Skocz do zawartości
Nerwica.com

t1000

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez t1000

  1. Ja uważam, że dwie zaburzone osoby mogą stworzyć prawdziwy związek oparty na uczuciu, ale tak jak to ktoś napisał, obje te osoby muszą się leczyć. Jestem w takim związku od roku i dobrze nam ze sobą, ale oboje jesteśmy pod okiem lekarza. Bywają ciężkie momenty, ale po to mamy siebie, żeby wzajemnie się wspierać. Wiele nieżyczliwych ludzi wróżyło rychły koniec naszego związku już na starcie, a my udowadniamy, że jak się chce, to można wszystko. Kiedy mam gorszy dzień mogę powiedzieć o tym wprost, nie owijając w bawełnę i nie szukając sztucznych usprawiedliwień. Tak samo moja partnerka. Nie ma chyba nic bardziej pocieszającego i przynoszącego ulgę, niż powiedzenie osobie, którą darzy się uczuciem, co nam leży na wątrobie, a ta osoba wysłucha i zwyczajnie na świecie zrozumie.
  2. Zależy co rozpatrujesz pod słowem "usamodzielnić". Zajęć mam full, nie mam ani dnia wolnego w ciągu tygodnia, bo od rana do 16:00 jestem w pracy, a po pracy wracam i majstruję w domu. Mam problem z tym, że gdy nie widzimy się cały dzień (bo ja wychodzę gdy ona śpi, a ona z pracy wraca po 22:00), to wieczorem kładąc się do łóżka, chociaż chciałbym chwilę porozmawiać, jakieś przytulenie i tak iść spać, ale ona zazwyczaj się kładzie, wyciąga telefon i nadrabia to, czego nie zdążyła zrobić w pracy, czyli... przynosi pracę do domu. Próbuję ją przekonywać, że skoro ma na 14:00 do pracy, to czemu nie wstanie rano i się nie pouczy, ale nie zawsze to skutkuje, bo argumentuje to "brakami" w jej wiedzy na temat obecnej pracy. Ona wie, że mam zwiększoną potrzebę bliskości, rozmawialiśmy o tym, bo w sumie rozmawiamy o wszystkim co nas trapi, co się nie podoba itd. Wiem, że dużą rolę w tym wszystkim odgrywa moje kolosalnie niskie poczucie własnej wartości. Często myślę, że ktoś może jej wpaść w oko, że nie mogę się jej podobać, że nie spełniam jej oczekiwań (nie mówię tu o sferze seksualnej, bo na to wspólnie nie narzekamy). Często pojawiają się w mojej głowie wizje, że może w tej chwili flirtuje z jakimś innym facetem, pomimo tego, że racjonalnie wiem, że kompletnie nic pod tym względem mi nie grozi. Nie mam pojęcia skąd u mnie taka potrzeba bliskości. Ona jest pierwszą kobietą do której czuję takie przywiązanie.
  3. Witam. Jakiś rok temu pisałem już na tym forum ale pod innym nickiem. Niestety nie pamiętam danych do logowania, więc zostałem zmuszony do założenia nowego konta. Mam na imię Tomek i mam 23 lata. Przez całe dotychczasowe życie zmagam się z lękami, fobiami, brakiem bezpieczeństwa, stabilności i poczuciem bezradności. Wszystko chowam pod maską, którą zakładam od chwili przebudzenia, po moment zaśnięcia. Pod tą maską chowa się multum emocji. W głównej mierze są to emocje negatywne jak: złość, nienawiść, bezradność, lęk. To słowem wstępu, a teraz zachęcam do lektury, bo być może tutaj znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Dzieciństwo Od pierwszych dni mojego życia mogłem doświadczać negatywnych przeżyć, emocji. Pochodzę z ubogiej rodziny, której członkowie w większości to ludzie nieporadni życiowo, bezrobotni, bez perspektyw. Tak naprawdę nie ma i nie było w nich życia. To jest rodzaj wegetacji. A może lepiej to ująć słowem stagnacji? Moja mama po rozstaniu się z ojcem zabrała nas do większego miasta, w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety nie poszło po jej myśli. Brak pracy, wykształcenia, kwalifikacji zawodowych i predyspozycji boleśnie sprowadziło ją na ziemię, a razem z nią spadliśmy i my (dzieci). Mieszkaliśmy w takich miejscach i takich warunkach, że lepiej chyba mają szczury w piwnicach. Brak pieniędzy skutkował tym, że wywalali nas z jednego miejsca w drugie. Nie wiem czy ktoś z Was wie jakie to uczucie nie mieć pieniążków na chociażby chleb, a wędliny to już w ogóle rarytasy. Pamiętam doskonale te czasy, te wszystkie przeprowadzki, ten ogromny lęk gdy to mama znikała w poszukiwaniu jedzenia, pieniędzy, ten niepokój "co będzie dalej". Normalne dzieci wychodziły na boisko, bawiły się, grały, śmiały się. Ja stałem na uboczu. Wyśmiewany i poniżany, "Patrzcie, to ten co mieszka w tej ruderze", "Twoja mama grzebie w śmietnikach", "Nie możemy się z Tobą kolegować" Przyglądałem i porównywałem się z nimi. Już wtedy głos w mojej głowie zadawał pytania, na które odpowiedzi nie znalazłem do tej pory. "Dlaczego ja?" "Dlaczego moja rodzina", "Dlaczego to wszystko jest tak niesprawiedliwe?" Nie pamiętam żadnego pozytywnego zdarzenia z czasów dzieciństwa. Za to pamiętam multum tych negatywnych... Bicie mamy przez konkubenta, stawanie w jej obronie, sińce pod oczami, ślady po uderzeniach pasem/kablem, szukanie mamy po nocach w samej piżamce, te wszystkie przeprowadzki... Brzemię jakie zostało wtedy na mnie nałożone, ciąży do tej pory. Okres dorastania Po kilku latach prowadzenia koczowniczego trybu życia, mama otrzymała mieszkanie komunalne w opłakanym stanie. Brak jakichkolwiek standardów do życia. Jednak bardzo się z niego cieszyła, bo wiedziała, że to oznacza jakiś okres stabilizacji. Długo tam nie mieszkałem, ponieważ mama oddała mnie w opiekę babci, która jak później się okazało, stała się moją drugą matką. Tą, której tak bardzo potrzebowałem w okresie dzieciństwa. U babci mieszkałem od trzynastego roku życia. Tam tak naprawdę przeżyłem to dzieciństwo, które mi odebrano. Poznałem spore grono ludzi, kilku przyjaciół, całymi dniami przesiadywaliśmy na boisku, graliśmy w piłkę. W gimnazjum byłem bardzo lubiany, cała szkoła znała mnie i ja znałem całą szkołę. Byłem osobą wpływową i to mnie się pytano o zdanie i słuchano moich opinii. Sprawy uczuciowe również nabrały obrotu. Dziewczyny zaczęły mnie zauważać, zakochiwać się, nawet bić się o mnie. Było to dla mnie bardzo satysfakcjonujące i podniosło poczucie własnej wartości do takiego poziomu, że chyba czułem się jak stwórca świata. Świetnie radziłem sobie w każdej dyscyplinie sportowej. Często jeździłem na zawody wszelakiego szczebla, odnosiłem sukcesy. Zdecydowanie najlepsze trzy lata mojego życia. Czasy technikum Czasy technikum również wspominam dobrze, pomimo że to w ostatniej klasie zaczęły się moje problemy z psychiką. Tak jak w gimnazjum, tak i w technikum byłem bardzo lubiany i wpływowy. Przez cztery lata nieustannie piastowałem miano gospodarza klasy. Nigdy nie miałem jakichś szczególnych ocen, ale zawsze dawałem radę wszystko zaliczyć. Wpływ na to zdecydowanie miała moja absencja na zajęciach (każdego roku ponad 120 godzin nieobecnych). Wolałem przesiedzieć ze znajomymi cały dzień na stadionie, niż ślęczeć w szkole. Tak trwała sielanka do ostatniej do trzeciej klasy. W czwartej klasie zaczęły się problemy, jeden problem za drugim, ciągłe niepowodzenia. Zaczęły się bóle brzucha. Okropne! Jakby mi ktoś przykładał rozgrzany znacznik do znakowania bydła. Rwało do pleców, klatki piersiowej, żuchwy, a nawet głowy. Chodziłem do lekarza, lecz za każdym razem zostawałem odsyłały z diagnozą "jelito drażliwe". Moja pani doktor stwierdziła, że jestem za młody, żeby chorować. Po roku (ROKU!) ciągłego bólu, spania po 2-3 godziny na dobę, w końcu dostałem skierowanie na gastroskopię. Obawiałem się badania, ale zdecydowanie mniej, niż tego, że nie wiem co się ze mną dzieje. Po gastroskopii usłyszałem wynik "rozległe owrzodzenie dwunastnicy z tendencją do krwawienia". Dostałem leki, antybiotyki i musiałem przejść na dietę. Zmieniłem wtedy całkowicie swoje życie i zwyczaje żywieniowe. Odżywiałem się tylko lekkostrawnym jedzeniem, dużą ilością białka, zacząłem ćwiczyć na siłowni, rzuciłem palenie i picie alkoholu. Przez okres dwóch miesięcy przytyłem 10kg i czułem, że jestem w formie. Objawy żołądkowe ustąpiły, więc nie drążyłem tematu dalej. Niestety ulga nie trwała długo. W grudniu tego samego roku znowu zaczęły się problemy z żołądkiem, kolejna gastroskopia, wynik fatalny (gorszy od poprzedniego). Standardowa procedura, antybiotyk+lek hamujący wydzielanie kwasu żołądkowego. Po kolejnej kuracji nie odczułem poprawy, objawy utrzymywały się i nasilały. Wtedy pojawiły się jeszcze gorsze rzeczy. Pamiętam ten pierwszy atak paniki, to wrażenie jakbym umierał, jakbym miał zawał. Brrrrr, okropieństwo. Stopniowo lęki się nasilały, ataki paniki występowały częściej, a ja z człowieka, który lubił towarzystwo innych osób, lubił stać w centrum uwagi, stałem się aspołeczniakiem. Coraz rzadziej wychodziłem z domu, bo to w nim czułem się lepiej. Wykształciła się u mnie agorafobia, która skutecznie odizolowała mnie od społeczeństwa. Najgorsze były objawy somatyczne, których z dnia na dzień przybywało. W pewnym momencie miałem objawy ze wszystkich organów ciała. Jakoś udało mi się dociągnąć szkołę do końca, chociaż świadectwem maturalnym to ja jedynie mogę się podetrzeć, bo oceny na nim są katastrofalne. Lęki, fobie, leczenie W dalszym ciągu towarzyszyły mi bóle brzucha. Przechodziłem gastroskopię za gastroskopią i za każdym razem było gorzej. Jednak nie to wysysało ze mnie życie. Lęki i fobie były takie silne, że w końcu zdecydowałem się podjąć leczenie na dziennym oddziale leczenia nerwic. CHCIAŁEM SIĘ RATOWAĆ! W moim przypadku terapia trwała 5 miesięcy. Podczas terapii pozbyłem się agorafobii, która tak skutecznie eliminowała mnie z życia społecznego. Odnalazłem odpowiedzi na tylko co niektóre moje pytania, ale dobre i to. Lęki niestety nie odeszły, a zostały na chwilę tylko przyduszone lekami. Podczas terapii poznałem dziewczynę z równie dużymi problemami jak ja. Związaliśmy się. Związek ze starszą partnerką i ostateczna diagnoza choroby jelit Tak jak napisałem wyżej, na terapii poznałem wartościową dziewczynę, z którą koniec końców się związałem. Nie ja wyszedłem z inicjatywą, ale cieszyłem się bardzo. Oboje nie sądziliśmy, że to potoczy się do tego stopnia, że teraz będziemy się kłaść obok siebie spać i razem będziemy wstawać. Na początku związek działał na mnie jak najlepszy antydepresant. Chciało się żyć, chciało się pracować nad sobą, rozwijać się. Poszedłem dalej do szkoły, znalazłem pracę, cieszyłem się życiem. Okazało się, że moja dziewczyna ma duże oszczędności i buduje dom dla nas. Na początku pomyślałem "fajnie, przynajmniej będę miał poczucie bezpieczeństwa, koniec z przeprowadzkami". Później niestety doszła niepewność i wątpliwości. Często się zastanawiam dlaczego ona chce być z kimś takim - z dzieckiem w ciele dojrzałego faceta. Zacząłem sądzić, że chce mnie po prostu wykorzystać przy budowie domu i po wszystkim mnie zostawi. Jednak gdyby miała ode mnie odejść, zrobiłaby to już dawno temu. Jestem tego pewien. Kochamy się i widzą to również inni. Niestety przez moją chorobę nie jestem w stanie sprostać jej oczekiwaniom na budowie. Rozumiem ją, że ona też by już chciała zamieszkać w domku, że chce się czuć pewnie i bezpiecznie, jednak nie mam doświadczenia w większości etapów budowania domu. Często to ją irytuje i się zamyka w sobie, co strasznie mnie denerwuje. Chciałbym dla niej jak najlepiej, chciałbym być facetem, którego zawsze chciała mieć, chciałbym żeby była szczęśliwa. W tym roku po długiej przerwie w treningach zacząłem ćwiczyć fizycznie. Po dwóch wypadach na szlak biegowy mój stan zdrowia bardzo się pogorszył. Byłem cały blady (nawet usta miałem białe jak ściana), wymiotowałem, straciłem całkowicie apetyt i siłę w mięśniach, nie byłem w stanie nawet wstać. Partnerka podwiozła mnie do szpitala, gdzie zasłabłem. Obudziłem się na łóżku szpitalnym z podpiętą kroplówką. Podeszła do mnie pielęgniarka, żeby zapytać, co się stało. Wyjaśniłem jej, że chciałem potrenować, więc poszedłem biegać. Na co ona złapała się za głowę i stanowczym tonem zapytała "czy jestem poważny?". Na wynikach laboratoryjnych wyszła bardzo duża niedokrwistość. Hemoglobina była na poziomie 6,7. Od razu położono mnie na oddział wewnętrzny miejscowego szpitala wojewódzkiego, gdzie spędziłem dwa tygodnie. Multum badań, przetaczania krwi, kroplówki, szpitalne jedzenie - sami rozumiecie. Po kolonoskopii postawiono diagnozę - choroba Leśniowskiego-Crohna. Ustabilizowano mój stan i wypuszczono. Partnerka w tym czasie bardzo się mną opiekowała, pomimo pracy zawsze znalazła czas żeby do mnie przyjechać i nawet przesiedzieć do późnej nocy. Ugruntowało to moje uczucia do niej. Niestety wiem, że "podduszam ją" w tym związku, a może oboje się dusimy? Mam wielką, olbrzymią potrzebę bliskości. Nie chodzi o zbliżenia fizyczne na tle seksualnym, ale o takie przytulanie, pocałunki, czucie jej obok. Gdybym mógł, to bym się z nią po prostu scalił w jedność. Wiem jakie to toksyczne, ale nie wiem jak sobie z tym poradzić. Często mam myśli, że mnie zdradza, że flirtuje z innymi. Oczywiście irracjonalne. Doświadczam znowu lęków, a dodatkowo uważam, że do niczego się nie nadaję. Każda czynność przy budowie domu skutecznie ugruntowuje moje przekonanie, że tak jest. Jak mogę sobie pomóc? Czy konieczna jest kolejna wizyta u lekarza psychiatry? Czy mogę jakoś podnieść poczucie własnej wartości? Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
×