Witajcie.
Od dosłownie paru dni, mój związek z chłopakiem przekształcił się w narzeczeństwo. Jednak od dłuższego czasu narasta pewien problem. A raczej dwa problemy z jego matką. Na początku, miałyśmy dobry kontakt, była mi wdzięczna, że wyciągnęłam jej syna z przesadnego imprezowania, przygód, toksycznego otoczenia. Dzięki mnie, przestał popijać piwo codziennie (w tym momencie deklaruje, że nawet mu tego nie brakuje - co po nim widać) i wódkę w weekendy (także brak tęsknoty ku temu napojowi)... Zostawił za sobą znajomych, którzy na nim żerowali (daj na piwo, daj na piwo itd), odsunął się od tych, o których on zabiegał, a którzy mieli go gdzieś, jeśli nie mieli z niego korzyści... Od paru miesięcy mieszkamy razem, wyprowadził się od mamy w wieku 25 lat - czyli właśnie ze mną, ze względu na miejsce pracy (25 km od domu matki, teraz ma do pracy 1,5 km od naszego wynajmowanego mieszkania) i przez wzgląd, że ja się tu na miejscu uczę (technikum). Nie przeszkadzało jej to, jak sobie wypiła, to do mnie dzwoniła zalana łzami, że mi dziękuje, że jest mi wdzięczna, bo jej syn dzięki mnie wychodzi na prostą... Tylko właśnie... Jej syn, a mój narzeczony, popełnił pewien błąd. Zanim mnie jeszcze poznał, popadł w błędne koło pożyczek chwilówek. Ciągnęło się to również jakiś czas kiedy już byliśmy razem, ale w końcu mi o tym powiedział, a jedynym sposobem na uniknięcie komornika za długi był większy kredyt, wzięty na jego matkę, a spłacany przez niego (on nie miał już zdolności kredytowych). No i się zaczęło. Jego matka wydzwania, po spożyciu alkoholu i to bardzo często, bo spożywa go codziennie po pracy lub w dni wolne. Jej mąż, a ojciec mojego narzeczonego, jest w Szwecji i tam pracuje, ale się kochają nadal, pomimo dobrych 25 jak nie więcej lat małżeństwa. Jego mamie nagle zaczęło przeszkadzać, że jestem ateistką i planujemy ślub cywilny zamiast kościelnego. Co więcej, wczoraj w rozmowie z narzeczonym powiedziała, że jeśli on zmieni wiarę, to ona nie ma syna! Zaczęła mi wymyślać, że ONA CHCE żeby nasze dzieci (kobieto, my nie chcemy dzieci, zabezpieczamy się, dzieci będą, jak ja skończę naukę i podejmę pracę, stworzymy dzieciom warunki!) były wychowywane KATOLICKO. I jej nie obchodzi, że ja mam inne wychowanie od mamy, ONA CHCE I JUŻ. Inaczej nie ma syna! Ja jestem zdania, że dzieciaki jak podrosną (tzn. będa w stanie zrozumieć daną religię i jakąś wybiorą, albo i nie), to sobie same wybiorą, czy chcą być katolikami czy ateistami czy kimś innym, nie zamierzam im niczego zabraniać - bo jeśli to zrobię, to dziecko mnie przecież będzie nienawidziło, że narzucam mu SWOJE poglądy - a ja chcę wychować kiedyś w przyszłości mądrych ludzi... Ojciec narzeczonego jest po naszej stronie, szczególnie, gdy usłyszał, że poruszyła temat dzieci, pomimo że w ciąży nie jestem i nie planuję być przez następne 7-10 lat (zależy od studiów i szansy na ustatkowanie się, stałą pracę itd), stwierdził, że chyba oszalała. Ona twierdzi, że narzeczony przeze mnie przeszedł na ateizm, co jest bzdurą, bo ja toleruję każdy rodzaj wiary (no może z wyjątkiem islamu... trochę z feministki we mnie jest), i mam szczerze gdzieś, czy on jest katolikiem, buddystą czy kimś innym, ważne, jaki jest wobec mnie, poza tym uważam religię za PRYWATNY WYBÓR KAŻDEGO CZŁOWIEKA, ale ona tego nie rozumie. Wsadziła sobie do głowy, że ja go przekabacam i nim manipuluję itd, a wygląda to odwrotnie. Ona próbuje manipulować nim, żeby zerwał oświadczyny, co najmniej mam takie wrażenie, jakby chciała mi dać znać, że mam się odwalić od jej syna. Tylko że ona nie umie zrozumieć, że jej synek będzie miał zaraz 26 lat i kochającą żonę... Nie chcę kłótni w rodzinie, ale ta kobieta doprowadza mnie do szału, tym jak rani mojego narzeczonego (w końcu jaka matka uzależnia swoją miłość wobec dziecka od wyznania dziecka?!), i że nagle robi ze mnie wroga nr.1, pomimo, że jej syn jest ze mną szczęśliwy, co potwierdził zaręczynami - chce być ze mną na zawsze. Nie wiem co zrobić, jego mama nadużywa alkoholu, co zauważyliśmy już dość dawno, ale teraz to się zaostrza. Z lampki wina do obiadu zrobiła się butelka, ewentualnie 2 na jeden dzień! Jak się poruszy ten temat, to twierdzi uwaga : "nie piję twojego zdrowia, więc to nie twoja sprawa". Więc mam takie combo - chęć ingerencji w nasze życie i wychowanie i religijność dzieci, których nawet nie mamy w planach, a co dopiero w rzeczywistości, wrogość wobec mnie, alkoholizm (czyli awantury telefoniczne i uwaga- facebookowe), i wypominanie narzeczonemu, że ona mu pomogła, a ona nie tak go wychowała (a on nic nie zawinił w tym momencie, mój ateizm moja sprawa, a nie jego), a że on jej się tak odpłaca, i hit! Próbuje mi zakazać pisania np. na portalach społecznościowych, że jestem ateistką! Narzeczony jest rozdarty - z jednej strony mnie kocha i mnie broni, jest całkowicie po mojej stronie, kłócą się często o mnie, z drugiej, to jednak jego mama, która go urodziła i go wychowywała, więc obawia się, że ona przez alkohol i uczucie samotności sobie nie poradzi i zrobi sobie krzywdę, co w pełni rozumiem, dlatego uważam, że on ma z nas najciężej... Jest między młotem a kowadłem. Na zaciągnięcie jej do psychologa, albo wspólne pójście na terapię - kategorycznie się nie zgadza, ale ja powinnam zacząć wierzyć w Boga, to mi się poukładają klepki w głowie (????)... Macie jakiś pomysł na rozwiązanie sytuacji? Ojciec narzeczonego ma pogadać z żoną i spróbować to załagodzić, ale mam wrażenie, że to nic nie da...