Skocz do zawartości
Nerwica.com

whitelady89

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia whitelady89

  1. Stopniowe trudności z nawiązywaniem/utrzymywaniem kontaktów zaobserwowałam już tak w wieku 16 lat, wówczas zmarł mój dziadek, z którym była bardzo związana. Nie wiem czy te wydarzenie rzutowało na mojej psychice, ale tak jakoś powiązałam te dwa fakty ze sobą. Wówczas nie miałam takich okresów, jak teraz, że pomyślę o zmarłym i chce mi się płakać. Jednak zaczęłam się zmieniać, z pewnej siebie dziewczyny po troszku zaczęłam się "wyciszać". Z mężem mam dobry kontakt, jednak są w moim życiu takie momenty, gdy z błahego powodu jestem w stanie zrobić burzę w szklance wody. Wówczas jestem nie do zniesienia, odgrywam się na nim, robię mu na złość - po prostu zachowuję się jak przysłowiowa "gówniara". To nie jest tak, że całymi dniami chce mi się płakać. Zachowuję się normalnie, jak coś mnie rozśmieszy - śmieję się, wydaje mi się, że zachowuję się normalnie. Tylko mam takie trudne dni, gdy wstanę lewą nogą, albo coś mi się nie układa, dni załamania. Mam lepsze dni i gorsze. Tylko skąd ten mój brak asertywności, pewności siebie i trudność w nawiązywaniu kontaktów, skoro kiedyś nie miałam z tym problemów...
  2. Witam, bardzo długo zabierałam się do tego, aby zwrócić się do kogoś o pomoc. Padło na forum. Nie na rodzinę, nie na męża, ale właśnie na forum. Łatwiej jest mi zwrócić się o pomoc do obcych, niż do "swoich". Tak na wstępie nadmienię, że liczę sobie 25 wiosen, jestem żoną i matką ślicznego chłopca. Przejdę może do konkretów. Od dłuższego czasu nie wiem co się ze mną dzieje, mój charakter zmienił się diametralnie. Kiedyś byłam wesołą, towarzyską dziewczyną, wszędzie było mnie pełno. Nie miałam problemu z zawieraniem znajomości i ich utrzymywaniu. Teraz jestem osobą zgaszoną, prawie nie mam znajomych, nie spotykam się z nimi, nie robimy wspólnych wypadów, teraz mam tylko męża i dziecko, to nie jest tak, że się odcięłam od ludzi, ale wraz z upływem czasu zaczął zanikać mój optymizm, łatwość prowadzenia konwersacji itp. Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć o sobie, że zachowuję się jak stara, zmierzła baba. Nic mi nie pasuje, wszystko jest nie tak. Nie mam w sobie pogody ducha, radości, która kiedyś nie była mi opcja. Nie wiem jak t się stało, że tak się zapuściłam. Zaczęłam odsuwać się od ludzi, nie mam o czym z nimi rozmawiać, brak mi tematów. Wychowuję dziecko, więc całymi dniami przesiaduję w domu, więc tematów mi brak. Ileż można rozmawiać o kupkach i mleku, a o czym z osobami, które nie mają dziecka?! Trzy miesiące temu zmarł mój tata. Pokonał go rak. Straszne doświadczenie. Nie mieszkałam z rodzicami, ale starałam się przejeżdżać do niech 3-4 razy w tygodniu, jeszcze gdy tata żył. Strasznie za nim tęsknię, dziennie płaczę z tego powodu, że go nie ma przy mnie. Nie płaczę przy mężu, przy rodzinie. Zawsze, gdy mąż idzie spać, albo jest w pracy, a ja zostaję sama płaczę. Jest mi źle. Nie potrafię się komuś zwierzyć i powiedzieć co mi leży na sercu. Nie potrafię się przy kimś rozpłakać, pokazać swojej słabości. Na co dzień jestem twarda, nie wzrusza mnie nic, ale gdy wszyscy idą w swoją stronę, a ja mam chwilę dla siebie, chwilę samotności, płaczę. Użalam się nad sobą, jak jest mi źle. Płaczę bo nie ma taty, płaczę bo mieszkam z rodzicami męża, płaczę bo moje dziecko bardziej woli przebywać z teściami, niż z ze mną. Bo mama (czyli ja) zabrania, wychowuje, a u dziadków może wszystko, dziadkowie zawsze mają czas, a ja nie, by pobawić się z synem (obowiązki domowe). Płaczę bo mam ciężki charakter i nie zawszę dogaduję się z mężem, bywają dni, że robię mu na złość, bo on zrobił coś nie po mojej myśli. Nie potrafię się cieszyć. Nic mi się nie podoba. Urządziłam mieszkanko tak jak chciałam, cieszyłam się nim chwilę, bo po krótkim czasie stwierdziłam, że jest brzydkie. Złapałam się na tym, że spadła moja asertywność. Że czasami nie potrafię obronić swojego zdania, czasem jak ktoś coś mówi obraźliwego na moje dziecko, to nie potrafię stanąć w jego obronie, sprzeciwić się, powiedzieć coś innego. Mam takie momenty, że idąc ulicą wydaje mi się, że ludzie mnie obgadują, za moimi plecami śmieją się ze mną, chociaż mnie nie znają. Bywają chwilę, gdy siedząc na kanapie zastanawiam się jakby to było wyskoczyć z okna, zabić się. Raczej na zasadzie gdybania, niż czynu. Zaczynam się obawiać tego, jakim będę człowiekiem za kilka lat. Proszę o pomoc.
×