Cześć,
Mam 32 lata. Kilka lat temu było inaczej... Byłam szczęśliwa. Teraz jest koszmarnie. Nie mam jeszcze diagnozy, ale podejrzewam, że to depresja (bądźcie łaskawi za stawianie samodiagnozy). Za mną wiele wizyt u lekarza rodzinnego, ginekologa, gastrologa. Przede mną szpital z podejrzeniem Zespołu Jelita Drażliwego (idę w przyszłym tygodniu) i umówiona wizyta u psychiatry.
Pierwszy większy atak był w styczniu. Otępienie, nadmierna senność przechodząca w bezsenność. Lęki. Fizyczny ból, wymioty, bóle głowy... Wyniki badań dobre... Szukamy dalej.
Ale jak patrzę w przeszłość, to zaczęło się kilka lat temu. Wzmożony lęk na przykład przed psami, przed byciem sama w domu, przed wypadkami, przed jazdą samochodem jako pasażerka. Przed wszystkim. I to ciągłe poczucie nieszczęścia. Chociaż wszystko w około jest ok, to ja byłam ciągle nieszczęśliwa.
Po styczniu było trochę lepiej. Jakoś funkcjonowałam. Napierdzieliło się w życiu moich bliskich. Trzeba było pomóc, więc tak jakby to, jak się czuję zeszło na drugi plan.
Teraz znowu jest źle. Bardzo źle. Nie potrafię nic zrobić. Co rano wymiotuję. Nie mam siły wstać. Nie potrafię się skupić, podjąć jakiejkolwiek decyzji. Zawalam pracę, rodzinę, faceta, który mnie kocha, ale też już ma dość mojej nieobecności i obojętności. Odsunęłam przyjaciół... Mogłabym nie wstawać z łóżka. Chcę spać, ale nie mogę. Albo zasypiam od razu po powrocie z pracy. Nie mam na nic siły.
Nic mnie nie cieszy, nie pamiętam, kiedy się ostatnio śmiałam. Wszystko mnie nudzi.
Nie mogę jeść, czuję głód, ale nie mogę nic w siebie wcisnąć. Schudłam dobrych kilka kilo w ostatnim czasie.
Nie uwierzę, że mam się wziąć w garść. Że to tylko moje widzimisię. Nie, jeśli pozwalam, żeby niemoc przejmowała nade mną kontrolę. Wiem, że jest źle i nie potrafię nic z tym zrobić. I to mnie przeraża.
Boję się...