Skocz do zawartości
Nerwica.com

michos4545

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez michos4545

  1. Nie, że wiem lepiej, wiem, że można chodzić na psychoterapię, ja chodzę do psychiatry i dostaje leki ale to mi nic nie działa... Po prostu wiem, że szczęście może dać ktoś bliski, dlatego do tego chcę dążyć, wiem tylko jakich błędów nie można popełniać, czy moi rodzice mieli to nie wiem oni o sobie nic nigdy nie mówili, zawsze ogólnikowo, więcej od babci się o nich dowiedziałem i o przeszłości naszej rodziny niż od nich samych, mam wrażenie że oni mnie nie kochają, albo kochają i krzywdzą nieświadomie od urodzenia. zastanawiałem się czy to nie mój wymysł, bo przecież oni też mają problemy itd., ale po prostu jak ich widzę gotuje się we mnie, jak ich nie ma zaczynam "normalnie oddychać". przykre to, że pisze tak o rodzicach ale oni sami do tego doprowadzili, chyba że miałem jakąś wadę od urodzenia, że byłem taki nieśmiały i z zaburzeniami osobowości, kontaktowymi, ale wątpię dziecko się kształtuje od urodzenia przez wychowanie, jak byłem mały to jak każde dziecko się przytula do rodziców a ja zawsze byłem odpychany"nie mam czasu", "zejdź ze mnie" "daj mi spokój jestem zajęty/a" oni do tego się przyczynili, np. jak mówiłem, że ktoś w szkole mi coś powiedział przykrego, naśmiewał się, to oni nie gadali ze mną tylko szli i robili w szkole aferę przez co wtedy cała klasa się śmiała i miałem co miałem. jeszcze w podstawówce miałem kolegę, ale on się odwrócił ode mnie. sam wiem, że muszę coś z tym zrobić bo to koło zamknięte jest, najlepiej to chcę dążyć do wyprowadzki z domu, odciąć się od tego bo mieszkanie z nimi mnie wykańcza, te ich pretensje o wszystko, są momentami tak wredni, potrafią mówić, że inne "dzieci" mają szacunek do rodziców, z chęcią bym im wygarnął to wszystko co mam i jest że by im mowy zabrakło. teraz to już mam dystans do wszystkiego i do siebie.
  2. Zacznę od tego, że mam 20 lat. Jestem z POZORU uśmiechniętym, normalnym człowiekiem, który wewnątrz przeżywa koszmar, po prostu boje się cokolwiek pokazać, jakieś swoje słabości, co mi tak na prawdę dolega i to wszystko zatacza koło. Nikt mijając mnie na ulicy nie poznałby, że ze mną coś nie tak, ubrany ponad przeciętnie, przystojny, wysoki, jednak to tylko przykrywka mojego dramatu. Wiem tylko tyle, zdaje sobie sprawę, że mam natręctwa(jedno), fobie społeczną, depresję, nie wiem czy w dzieciństwie nie miałem bulimii, wgl. moja psychika jest zwichrowana. Nie miałem nigdy kolegów, koleżanek, jak byłem mały to zawsze byłem wyśmiewany, bo byłem inny niż reszta rówieśników, byłem słaby, nie wiedziałem co to życie, wiedziałem tylko tyle co rodzice mówią i oni zawsze się za mnie wypowiadali. Byłem spokojnym chłopakiem w szarej bluzie, który codziennie chodził do szkoły z bólem brzucha i kombinował co zrobić żeby tylko tam nie iść, potrafiłem nawet przez 2 tygodnie upozorować chorobę tak, że rodzice wierzyli, w jedyny ich dziecko, wyczekane i wzięte pod ochronę. po prostu to wykorzystywałem. Wszystko trwało do czasów liceum, 1 klasa liceum, ja wciąż taki sam, inni już dorastają, a ja wciąż spokojny, ledwo wiedzący co to życie. Moi rodzice nigdy, ale to nigdy ze mną nie rozmawiali o życiu, tylko o codziennych pierdołach nic nie znaczących, na pytanie co to romantyczność odpowiadali dowiesz jak będziesz dorosły(jestem dorosły-zapytałem z ironią, odpowiedź:śmiech), jak zacząłem dojrzewać nie wiedziałem co się dzieje z moim ciałem, dlaczego tak się zachowuje, dlaczego jestem taki nieśmiały dlaczego mi się podobają dziewczyny!!, nie okazywali mi i nie okazują nadal bo z nimi mieszkam, żadnych uczuć, to obcy temat, jedyne co potrafią dać to kasę i wierzą w to, że jest mi idealnie. Poszedłem do zaocznego liceum, jednak go nie skończyłem, przerwałem i rodziców oszukuję że je skończyłem i zdałem maturę, po prostu fakt dorosłych ludzi mnie przeraża, ja nie potrafię rozmawiać naturalnie, nawet z członkami rodziny(oni to na pewno widzą), bo zawsze zanim ja coś zdążyłem powiedzieć, rodzice już odpowiedź dali, nie potrafię się odnaleźć w tym, nie umiem rozmawiać z ludźmi kompletnie, z obcymi. Pracuję czasem jako ulotkarz, kurier, mam prawo jazdy i auto(nie wiem jakim cudem to zrobiłem), ale obecnie nie robię nic, bo prostu pogłębia się u mnie wszystko, strach i lęk, doszła OGROMNA samotność, uczucie pustki gdy rozumiem już swój problem. Bardzo chciałbym mieć bliską osobę, dziewczynę, ale mam oszukiwać?? staram się poznawać na internecie ludzi, dziewczyny i udaję że jest normalny. Obecnie po prostu nie robię nic, w dodatku od roku piję, z samotności, rodzice o niczym nie wiedzą bo jestem mistrzem w maskowaniu sprawy i udawaniu. Moi rodzice są ogólnie normalni, oboje już starsi 56 i 63 lata, oboje urzędnicy, z wyglądu normalni i z zachowania niby też. W dzieciństwie za wszystko obrywałem, pasem, za wszystko byłem karany, tak je zapamiętałem i to nie jest mój wymysł, jednego dnia było dobrze, drugiego awantura o zbity talerz albo rozlany sok, bo nie jestem taki jak inne dzieci, grzeczny. Zawsze, ale to zawsze nawet teraz jestem porównywany do innych ludzi, że inni są lepsi a ja gorszy. Każde moje potknięcie było wylewane na całe forum rodziny, ja po prostu nie nawidzę swoich rodziców, za to piekło na ziemi, bo przecież gdyby mnie normalnie wychowali nie byłoby teraz takiej sytuacji jaką mam i jaką miałem od zawsze. Gdy byłem młodszy, byłem zaszczuty, strachem przed szkołą, nie rozumiałem tego, jednak gdy wyrwałem się z tego wszystkiego i to zostawiłem, uwolniłem swój umysł, rozumiem już problem. Ja rozumiem, że moi rodzice to też ludzie, mama też nie miała łatwo bo miała ojca pijaka, tata też był jedynakiem, ale jak oni mieli takie problemy w życiu, to powinni je naprawiać i na pewno nie zrobić tego samego swojemu dziecku, nie wiem czy świadomie czy nieświadomie, czy są tacy naprawdę i mają wbite takie zasady i nie potrafią myśleć swoim rozumem, są na pewno zacofani, typ nomonklatury. Pałam do nich straszną nienawiścią, zwłaszcza na krytykę, ale jak jest dobrze to jestem neutralny, pozoruję że ich nawet lubię bo rozmawiam z nimi normalnie. Nie wiem gdzie szukać pomocy dla siebie, byłem u psychiatry to powiedział mi, że potrzebna jest diagnoza, u musieliby mnie wziąć pod obserwację do szpitala, ale to nie realne, bo ja nie mam odwagi, co powiem w domu?? Że gdzie idę, nawet nie wyobrażam sobie żeby oni mogli się o tym wszystkim dowiedzieć. Biorę jedynie leki na depresję(Cital) ale to daje tyle co nic, nawet nie ma pecebo. Nie umiem kontaktować się z ludźmi i to jest najgorsze, żeby porozmawiac z kimś często muszę wcześniej wypić alkohol, żeby mieć odwagę, opanowałem już to do perfekcji, nawet nie widać że pijany jestem wtedy. Teraz nie ma rodziców bo pojechali nad morze, na 3 tygodnie, pierwszy raz bez nich, dłuższa rozłąka i powiem wam, że czuje się lepiej, nie ma ciągłej krytyki, nawet mam ochotę wstać rano bo wiem, że nie ma ich w domu. Nawet jak byłem w podsawowej jeszcze, nie zapomnę sytuacji, którą zapamiętam do końca życia, szczęśliwy przyszedłem do domu, że dostałem 4 z przyrody a tata powiedział, że 5 to by było coś, a 4 to każdy leń ma. Nie wiem tylko do jakiego stopnia moja psychika jest zniszczona, podejrzewam, że na 100% po tym wszystkim, najgorsze jest to, że ja sobie zdaję z tego sprawę co mi jest, wolałbym lepiej nie wiedzieć. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo sprawia mi radość, to że ich już nie ma ponad tydzień już, wiem, że to moi rodzice i są chwile kiedy mi ich szkoda, tak mną omotali, że wywoływać presję potrafią najlepiej. Gdy chciałem się od nich uwolnić i zebrałem kasę na wynajem pokoju z pracy jako kurier, i im powiedziałem, że wyjeżdżam do innego miasta, okazało się, że wywierają na mnie taką presję, że sam uwierzyłem, że nie mogę ich zostawić, awantura zaczęła się od tego, że zabiorą mi auto, nie dadzą żadnej kasy, że ich opuszczam a skończyła się na telefonie do babci, co ja znowu wymyśliłem, przypomnę że mam 20 lat!!. Czasem czuje się jakbym grał w filmie komediowym, tylko ciekawe jak to wygląda z boku, ale prawy prawdziwej nikt nie zna, rodzice świetnie udają przy rodzinie normalnych rodziców a ja też udaje, że jest normalnie. Mi pomóc może tylko jeden fakt, szczęście! I poczucie bycia akceptowanym i kochanym, żadna terapia ani leki nic nie dadzą. Wolałbym mieć znajomych, dziewczynę z którą można by pójść do kina i pogadać o wszystkim niż to wszystko co mam teraz. Nie potrafię iść dalej i dobrze o tym wiem, bo próbowałem nie raz i np.praca jako kurier też skończyła się po miesiącu, miałem wrażenie, że ludzie dziwnie na mnie patrzą w pracy, jednak to tylko moja fobia, która mi utrudnia to, że już nie jestem wstanie tam iść. Zawsze ojciec wmawiał mi, że ludzie są dziwni(jednak to on jest), że nie mogę iść na siłownię ćwiczyć, bo tam sami bandyci, nie mogę iść wieczorem na miasto bo mnie porwią, nie mogę rozmawiać z koleżanką!!, bo to płeć przeciwna, brzmi jak dramat, ale doświadczam go od zawsze, jednak jaką czuje ulgę gdy ich nie ma na te 3 tygodnie(oczywiście babcia przyjeżdża co któryś dzień żeby sprawdzić jak sobie radzę-wymysł mamy), i mogę wieczorem wyjść i nie musiał usłyszeć 100 razy żebym zadzwonił za pół godziny bo mama się martwi, i miał awanturę, że nie zjadłem kolacji o tej godzinie co zawsze jest. czuję jakby mi ktoś zdjął mocno zaciśniętą opaskę z głowy, w dodatku z kolcami, coraz bardziej wiem, że to wszystko co mam to ich wina, a właściwie nie ma nic. czasem mam ochotę wsiąść w to auto(które dostałem a nie cieszy mnie) i pojechać gdzieś daleko i nigdy więcej już tu nie wrócić, zacząć żyć na nowo. Jestem w takiej pułapce, jeszcze kiedyś chodziłem po galeriach, teraz już nie chodzę nigdzie, nie mogę znieść widoku szczęśliwych ludzi, par, grup rówieśników którzy idą razem do kina, albo do kfc, po prostu jak to widzę, zły mi same lecą i nie chce się dobijać jeszcze bardziej. Może ktoś napisze, że dają mi wszystko, że przesadzam, ale tylko to co materialne, oni są mistrzami manipulacji. Przeczytał ktoś moją historię, mojego dramatu życiowego…:)? Może ktoś ma podobny problem, z którym może chce się podzielić? wiem, że nie warto ze sobą kończyć-muszę skończyć tą szkołę, iść na siłę, wierzę, że kiedyś poznam kobietę, postaram się być normalny, dać swoim dzieciom miłość, nie poczucie strachu przed pasem i zbitą doniczką, pytać się jak się czują, wspierać je w tym co one będą chciały, a nie wybierać im nawet kolor spodni bo mi się tak podoba i przede wszystkim uważać, ja za odrębnego człowieka, który nie jest moją własnością i rośliną która wegetuje...ale czy mi się to uda, tego nie wiem... trochę mi ulżyło po napisaniu tego.
×