Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hana12

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Hana12

  1. NN4V- Źle mnie zrozumiałeś, to moja rodzina traktuje mnie przedmiotowo , nie on. essprit-Mówisz tak,jakbym z facetem była niespełna dwa miesiące i jakby moje emocje wobec niego,były płytkie jak kałuża. Owszem , dla ludzi których kocham mogę być Matką Teresą a nawet św.Faustyną ,to chyba normalne jeśli dla kogoś uczucia mają wymiar bardzo głęboki i rzadko nimi obdarza drugiego człowieka. Wszystko to,jest dość skomplikowane a ja zawsze trafiam na facetów z problemami, gdy orientowałam się że to nie ma sensu, owszem odwracałam się na pięcie.Tutaj sytuacja jest inna,coś przestawiło mi się w mózgu i nie jestem w stanie olać wszystkiego. I tak trochę odsunęłam się emocjonalnie, nadal przeżywam ale nie aż tak.Tak naprawdę rozpoznanie padaczki padło niedawno,on nie jest świadom konsekwencji tej choroby ,wypytywał lecz przez telefon nie rozmawia się o takich rzeczach.
  2. Agusiawww - Jesteśmy razem rok,w gruncie rzeczy teraz mamy najdłuższą przerwę - 2 tygodnie.Obydwoje mamy ponad 20 lat, wielokrotnie nasz czas spotkań liczył się w dniach - nie godzinach.Nie można uznać że związku nie ma-jest ,lecz popełniłam dużo błędów.Jego rodzina postrzega mnie jako "kandydatkę".Widzę to w ich zachowaniu i stosunku do mnie.Nie mieszkamy razem,bo warunki finansowe na to nie pozwalają. NN4V-Czy nie ma przyjaźni?Chm trudno stwierdzić, dałam jedynie obraz sytuacji z alkoholem.On ufa tak naprawdę jedynie mi ,to chłopak nie znający miłości,jego matka to oziębła,zamknięta w sobie neurotyczka.Ojciec stosował wobec niego dziwne,dość nieprzyjemne metody. Generalnie-trafił swój na swego.On ma wiele braków,ma też problemy ze sobą jak i ja.Moja rodzina słabo mnie akceptuje, mają wieczne pretensje o nic.Utrzymują mnie(niejako muszą i nie z powodu prawnego ale innego),lecz albo widzieli mnie jako "niepełnosprawną życiowo" albo teraz jako tą, która chce żeby każdy myślał że jest wyjątkowa.No serio?Gdyby tak było, TUTAJ przyznałabym się do tego i uznała za mój problem.Znam swoje wady lepiej niż zalety i owszem przedstawiam tu teraz obraz subiektywny,ale za namową rodziców(by mnie "naprawić") ,rozmawiałam z wieloma ,dość poważnymi osobami.Nigdy nie usłyszałam,że to co mówię pozbawione jest sensu i powinnam posypać głowę popiołem,nagiąć się do krytyki,przyjąć ją jako drogę "naprawy samej siebie". Niejako kurczowo trzymam się uczucia do niego,czując że może jemu jestem potrzebna ,choć trochę a jednocześnie i on jest mi potrzebny,wykazuje zainteresowanie,dzwoni codziennie i nie wykorzystuje jako spowiednika.Po prostu chce wiedzieć co u mnie słychać i powiedzieć mi,co robił w ciągu dnia. Dziś przyjęłam następną dozę niezadowolenia ze mnie,trafiam do punktu gdy zaczynam się zastanawiać czy jestem potrzebna jako człowiek,który ma serce i duszę.Czy po prostu jako ciało,osoba z której się korzysta bądź nie. Narzekam tu,dość mocno i z góry przepraszam ale trafiłam na jakieś epicentrum i jestem na granicy załamania.Potrzebuję wygadania się,powiedzenia co mnie boli i uzyskania konstruktywnej odpowiedzi...
  3. Witam,jestem tu nowa. Zarejestrowałam się na forum gdyż mam trochę problemów, które również wiążą się z reakcjami nerwicowymi i depresją. Mam chłopaka z którym są spore problemy.Kocham tego kretyna ale już nie wiem co mam z nim zrobić. Ma problem z piciem,czasami bywa że sięga po alkohol raz w tygodniu (z tego co wiem) , lecz coraz częściej jest tak że pije co drugi dzień albo i codziennie.Nie są to duże ilości ,ale zawsze.Oczywiście on tego nie przyjmuje do wiadomości i twierdzi że się czepiam. To odbija się na naszych relacjach,które są coraz gorsze.Jakiś czas temu dowiedziałam się że mam padaczkę.Po ostatnim ataku dochodziłam do siebie tydzień i był on spowodowany nadmiernym stresem. To dobry chłopak,bardzo go kocham ,mieszkamy 2h drogi od siebie więc nie widujemy się codziennie tylko raz na jakiś czas,tylko zdaje się że się nie nadaję dla niego,bo mnie nie słucha ,olewa moje prośby. Nie ukrywam , jestem w dużym dołku,bo wiem że chyba muszę mu postawić ultimatum - albo alkohol i kolesie od picia albo ja. Generalnie,sama choroba sprawiła że zagubiłam się we wszystkim. Przy tym wszystkim odzywa mi się nerwica i depresja,ściska mi się żołądek,od stresu chudnę przez co ważę coraz mniej oraz straciłam chęć do życia.Czasem myślę,że dobrze byłoby gdybym straciła świadomość (tracę ją czasami,nie upadam ani nic ,po prostu nie pamiętam co działo się przez kilka sekund albo tracę kontakt z otoczeniem) kierując się na jezdnie albo po prostu żebym dostała takiego ataku,by się więcej nie obudzić.Bo ostatni praktycznie taki był,bo nie oddychałam,gdyby nie osoba obok która starała się mnie przebudzić,możliwe że dziś nie pisałabym do was. Można powiedzieć - skoro aż tak nie chcesz go stracić, to olej jego picie.Łatwo mówić,mój ojciec pił tak jak i on i wiem co to przynosi. Po prostu odsuwam się od życia,są ładne dni - nawet nie mam ochoty wyjść, pieprzę to słonce które razi mnie w oczy,jest mi zimno,chce mi się spać i jeszcze czekają mnie idiotyczne egzaminy. Chyba czas dać sobie spokój z sobą samą, bo może to ja stanowię główny problem i stoję mu na drodze do szczęścia.Może to ja przesadzam i lepiej byłoby mu z taką, co będzie mniej przewrażliwiona , która nie będzie chora,będzie miała bogate życie towarzyskie. Bo ja jestem sama.
×