ze mną zrobią...
  4. melisa90

    Cześć

    Cześć, postanowiłam zarejestrować się na tym forum, bo mam nadzieję, że uda mi się pogadać z ludźmi, którzy przechodzą lub przechodzili przez coś takiego jak ja i są w stanie mnie zrozumieć. Obecnie mam zdiagnozowane zaburzenia depresyjno-lękowe. Generalnie z zaburzeniami afektywnymi borykam się od lat. Już jako nastolatka miałam problemy z porządnie obniżonym nastrojem, chociaż wtedy przypisywałam to raczej wiekowi dojrzewania, burzy hormonów itd. Miałam też słabą sytuację rodzinną w związku ze śmiercią mojego taty. Pierwszy raz udałam się do psychiatry kiedy miałam 21 lat. Mój ówczesny chłopak mnie zostawił, bo nie mógł znieść moich ciągłych pretensji i nieuzasadnionych napadów płaczliwości. Po tym rozstaniu przez dobre 2 miesiące nie robiłam prawie nic, poza ryczeniem, gapieniem się w sufity (i ryczeniem) oraz chlaniem ze znajomymi (i ryczeniem). Kiedy wreszcie przyjaciółka zaciągnęła mnie do psychiatry, zdiagnozowano u mnie epizod ciężkiej depresji. Dostałam leki i rzeczywiście, po paru miesiącach było lepiej. Po konsultacji z psychiatrą odstawiłam leki. Potem poznałam nawet innego faceta. Zaczęliśmy być razem. I jakiś rok później zwariowałam to co mi wtedy było to nie była taka zwykła depresyjka. Zupełnie przestałam panować nad swoimi emocjami. Stałam się niesamowicie sfrustrowana, agresywna, wyładowywałam się na Bogu ducha winnych osobach. Byłam o wszystko zazdrosna. W zasadzie prawie nie sypiałam. Popadałam w długie okresy apatii przeplatane wybuchami histerii. Przekonana, że cierpię na zaburzenia osobowości, udałam się znów do psychiatry. Tym razem skierowano mnie na badanie psychologiczne. Jakoś im wyszło, że nie mam zaburzeń osobowości, tylko nerwicę lękową. I na to leczę się w sumie ponad dwa lata. Okresami jest naprawdę dobrze. Czuję się w zasadzie normalnie, chociaż w stany depresyjne i tak wpadam w miarę regularnie. Jednak, mimo leczenia zdarzyły mi się dwie mega ciężkie jazdy. Najpierw były związane z pracą. Miałam pracę, której nienawidziłam tak bardzo, że jak tylko z niej wracałam to, po chwilowej uldze, zaczynałam płakać, że muszę tam wrócić następnego dnia. Było to dla mnie niesamowicie stresujące zajęcie związane z wysłuchiwaniem wrzasków sfrustrowanych ludzi. Na szczęście wypowiedziałam umowę i dostałam zwolnienie lekarskie, więc mogłam odejść z dnia na dzień. Stres się nie skończył. Broniłam w tym roku pracę magisterską, co również było dla mnie dużym wyzwaniem (ja wiem, że jak już się przeszło studia to magisterka jest formalnością, ale nie darowałabym sobie jakbym nie miała 5 na dyplomie). Potem się uspokoiło. Ale teraz, od tygodnia przeżywam jeden z najtrudniejszych etapów w moim życiu. Niby nie stało się nic wielkiego. W sumie nic się nie stało. Ale pewnego dnia - ot tak! - pojawił się u mnie lęk wolnopłynący (a lęków naprawdę nie miałam już dawno, a takich intensywnych to chyba nigdy). Żeby nie było nudno, średnio 2-3 razy dziennie mam ataki paniki. Otóż od tego tygodnia żywię głębokie przekonanie, że lada moment mój obecny mężczyzna mnie porzuci. Biorąc pod uwagę, że od paru dni na zmianę płaczę jak opętana i siedzę gapiąc się w ekran/na ścianę/na sufit, moje obawy stają się pewnie co raz bardziej uzasadnione. Wczoraj byłam na psychoterapii, na której nie powiedziałam prawie nic, bo dostałam histerii. W podobnym stanie weszłam następnie do mojego psychiatry, więc dostałam nowe anty i xanax. I chyba mi to ostatnie rzeczywiście pomaga: przestałam czuć ucisk w klatce piersiowej i nie miałam póki co napadów paniki, chociaż niestety czuję się bardziej senna. Szkoda, że to tylko tymczasowe, bo strasznie się boje, że te nowe ssri też okażą się pudłem. I będę znów je zmieniać. I szukać. I błądzić. Ech. Strasznie długie mi to wyszło, a i tak poszło całkiem skrótowo. Mam nadzieję, że nie wyszło zbyt chaotyczne. Mam nadzieję, że to forum pomoże mi znaleźć trochę ulgi i życzliwości. Mam również nadzieję, że sama będę potrafiła komuś pomóc.
×