Skocz do zawartości
Nerwica.com

nonaznibylandii30

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez nonaznibylandii30

  1. Och, Pani mnie tym razem nie posądziła o alkoholizm, ale pewnie się szykuje do natarcia:D Właściwym i jednym z wielu problemów jest właśnie próba "zasłużenia" na uczucie, stąd i u mnie paniczne próby dostosowania się, bycia takim, jakim druga osoba być może by chciała, a potem jest żal, że mimo poświęcenia nie dostało się uczucia. Sama nie wiem co mnie bardziej męczy, to że wybieram złych partnerów, to że sama jestem nieszczęśliwa w związkach, to że jestem niedojrzała, to że alkohol bywa moim lekiem na nieśmiałość czy może to, że strasznie boję się po raz kolejny próbować. Boję się, że jak opadnie ze mnie pokrywa lodowa, po raz kolejny dostanę kopa w tyłek, a już nie chcę. Boję się, bo tyle kosztuje mnie spontaniczność w relacjach, a potem zostaję naga na środku placu ze swoim uczuciem, swoimi pragnieniami i nadziejami. Goła i wcale nie wesoła. Boje się być z kimś i boję się być sama. A może przede wszystkim boję się być sama, dlatego taką nadzieję pokładam w "kimś" i w konsekwencji tak bardzo cierpię. To nienormalne, że rozpaczam po 3 miesięcznym związku już dwa miesiące, to nienormalne, że wpadłam w depresje, bo facet sam się bał cierpienia i uciekł, bo brat się ożenił, a ja jestem parszywą egoistką, która nie potrafi się cieszyć szczęściem innych.
  2. Nie no, jasne, nie ma co dać się zbałamucić gatką różnych znawców. Choć może raz na czas niech postraszą wśród przyjaciół lubię pić, jest ok, nie ma krygowania się. Gorzej wśród obcych, tam już trudniej się człowiek odnajduje, a przesadne dbanie o opinię KAŻDEGO, skutkuje brakiem spontaniczności i chęcią wspomagana alkoholem. Sama lubię wypić, bo dobrze się bawię, muzyczka, Simpsonowie, tylko jednak mam potem wyrzuty sumienia. W ostatnich tygodniach staram się mieć bardziej regularny tryb życia, biegam wieczorem, mieszka u mnie przyjaciółka - naprawdę dużo lepiej się czuję bez alkoholu, bez 2 piwek przed snem czy do filmu. Nawet schudłam:) nie wiem, może naprawdę jestem osobą chorobliwie nieśmiałą i taką muszę zostać, ale hmmm no nie chcę taka być, bo lubię przebywać między ludźmi, nie chcę dawać się poznawać miesiącami. Na trzeźwo mam bardzo dużo barier i wewnętrznego niepokoju. Ale jest już nieco lepiej, tzn. kiedyś nawet nie sądziłam, że mam prawo kogoś nie lubić. Nie, że byłam fałszywa, ale po prostu myślałam, że inni są zawsze fajniejsi ode mnie i że po prostu lubienie ich jest moim obowiązkiem. Ale zobaczyłam, że ludzie mnie lubią ot tak i że ja też mogę kogoś lubić ot tak i kogoś nie lubić. I nawet być z kimś skonfliktowana! A wszystko niestety rozbija się o facetów i to oni mnie najbardziej stresują. Za bardzo staram się im przypodobać, żeby wreszcie znaleźć tego jedynego... opiekuna... Jestem bardzo ciekawa co powie pani na nastęnej wizycie.
  3. Dokładnie jak mówisz, pamiętam wywiad z Anną Dymną, ona też mówiła, że w sumie jak się nie jest abstynentem, to się ma problem z alkoholem. I od razu łatka alkoholika. Mi jest z piciem źle, bo zdarza mi się wypić samej. Nawet lubię sama, wtedy włączam muzykę i dobrze ją czuję, lubię coś wypić do filmu. Mam lepsze i gorsze okresy. Wstyd mi zapijać alkoholem zdenerwowanie, smutne oczekiwanie. I nieśmiałość. Po alkoholu jestem mniej spięta, jak kogoś poznałam, przed randką zawsze wypijałam co nieco. Nie mówię, że nie mam z tym problemu, ale jak pani zapytała czy boję się tego, że mogłoby się okazać, że jestem uzależniona, to mi się gorąco zrobiło. No bo jak miałabym się nie bać. Przecież to z powodu alkoholu w dużej mierze nie miałam normalnego dzieciństwa. Inna sprawa, że w ogóle się boję nałogów, jak zapaliłam jointa i mi się spodobało, też się bałam (a że miałam szybko krzywe fazy, to nie mam jakoś na razie ochoty), jak parę razy zamówiłam w nocy w internecie, też się bałam, że zostanę zakupoholiczką. Łatwo się wkręcić. Byłą u dwóch psychiatrów (nfz- trzeba obczajać terminy:D), poprzednia pani dała fluoxetin, że piję częściej niż okazjonalnie zignorowała i wypisała skierowanie na terapię. A ta milczała, milczała, ja w końcu faktycznie zaczęłam mówić o piciu, bo owszem, bardzo boję się uzależnienia i wiem, że balansuję na krawędzi, że alkohol na nieśmiałość niezbyt dobrze wpływa, boję się np. bo w każdym związku wspomagam się tym, żeby oczywiście lepiej wypaść na początku, żeby być taką jak chciałabym, żeby mieć więcej odwagi w łóżku (a potem problem, bo co jak ktoś zobaczy mnie i pozna moje prawdziwe nieśmiałe "ja", moją zachowawczość w seksie) miewam problemy ze snem (zamartwiam się zębami albo duchami - serio!), to żeby zasnąć, a jak teraz chłopak mnie zostawił, to żeby po prostu jakoś przetrwać. Pewnie, że to złe, dlatego też poszłam po pomoc, to jeden z problemów, ale nie jedyny i nie najważniejszy. To jedynie pewien efekt tego, że się nie odnajduję w życiu, że nie wiem jaka mam być, że chcę może być kimś innym, a może właśnie dobija się moja prawdziwa natura, że szukam w innych szczęścia, bo sama przez siebie nie umiem być szczęśliwa, gdyż zawsze czegoś mi brak.
  4. Byłam pierwszy raz na spotkaniu z psychiatrą, pani skupiła się na tym, czy ja sama jestem uzależniona od alkoholu. Cóż, ośrodek zwalczania uzależnień, a ja na pewno mam problem z piciem, lubię utopić smutki w alkoholu, jak jestem sama to z żalu, jak jestem z kimś to... no właśnie dlaczego, przecież miałam być szczęśliwa z kimś. A nie byłam... Może mój problem jest większy niż mi się wydaje, może tak samo duży jak lęk przed związaniem się z taką osobą, trudną, potrzebującą, pijącą. Temat rodziny też oczywiście podjęty, związków również. Dziś sobota i chce mi się wyć z samotności, nie potrafię sama funkcjonować, potrzebuję kogoś, żeby czuć, a jak czuję to się denerwuję czy wszystko w relacjach jest ok- tak w koło. Każda sytuacja jest niedobra, zjada mnie od środka nieumiejętność odnalezienia się i życia własnym życiem, a nie przez pryzmat drugiej osoby. Za tydzień jadę na wakacje, mogłabym szukać w necie atrakcji - nie robię tego. Bo zjada mnie poczucie bezsensu. Czuję, że jak iate mówisz, problem nie tkwi na zewnątrz a w środku. I ja to wiem, powtarzam co chwila, a co chwila wyłazi pragnienie, żeby być kochanym i poświęcać się dla wzajemności. Chyba za wszelką cenę.
  5. Ściągnęłam tę ksiażkę, ale cóż, czytam o kimś, kto kogoś ma i myślę: "bohaterka nie jest samotna, a ja jestem, bo nie mam nikogo". Pewnie ją przeczytam, ale to wszystko dużo bardziej skomplikowane, nachodzące myśli są tak obezwładniające, ta otaczająca pustka jest tak przejmująca. Mimo, że sobie mówię, że świat się nie kończy, ogarnia mnie panika, że sama będę na zawsze, że zawsze będę tylko połową siebie, zaczynam się bać tego, że jestem samotna, ale i tego stresu, który przeżywam będąc z kimś. Tego nerwowego patrzenia na telefon, tego kupowania płynu do mycia naczyń z myślą co ktoś na to, kupowania jedzenia, którego potem nie mam odwagi przygotować, lęku przed zapytaniem czy się zobaczymy. Lęku 24h, lekko maskowanego podczas spotkań. A teraz jeszcze się boję,bo jak wierzyć ludziom, wierzyć w dobre słowa, skoro wieczorem ktoś przytula, a rano mówi, że już nie chce. Jest to dla mnie bardzo bolesne, bo z wielkim trudem przychodzi mi wyjście z inicjatywą, przytulić się to dla mnie stoczyć walkę z obawą przed odrzuceniem i wykorzystaniem, i co, kiedy wyciągam rękę do kogoś, kiedy przysuwam się bliżej, ktoś faktycznie mówi: to nie to. To jak policzek. Boję się kogo spotkam na swojej drodze, czy będę umiała dostrzec, że to toksyczne relacje, czy znowu się rzucę na głęboką wodę oddając wszystko, błagając o byle co, a oczekując wszystkiego. Właściwie boję się czegokolwiek, boję się być z kimś, ale boję się też być sama. Boję się, że znowu sie przywiąże, a ktoś za miesiąc, za rok, za 5 lat powie: żegnaj. Boję się, że ktoś zacznie w związku pić, że ja mając skłonności do szukania ulgi w alkoholu bedę jej tam szukać, kiedy coś pójdzie nie tak. Od 10 lat pierwszy raz mnie ktoś zostawił, a ja, a ja nie potrafię przestać myśleć, że nie umiem znaleźć sposobu aby to się już nie powtórzyło, aby scenariusz moich ciągłych strachów o odrzucenie nie spełnił się realnie po raz kolejny.
  6. Witam Jako, że po raz kolejny znalazłam się w dołku psychicznym (po raz kolejny po miłosnym zawodzie, co przeniosło się na całe życie), postanowiłam opowiedzieć o tej straszliwej mieszance, która mnie dręczy od 3 dziesięcioleci. Otóż ojciec jest alkoholikiem, ale w miarę się ogarnął, jeśli można tak rzec. Mama, hmmm, znerwicowana istota, której trafiła się chorobliwie nieśmiała, zamknięta w sobie, córka - ja. Nie była z niej nigdy dumna. Mówiła o niej "córeczka tatusia" - alkoholika, więc to chyba najgorsza obelga, skoro ten człowiek zniszczył nam życie. Zawsze mnie krytykowała, publicznie, niepublicznie, a ja po cichutku żyłam, starając się byc niewidzialna i zaradna, ale też zazdrościłam kuzynostwu, że są fajni, spontaniczni, a ja byłam wolniejsza, mniej wygadana. Za to młodszy brat po prostu dostawał to, na co ja sama cichutko ciułałam. Jak mnie chrzestny zabrał na odpuście na kramy, to wybrałam najbrzydsze, najtańsze okulary - miałam chyba z 10 lat, a już czułam, że nie zasługuję. Od 18 roku życia mam dobre kontakty z mamą, dziś uświadomiłam sobie, że dobre, bo schowałam głęboko urazy i staram się jak zwykle być dla niej oparciem. A teraz parę słów o teraźniejszości. Pragnienie miłości jakie we mnie siedzi obezwładnia mnie. Ciągłe depresje z tego powodu, zakochiwanie się w każdym, kto był dla mnie miły, ale nikt nie chciał ze mną być na zawsze. Aż odkryłam sympatię.pl. I się porobiło. Bo tam niby mogłam mieć tą miłość o której marzyłam. Szybkie znajomości, seks i cierpienie. Nieodpowiednie związki. Teraz zostawił mnie chłopak po 3 miesiącach. Załamałam się. I nagle spojrzałam i powiedziałam sobie prawdę, że to nie tak, że sobie już wszystko poukładałam, bo od 2 lat nie mam depresji, znalazłam lepszą pracę, mam o sobie dobre zdanie. Powiedziałam sobie tę brutalną prawdę, że sądzę, iż moje życie jest warte tyle, ile uczucie, ile bezpieczeństwo, które dostanę, oparcie, niech to będzie nawet ochłap. Płacze po tym związku, ale w nim też nie byłam szczęśliwa. Ciągle się bałam, że już coś nie gra, bo inaczej napisał, bo to, bo tamto. Nie ogrywałam przed nim żadnych scen, dusiłam lęki w sobie. Zapewnił, że pamięta o mnie - uspokajałam się na moment. Chciałam żeby to było już to, żeby został, żeby był przy mnie, żeby mnie przytulił i nadał mojemu życiu sens. Trafił się i chciałam. Brałam go. Nawet się nie zastanowiłam czy mi się podoba. Dawał mi jakieś ciepło (pół roku wcześniej musiałam z policją skończyć związek z agresywnym chłopakiem, odrzuconym w dzieciństwie z tragicznymi konsekwencjami), dawał "lubię cię", nagle tylko z nim cokolwiek miało sens. Z nim chciałam robić wszystko, ale w konsekwencji często lądowaliśmy przed tv. Mogłam go przedstawić na weselu i nie byłam już niedorobioną córką swoich rodziców, starą panną z kotem. Zastanawiałam się ostatnio jak to się skończy. Ot tak po prostu nagle tak pomyślałam. i... Zostawił mnie, bo jak powiedział, kiedyś już się zakochał i myśłał, że to na zawsze (zostawiła go), a teraz jednak ten lęk wciąż go prześladuje i nie potrafi się zakochać. Tak, trzymał mnie na dystans, bała się zaangażować, a ja zlizywałam te kropelki myśląc, że tyle mi wystarczy, choć pewnie i morze by mi nie wystarczyło. A ja cierpię. Od dwóch lat zamieniam jednego na drugiego. Na nim mi niby tak zależało, a na imprezie rozdawałąm numery. Po co. Jak się czułam w jakimś zwiazku odrzucona, to zaraz do innego pisałam. Po co. Dawałam wszystko, ale wciąż się bałam, wciąż chciałam coś swojego obronić, coś mieć w zanadrzu. Oddawałam im wszystko nawet jak nie prosili. Seks? Zawsze, kiedy chcieli. Nie potrafiłam mówić o swoich potrzebach, oczekiwaniach, obawach. Robiłam co chcieli. Ale też czułam się tłamszona, bo rezygnowałam z tego co moje. Ale bez miłości moje życie też jest bez sensu. Tragiczne błędne koło. Wiem, że to co ja czuję do mężczyzn to nie miłość, to paniczna potrzeba aby dali mi poczucie bezpieczeństwa. Przez to wikłam się w związki bez przyszłosci, nie wiem jakie są normalne relacje i nie umiem ich nawiązać. Nie wiem na co można sobie pozwolić, a na co nie. Nie umiem przerwać związku, w którym nie czuję się komfortowo. Bo będę sama. Przekonuję się do każdego z nich, a potem nie mogę bez nich żyć. Ale z nimi też nie, bo albo zabiegam o uznanie, albo uciekam przed tłamszeniem. Czuję się skrzywdzona, ale nie zastanawiam się czy gdyby któryś mnie pokochał to ja bym go nie skrzywdziła - w końcu próbuję stworzyć związek na zawsze na bardzo kruchych podstawach, jakim jest pragnienie miłości po prostu. Teraz też widzę jaką jestem cholerną egoistką. Bo po to byłoby mi potrzebne dziecko - żeby było moje na zawsze. Żebym zyskałą wartość jako człowiek i kobieta. W neiktórych momentach wiem co robię i że to mechanizmy, już się umówiłam do lekarza, ale w niektórych ogarnia mnie panika, że samotna jestem niezaradna, że stracę pracę i nikt mi nie pomoże (to dziwne, bo jestem samodzielna od 18 roku życia), że nie zdążę mieć dziecka, że będzie mi znowu wstyd przed rodziną. Za chwilę znowu sobie przypominam i myślę, że potrzebuję z nim seksu, że brakuje mi go (nawet nie mam orgazmu więc jak mi może brakować?!), że jest niedziela, że on pewnie się dobrze bawi, a mi się żyć nie chce, że TO ON MNIE SKRZYWDZIŁ. Cchiałabym panicznie szukać czegoś nowego, ale wiem, że muszę zacząc terapię, poskładać swoje życie, inaczej znowu wpakuję się w jakieś dziwne relacje, w których nie będę rozumiała intencji drugiej osoby, nie będę wyrażała swoich potrzeb, ciągle będę poderwowana (mam nerwicę, wiec to dopiero masakra), nieufna, ale i chorobliwie zaangażowana.
×