Skocz do zawartości
Nerwica.com

nutka19

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez nutka19

  1. Witaj, beyourself! niczego odkrywczego nie stwierdzę, jak powiem, że Twój problem wynika z ogromnej wrażliwości. Mam bardzo ale to bardzo podobnie, z tym, że moje mysli mają trochę inną treść. I jestem w tym samym wieku - wydaje mi się, że ten magiczny przełom między 19 a 20 to taka jazda bez trzymanki jeśli chodzi o nasze "kochane" natręctwa. Podobnie jak Tobie, często brakuje mi siły. Nawet dziś mi jej bardzo brakowało. Ale wiesz, to, co, mnie trzyma każdego dnia w nadziei, że kiedyś z tego wyjdę to wiara. Wiara w Boga wzbudza wiarę w siebie. Wspominałaś o Komunii, Bogu, więc wnioskuję, że jesteś nadal wierząca. Ja wiem, że te wszystkie natręctwa to jak taki ciężki wór. Ale jak myślisz, czemu to Ty jesteś chora a nie jakiś X czy Y? Bo ani X, ani Y nie byłby zdolny do udźwignięcia tej choroby. To beyourself ją ma, bo tylko ona jest w stanie z nią żyć, z nią w końcu wygrać. X i Y dawno by padł, Ty wciąż dajesz radę, lepiej, gorzej, ale dajesz radę. To mi bardzo pomaga osobiście, wiesz? Przykład z wiary (please, all haters do not comment ): Żadne z nas nie zbawiłoby świata. Żadne z nas nie udźwigłoby krzyża z miłością, żadne nie zniosłoby z pokorą biczowania i wyśmiewania. żadne z krzyża nie wołałoby z prośbą do Ojca o przebaczenie oprawcom. To dlatego nie sam człowiek zbawił świat, tylko Jezus. Analogicznie - nikt inny nie wytrzymałby tego, co masz Ty. Masz taką a nie inną chorobę, takie, a nie inne objawy, bo tylko Ty możesz je pokonać. Mam nadzieję, że to co opisuję, w miarę jasno wyraża, do czego zmierzam. Każdy z nas otrzymuje takie życie, takie problemy, z którymi jest w stanie się zmierzyć. Więc odnajdź tę siłę bo ona w Tobie jest tylko gdzieś tam się ukryła pod Twoim brakiem pewności siebie. Porada mojego Poprzednika, że dużo się tego nakumulowało jest moim zdaniem trafna. Terapia, jak słyszałam, pomaga okiełznać strach. Sama się nad nią zastanawiam, tylko, że w moim przypadku to nie wiem jeszcze jak to wyjdzie, bo ja finansowo sama nie dam rady, rodzina mówi, że pomyślimy, ale chyba trzeba mi jeszcze trochę poczekać bo skubana medycyna droga jest. Jeśli nie masz nic przeciwko, to będę się modlić za Ciebie:) Pamiętam jak jeden miły użytkownik tego forum mi taką modlitwę w mojej intencji podarował, było mi bardzo miło :) Pozdrawiam i trzymam kciuki Słonko, wyjdziemy z tego w końcu obie! -- 26 mar 2015, 18:28 -- Zapomniałam jeszcze dodać: Także pamiętaj, że jesteś silna i koniecznie zgłoś się do psychologa, nawet na samą rozmowę, bo na terapiach się nie znam, niech wypowie się ktoś z doświadczeniem. Zobaczysz, ulży Ci.
  2. Witam, chciałabym zapytać, czy jak ktoś z Was próbował odstawić lek i potem do niego wrócił to czy miał odczucie, ze lek mniej pomaga? Ja biorę swój od nowa już siedem miesięcy i martwię się trochę, że nie jest tak dobrze jak było. Miałam ponadto zwiększoną dawkę i też szałowej różnicy nie widzę. Co jest? Jestem za mało cierpliwa czy coś się popsuło? Gdyby ta informacja była potrzebna to mój lek to Fevarin.
  3. Zmartwiło mnie to co mówisz Bo ja się właśnie wybierałam. To słuchajcie, jak sobie inaczej pomóc? Sama walczę i szarpię się z myślami, biorę leki, myślałam że jak pójdę na terapię poznawczo-behawioralną to to będzie moje wybawienie... Ostatnio podniosłam dawkę i z cierpliwością czekam na odejście natręctw.
  4. warrior11 Bardzo dziękuję za te słowa. Ile razy mi gorzej to sobie je przypominam, że w końcu się to kiedyś skończy... MaciejMarkowski Tobie również dziękuję :) Za wspaniały prezent - modlitwa w intencji obcej osoby to piękny gest, dziękuję raz jeszcze. Jeśli można, chciałabym odnieść się do Twojego problemu - sama przeżywałam kiedyś natręctwa o podobnej tematyce, bo choruję od ładnych paru lat i treść u mnie się zmienia. Więc chciałabym pocieszyć Cię, że jesteś w 100% normalny - miałam te same lęki, a przy tym, ze jeszcze jestem tak jak Ty osobą wierzącą, towarzyszyło mi ogromne poczucie winy i obrzydzenia do samej siebie. Przeszło samo, było więc tylko jednym z wyrazów choroby, lęku, nic więcej nie znaczyło. Mam teraz bliskie koleżanki i absolutnie nic mi nie chodzi już po głowie. Zresztą, jak pisałam wcześniej - mam jak najbardziej zdrowe zainteresowania:) Natomiast te moje własne obecne natręctwa potęguje jeszcze ostatnio ta cecha, o której pisano w innym temacie - egodystoniczność, czy jakoś tak. Chodzi tu mianowicie o sprzeczność myśli z poglądami i systemem wartości chorego, mogące prowadzić do zwątpienia chorego w swoje wartości (przynajmniej ja to tak rozumiem, poprawcie mnie jeśli coś pomieszałam). Ja ciągle czuję potrzebę uzasadniania: te myśli są złe, bo... i tu sama sobie paradoksalnie tłumaczę, choć już to wiem. To powtarzanie kilkadziesiąt razy dziennie prowadzi do tego, że nachodzą mnie myśli zwątpienia w mój system wartości. Tak bardzo tego nie chcę! Wpadam w panikę bo staram się rozumieć, ze mam w głowie chorobę, że kiedyś byłam zdrowa i tak dalej, ale mimo wszystko nie potrafię, nie jestem w stanie złapać dystansu. Czuję się wtedy bezbronna. A to przychodzi dalej i dalej i powoduje jeszcze większą udrękę. Staram się nie dyskutować z myślami jak pisałam wcześniej - ale co z tego jak to przychodzi, wciąż i wciąż. Teraz jeszcze zbliżają się "cudowne dni miesiąca" w kobiecym życiu i jak zwykle, obserwuję u siebie większe nasilenie tych myśli, lęku, poirytowania. Jest mi znowu gorzej i dziś czuję się paskudnie -- 05 mar 2015, 21:57 -- EDIT: Jak po każdej burzy, znów wyszło dla mnie słońce, pozdrawiam i życzę zdrowia wszystkim! :)
  5. Witam serdecznie, mam prawie 20 lat i jestem studentką na wymarzonym kierunku. Mam wspaniałych rodziców i rodzeństwo. Nigdy niczego mi nie brakowało, zawsze ktoś się o mnie troszczył, w szkole nie miałam problemów z nauką. To dlatego nie mogę zrozumieć, skąd u mnie nerwica natręctw myślowych. I to jakich - codziennie męczą mnie myśli o tym, żeby zrobić krzywdę, zabić - trudno było to napisać, bo już przez sam fakt, ze męczą mnie takie myśli czuję się jak morderczyni i osoba, dla której nie ma nadziei. Myśli te odnoszą się w szczególności do mojej rodziny ale również do obcych ludzi. Pojawiają się same lub wywołane irytacją czyimś zachowaniem lub po kłótni z tym człowiekiem. W momencie gdy przychodzi ta myśl czuję taki ból, jakbym dostawała po twarzy - bo przecież tak bardzo chcę się od tego uwolnić a mimo wszystko jest i męczy. Próbowałam już różnych metod - od analizowania i tłumaczenia sobie samej, że to absurd co myślę, przez dyskusje w głowie (już wiem, że od nich Boże uchowaj, nie wolno, to pogarsza sprawę okropnie), rozmowy z rodzicami. Aktualnie jestem na 4 tabletkach dziennie fevarinu, próbowałam psychoterapii, ale nie wiem, jaki to był rodzaj, grunt, że pani absolutnie mi nie pomogła, to była pomyłka. Teraz powoli myślę o terapii poznawczo-behawioralnej, bo słyszałam z różnych źródeł, że to ona jest najlepsza. Pomaga najczęściej wyjście na zajęcia, rozmowa ze znajomymi, oglądanie filmu, czytanie książki, modlitwa przez wstawiennictwo św. Rity i św. Judy Tadeusza lub do samego Jezusa. To mnie wycisza, tak jakby "utula". Zdecydowałam się już nie dzielić się z rodziną tymi rzeczami - wywołuję tym smutek w domu, wykańczam rodziców zdrowotnie przez ich zamartwianie się. Często kłamię, że czuję się spoko, bez większego poczucia winy, bo wiem, że w końcu nadejdzie czas, gdy właśnie spoko przez kilka dni będzie. O tak, miewam dni spokoju, ostatnie trzy dni były piękne. No, piękne, może nie, bo myśli były ale czułam się na tyle silna by je na bieżąco odpierać. Niektórzy radzą, by z myślami nie walczyć, nie zwracać uwagi, myśli mają płynąć. Ale czasem nachodzi mnie zniecierpliwienie "ile można? Chcę mieć wolny umysł". No i czuję też paraliżujący strach przed samą sobą, sama myśl, że mogłabym jakąś myśl zrealizować, jest nie do zniesienia. Są momenty, że martwię się o moją przyszłość. Mam konkretny plan na życie - skończyć studia, spotkać wybranego mi przez Boga człowieka, który mnie obdarzy miłością i ja jego, wyjść za niego za mąż (wcześniej przecież będę miała przeprawę sama ze sobą żeby mu powiedzieć, że żeni się z chorą dziewczyną), mieć dzieci (podczas ciąży nie można brać fevarinu, nie wiem, co wtedy będzie), starać się być najlepszą żoną i matką na świecie, znaleźć pracę. I wszystko mi sprzyja, tylko nie choroba, bo praktycznie w każdym momencie życia muszę być gotowa na to, że znowu mnie, jak ja to mówię, "ściśnie" i poczuję się znacznie gorzej. A mam przecież silną ambicję bycia dojrzałą i dorosłą osobą... Dziękuję, jeśli ktoś dotarł do końca i przeczytał moją historię. Będę wdzięczna za każdą poradę, może jakieś spostrzeżenia, co źle robię.
×