tak naprawdę to nie wiem od czego zacząć, nie wiem po co tu piszę, ale mam potrzebę uwolnienia się od myśli.. nie, nie uwolnie się od nich. chcę się "wygadać"? lub wypisać.. no w tym momencie to nie jest najważniejsze.
więc, witam wszystkich którzy mają zamiar przeczytać chociaż do tego momentu moje wypociny. to ja się przedstawie. mam 16 lat, 3 gimnazjum, problemy nastołatki hehe.. i tu się ukazuje jeden z moich problemów, nie umiem mówić o problemach. jestem bardzo słaba psychicznie, a mówiąc komuś o moich problemach.. starając się mówić o nich, wyzalic się komus - śmieje się, i tyle z tego mojego wyzalania się wychodzi, na moim smieuchu się konczy. próbuje udać taką twardą a jak jestem sama z sobą to sobie planuje śmierć, jak się zabic, placze. chodzi o to ze mi się nic nie układa w życiu, zaraz ktos napisze: "Masz 16 lat, Masz cale zycie przed sobą!!!!" tak się mówi, ale już opowiadam jakie jest moje życie i co się przyczynilo do tego że jestem osobą nerwowa, moje motto to: "i tak się nie uda", nienawidzę siebie i wszystkich dookola (oprócz jednej osoby, ale o tym zaraz) i nie chce żyć. myśli samobójcze mam okolo od 13 roku życia (6kl podstawówki-1 gimnazjum) takie myśli intensywne, codziennie o tym myślałam, a takie raz na jakis czas miał od 4kl podstawowki. w skrócie trochę o moim życiu: jak byłam młodsza moja mama wyjezdzala do pracy za granicę, tato pracował od rana do nocy by było dobrze, przez co moj brat znalazł sie w nieodpowiednim towarzystwie tzn. cpanie, picie. musiałam szybciej dojrzeć, (nie musialam, chcialam) żeby uratować brata, staralam się, zaczął handlowac narkotykami nic nie mówiąc o tym rodzicom, ale nic to nie dało i powiedzialam -mama wróciła do domu, on w ośrodku od uzależnień (zero wychodzenia na dwór, nauka tam), wrócił z osrodka, bylo dobrze. później zachorowal mój tato, stwardnienie rozsiane, nerwy, bójki w domu, płacz, nie wytrzymywalam tego i samookaleczalam się. później mama zauważyła blizny na moich nogach i mam zakaz. teraz zaczęłam unikać ludzi, nie potrafię zrobić zakupów w sklepie bo się najzwyczajniej boję, nie powiem coś przy klasie (odpytywanie itp) bo jestem idiotką, nienawidzę siebie i mojej rodziny bo w domu jest jeden wielki krzyk i nerwy (przez taty chorobe, bo on teraz jest nerwowy no i odbija się to na wszystkich), ciagle mam na rekach uczycie że cała chodzę (nerwy), wcześniej miałam to czasami, nie wiem co chce robić w życiu, najchętniej to bym się zabila, ale.... mam przyjaciela, nie to nie miłość, który mi bardzo pomaga, wspiera mnie i myśl że by się zalamal, miałby myśli "zrobiłem za mało", załamał by się i jestem jego jedynym wsparciem, bo nie ma nikogo. mieszka w anglii, i jest cudownym człowiekiem bo bardzo mi pomaga tym ze jest, wszyscy się odwrocili. gdyby nie on (ps. po co się pojawiles w moim życiu lub po co się zaprzyjaznilismy?) już dawno bym się zabila, bo myśli o śmierci od 6kl podstawowki z którymi się oswoilam, ze śmiercią sprawiają że jej się nie boję. nie umiem nic, nie mam nikogo tutaj w pl, żadnego wsparcia. nie czuje sensu w tym co robię, codziennie płacze, boję się ludzi, nie potrafię nikomu spojrzeć w oczy, nie wiem po co się urodzilam, nikt mnie nie próbuje zrozumieć, jestem pesymistka i to strasznie. nie chce żeby to co napisałam wyglądało jakbym uzalala się nad sobą, nie wiem jakbym chciała żeby to wyglądało i może na tym skończę. nie chce wyjść na zdesperowana nastolatke. i na tym zakończę, nie wiem też do jakiego grona ludzi to trafi, więc nie napiszę wszystkiego. z góry przepraszam za błędy, ale w tym momencie o nich nie myślę tylko jak zwykle o śmierci :).. i ten usmieszek jest tak jakby moim smiechem o który pisałam wcześniej
dziękuję jeśli ktoś to przeczytał