Naprawdę muszę z kims porozmawiać. Już od wielu miesięcy nie dawałam sobie rady, ale teraz zwaliło się na mnie tyle spraw, że totalnie wysiadłam i nie mogę się z tego podniesć. Nie wiem nawet od czego mam zacząć.
Od dłuższego czasu moim głównym problemem było to, że jestem zwyczajnie sama - nie znalazłam nigdy swojej drugiej połówki. Do pewnego momentu uznawałam to za całkiem normalne, ale teraz już nie (mam 19 lat, zaraz zaczynam studia, a najbliższym i najbardziej intymnym momentem w jakim kiedykolwiek z kimkolwiek się znalazłam było przytulenie przyjaciela. Ostatecznie żałosna sprawa, prawda? Czasami myslę, że nawet gdyby pojawił się ktos, z kim chciałabym się jakkolwiek zbliżyć, to nie zrobiłabym tego własnie z powodu tego wstydu, że nigdy niczego nie przeżyłam). Co jeszcze? Każdy w moim otoczeniu o tym wie, domysla się i nie stronił od żartów na ten temat, które potrafią zapasc w pamięć na całe lata.
Poza tym niedawno skończyłam szkołę, napisałam maturę. Sądziłam, że po maturze zacznie się życie, ale wiecie co? Nie umiem sobie ułożyć tego życia bez szkoły. Bez tej rutyny, która sprawiała, że skupiałam się tylko na niej, że nie myslałam o niczym innym, bo miałam zajęcie, które mnie pochłaniało. W szkole byli moi znajomi, byli znani mi ludzie - po prostu srodowisko, do którego przywykłam. I nie mam co ze sobą zrobić, i boje się nowosci. Znalazłam sobie fajną pracę, w której mogę rozwinąć umiejętnosci językowe, ale to praca na pełen etat - i tu kolejna wątpliwosc - idąc do tej pracy odbieram sobie automatycznie możliwosc spędzenia fajnych wakacji, na których mogłabym poznać ludzi.
Kwestii samooceny w ogóle nie będę poruszać, bo ta sprawa staje się myslę oczywista po tym, co napisałam. Moja samoocena czołga się gdzies tam po ziemi, wsród najgorszego smrodu.
Nie wiem, czego oczekuję pisząc tutaj, nie wiem, czego oczekuje od życia, czego się spodziewam, czego chcę. Nic nie wiem, poza tym, że nic mi się nie chce.
A musi mi się chcieć, bo wszyscy tego oczekują..