Skocz do zawartości
Nerwica.com

Cam

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Cam

  1. Poszukam, przeczytam. Marzenia kojarzą mi się z dzieciństwem, marzyło się o lalce, o resoraku, o nowym rowerze... o czymś, na co niekoniecznie miało się wpływ. Marzę o wiośnie, o wejściu w jakiś rytm, żeby minęło to odrętwienie, w jakim jestem. Dziękuję za komplement.
  2. Czytanie nie zobowiązuje do niczego, prawda? Można powiedzieć, że to forma uzależnienia, kiedy się czyta tyle co ja (średnia krajowa to 7 książek rocznie, ja czytam ~50 rocznie). Czytam żeby nie myśleć (wolę zająć się losem bohaterów książek), czytam bo sprawia mi to przyjemność, a kto nie lubi, kiedy jest mu przyjemnie? Mogłabym ślipić 12h dziennie w telewizor i przejmować się losami Jose Alvaro i dony Carmelity jakiejś tam, zamiast tego czytam. Ot i cały sens. Zajmowanie czasu i myśli.
  3. Czytanie to dla mnie forma relaksu, zamiast oglądać seriale w TV czytam książki. Ja nawet nie mam telewizji. Rozrywka, a że to pożywka intelektualna to przy okazji. Tak zostałam wychowana, nauczyłam się czytać mając 5 lat i od tamtej pory czytam, wszystko, co się nadaje. Co przez to rozumiesz? Jeśli już, to na brak ambicji.
  4. Dzieciństwo... Ja sama oceniam je dobrze, a moment, w którym się skończyło to inna rzecz. Nie pochodzę z rodziny patologicznej, moi rodzice są młodzi (mama miała niecałe 20 lat, jak mnie urodziła, tata 22). To były już ostatnie podrygi socjalizmu w Polsce, z tego okresu nic nie pamiętam. Mieszkaliśmy na przedmieściach łodzi, w stuletniej prawie willi, nie na bogato, w jednym pokoju w 3, potem w 4 osoby, jak urodził się mój brat. Dom był piękny, z ogromnym ogrodem, mama nie pracowała, opiekowała się mną i bratem całymi dniami. Moi rodzice to buntownicy tamtych czasów, tato jak miał te 17-19 lat chodził w czerwonych włosach, słuchał Depeche Mode, Duranów i The Cure - dzięki temu to całe dzieciństwo miałam ukształtowane na nasze czasy (w przeciwieństwie do koleżanek, wychowujących się na disco polo) - współcześnie. A przy tym prawie wiejski klimat przedmieścia, spokojna okolica, lasy, pola. Do przedszkola nie chodziłam - mama nie pracowała, miałam wspaniałą koleżankę w sąsiednim domu, byłyśmy papużki nierozłączki. Wspaniali dziadkowie od strony ojca, od strony mamy mniej kontaktów (ich własne problemy rodzinne + alkoholizm dziadka). Wakacje na wsiach. Jak miałam 4 latka urodził się mój brat. W podstawówce byłam wzorową i szóstkową uczennicą, na tyle dobrą, że proponowano mi przeniesienie do drugiej klasy po pierwszym semestrze. Od trzeciej klasy dużo się zmieniło - przeprowadziliśmy się do mieszkania po babci na zwykłym szarym blokowisku. Mama zaczęła pracować coraz więcej. Jak miałam 12 lat moi rodzice rozstali się pierwszy raz, ojciec zdradził moją mamę i wyprowadził się. Nie wiem czemu do siebie wrócili, matka chyba nie chciała dać mu rozwodu no i odwieczne "dobro dzieci". Jak miałam lat 14 rozwiedli się na dobre i całe szczęście, bo takie życie jest nie do zniesienia. Mama kupiła mieszkanie i przeprowadziliśmy się z bratem do niej. Wtedy to następuje koniec dzieciństwa, a zaczyna się wychowywanie młodszego brata.
  5. Długo zastanawiałam się, jak zacząć pisać... Może tak... Odkąd tylko pamiętam, że mam jakieś nastawienie do życia, to było ono zawsze sceptyczne, trącące egzystencjalizmem. Nie wierzę w miłość po grób, altruizm to pojęcie abstrakcyjne, nie wierzę z Boga, a życie jest generalnie bezsensownym procesem, bo i tak skończy się, a potem już nic nie ma. Kiedy się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że od paru lat robię pewne rzeczy na siłę. Na siłę byłam przez prawie 4 lata ze swoich chłopakiem, zerwałam z nim nagle, rok temu w sylwestra, bo miałam dość, nagle wielka pierwsza prawdziwa miłość zmieniła mi się w prawdziwą niechęć. Powiedziałam mu "to nie ma sensu" i zamknęłam drzwi. Nie widujemy się. Na siłę chodziłam do szkoły. To dziwne, bo jestem typem mola książkowego - mnóstwo czytam, uwielbiam to. Ale szkoła mnie nie pociągała. Trochę wagarowałam, w granicach rozsądku oczywiście, klasówki zaliczałam w ostatnich terminach, jak już widmo porażki nabierało ostrości, do matury przygotowywałam się na tydzień przed. Zdałam, dostałam się na studia. Pedagogika wieku dziecięcego -uwielbiam dzieci, chciałabym mieć córeczkę. Nie mam hobby, pasji. Kiedyś, w gimnazjum, grałam na gitarze i śpiewałam, nawet nieźle mi szło, miałam świetnego opiekuna, ideał nauczyciela. Uczył mnie grać, uczył śpiewać, mobilizował, wysyłał na konkursy. W liceum go zabrakło. Już nie gram, gitara się kurzy. Nie śpiewam, głos się zastał, z dawnych umiejętności zostało wspomnienie, chociaż sprawiało mi to radość, przyjemność. Pisałam wiersze, robiłam zdjęcia - nic z tego nie zostało prócz około 150 wierszy, (które na popularnych forach zostały ocenione w miarę dobrze, a o mnie pisano, że mam talent i rozwijam go w dobrą stronę) czy kilkudziesięciu odbitek w albumie i kurzącego się Kodaka. Nie utrzymuję stałych kontaktów ze znajomymi. Nie spotykam się z przyjaciółmi z ogólniaka, nie chodzę na imprezy z ludźmi z roku. A teraz? Teraz są studia, pierwszy rok, też mi się nie chce. Chronicznie mi się nie chce. Niby dostałam się na ten kierunek, na który chciałam, bez zbędnych problemów, studia mam łatwe, lekkie, mało zajęć, proste i zrozumiałe, a to chyba mnie jeszcze bardziej demotywuje, niż gdyby były ciężkie i gdybym całe dnie spędzać miała na uczelni. Zbliża się sesja, jest już naprawdę blisko, a ja nie umiem się zmobilizować do nadrobienia kilku zaległości, które rzecz jasna musiałam sobie narobić. I nie chce mi się. Nie chce mi się. Nie mam w sobie jakiejś siły, żeby wstać rano z uśmiechem, zebrać się w sobie, zjeść śniadanie, ubrać się, uczesać, umalować i jechać na zajęcia. Jeśli mi się uda, to jadę. Jeśli nie to na wpół ubrana, ze łzami w oczach zostaję w domu. I co robię? Nic. Siedzę, besztam się za swoją głupotę, czasem się uda i wpadam na zajęcia lekko spóźniona, a czasem nie i zostaję w domu. Zaczynam czytać, puszczam muzykę i próbuję nie myśleć o tym, że znów "dałam dupy". Nie chce mi się sprzątać, ogarniam, jako taki porządek i wracam do "nicnierobienia". Nie imprezuję, nie piję, nie palę, nie ćpam. Notatki na najbliższe ważne kolokwium leżą obok mnie prawie nieruszone, patrzę na nie i nic z nimi nie robię. Gdy próbuję zmusić się do nauki, to nie mogę skupić się na niczym. O co chodzi? Mam 20 lat. Niecałe. Czasem czuję się, jakby nic w życiu mnie nie czekało. To co jest do cholery? choroba? głupota? nieprzystosowanie? Jeśli ktoś przeczytał dziękuję za cierpliwość, jeśli ktoś odpowie - dziękuję za zainteresowanie.
×