Skocz do zawartości
Nerwica.com

24-latka

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez 24-latka

  1. Cóż, problem bycia razem już nieaktualny, bo nie jesteśmy razem. Poszliśmy na terapię par. Spotkanie przebiegało (tak mi się przynajmniej wydawało) w miarę dobrze. Obydwoje mówiliśmy szczerze, wydawało mi się, że on się nawet w miarę otworzył. Ale ja mówiłam jedno, on mówił drugie... Coraz bardziej widać było jak się od siebie różnimy. Gdy wracaliśmy on zaczął prowadzić monolog, nie pozwalał mi dojść do słowa. Mówił, że mam ze sobą problem, że tak się nie da żyć, że jedzie do domu bo ma już tego dość, że jestem gówniarą, że nie znam życia itp., że muszę skończyć z tym scenami itd. Prosiłam żeby przestał, mówiłam że jego słowa mnie ranią, żeby już po prostu chociaż przez chwilę nic nie mówił, ale on dalej swoje... Gdy zatrzymaliśmy się na światłach wysiadłam z samochodu i poszłam. Potem jeszcze raz rozmawialiśmy. Ja już nic nie mówiłam, chciałam tylko żeby to się szybko skończyło. To tak strasznie bolało... Tak, kocham go. Nie jesteśmy już razem. Jak mogę go kochać po tych wszystkich słowach? Nie wiem, mogę. Ale wiem, że czas leczy rany i kiedyś przestanę go kochać, chociaż w tej chwili na samą myśl o tym, że nie jesteśmy razem, łzy same cisną się do oczu. Dziękuję Wam za pomoc, za rady. Niestety okazało się, że nie potrafimy rozwiązać swoich problemów, więc musieliśmy się rozstać.
  2. Tak. Nie zmienia to jednak faktu, że kocham go i wiem że on również mnie kocha. Pytanie tylko, czy przy tak różnych potrzebach jesteśmy w stanie znaleźć wspólny punkt. Generalnie on twierdzi, że terapia jest bez sensu, bo problem jest po mojej stronie, bo to ja płaczę, histeryzuję, mówię co jest wg mnie nie tak. Więc on nie ma po co tam iść. Myślę, że po prostu boi się otworzyć przed kimś obcym. W zasadzie tak właśnie jest - on twierdzi że jest mu dobrze, że chce być dalej ze mną, że wg niego jest ok. Jakby nie było to ja twierdzę, że coś mi nie odpowiada...
  3. Na początku nie mieliśmy takich problemów, spędzaliśmy ze sobą zdecydowanie więcej czasu, było lepiej. Te problemy przyszły z czasem, pojawiły się jakieś pół roku po tym, jak razem zamieszkaliśmy.
  4. Zastanawiam się jeszcze nad jedną rzeczą. Tak jak wspominałam, będąc z poprzednim chłopakiem nie miałam takich problemów. Co prawda nie byliśmy tak blisko, nie mieszkaliśmy razem, więc to mogło się nie ujawnić. Ale z drugiej strony... Tak, brakuje mi wspólnie spędzanego z moim chłopakiem czasu, brakuje mi czułości, bliskości. On jest samotnikiem, większość czasu spędza przed komputerem. Nie ma znajomych, kontakt utrzymuje właściwie tylko ze mną i ze swoją rodziną (tylko tą najbliższą). Obydwoje długo pracujemy, ale gdy wracam z pracy on zawsze siedzi już przed komputerem. Ja kładę się spać ok 22, on ok 2-3 w nocy, więc nawet w momencie zasypiania nie czuję jego obecności obok siebie. Weekendy też spędza przed komputerem, albo jedzie odwiedzić swoich rodziców. Podsumowując, jeśli spędzimy razem 30 minut dziennie, to naprawdę jest to święto. Nie wyciągnę go do teatru, ani do kina, bo twierdzi że szkoda kasy (obydwoje moglibyśmy sobie spokojnie na to pozwolić), albo po prostu nie ma ochoty. Nigdy też nie byliśmy razem na wakacjach, bo jest typem domatora i po prostu nie chce. Nie wiem gdzie jest granica. Osaczam go, bo chcę nadmiernej uwagi? Dla mnie to, że brakuje mi czułości itd. wydaje się zupełnie naturalne, przecież ludzie będąc ze sobą rozmawiają, przytulają się, chcą spędzać ze sobą dużo czasu. A ja mam wrażenie, jakbyśmy żyli obok siebie. Oczywiście czasem on też chce się przytulić czy porozmawiać, ale dla mnie to jest za mało. To podtrzymuje moją więź z nim, ale powoduje ciągły brak, niedosyt. Na co dzień staram się rozumieć, że pracuje, że może musi się zająć czymś innym, że nie mogę ciągle "męczyć go" i przyciągać jego uwagi, ale po pewnym czasie nie mam już siły i po prostu wybucham.
  5. socorro, dziękuję za Twoją odpowiedź. Myślę że jest dużo prawdy w tym, co napisałaś. Co prawda każda chwila życia to może za dużo i nie boję się, że bez niego zginę (chyba że jakoś podświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy), ale boli mnie to, że ma przede mną tajemnice. Oczywiście, że nie opowiada się o wszystkim tej drugiej osobie, ale przyjajmniej nie powinno się robić tego tak wprost. Tak sądzę. Nie wyobrażam sobie, żebym ja tak zrobiła. Jeśli chodzi o leki - nie wiem dlaczego to zrobiłam. Ale nie chciałam mu o tym powiedzieć, próbowałam to ukryć. Było mi wstyd, że to zrobiłam. Nie potrafię zaprzeczyć, że gdzieś w mojej głowie pojawiła się chęć zaszantażowania go emocjonalnie, ale jeśli tak, to dlaczego to ukrywałam? Cóż, moje dzieciństwo pozostawiało wiele do życzenia, rzeczywiście ojciec potrafił wyrażać tylko kilka emocji - złość, gniew, niezadowolenie, nienawiść i znęcał się psychicznie i fizycznie nad moją matką. Uzależniona od miłości...? Poczułam się teraz kompletnie bezsilna. Nie wiem co ze sobą zrobić. Chodziłam już do psychologa, rozmawiałam. Pani psycholog również stwierdziła, że mamy po prostu różne potrzeby itp.
  6. Candy14 jestem na to gotowa, wiem że w podobnych sytuacjach powinnam inaczej reagować i że takie zachowanie nie jest normalne. Zresztą do psychiatry również poszłam gotowa na to, że powie mi coś przykrego. O dziwo okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Stwierdził, że nasze nieporozumienia prawdopodobnie wynikają z dużych różnic charakterów i nie potrafimy zrozumieć nawzajem swojego punktu widzenia. To nie jest mój pierwszy chłopak, ale pierwszy raz tak reaguję. Wcześniej też zdarzały mi się głupie fochy itp., ale zawsze miało to mieszczący się w normie przebieg. Teraz często moje emocje są dużo silniejsze i nie potrafię sobie z nimi poradzić. Ale jest tak tylko w stosunku do niego, z innymi ludźmi dogaduję się bez problemu. Pójście na terapię było moim warunkiem dalszego bycia razem. Zgodził się, ale powiedział że nie będzie potrafił być zupełnie szczery przy obcym człowieku. Ta sytuacja mnie wykańcza psychicznie, po prostu nie mam już na to siły. Nie chcę się z nim rozstać, jest dla mnie bardzo ważny, ale po prostu już nie mam siły.
  7. Ma delikatnie mowiac wyj...ne, ale to jeszcze nie powod, zeby nalykac sie tabletek... Bez przesady. Jesli umiecie ze soba rozmawiac, dogadacie sie, jesli nie rozstancie sie dla wlasnego spokoju. To nie takie proste. Życie i nie czarno-białe i ta sytuacja też nie. Z jednej strony stara się, kocha, pomaga, a czasem jego zachowanie bardzo mnie rani. Ale najgorsze jest to, że on nigdy nie przyzna że coś zrobił źle. Zawsze twierdzi, że problem jest po mojej stronie. Czasem mam wrażenie, że on naprawdę nie rozumie, że jest człowiekiem pozbawionym empatii i nie wie jakie zachowanie może ludzi ranić, a jakie jest ok. Wiesz rada typu: dogadujcie się, albo się rozstańcie... raczej mi się nie przyda. Gdybym potrafiła sama, bez niczyjej pomocy się z nim dogadać, to dawno bym to zrobiła. Nie chcę się również z nim rozstać, bo po prostu go kocham.
  8. Jeśli chcesz z kimś porozmawiać na osobności, to prosisz innych aby wyszli? Wg mnie jest to szczyt bezczelności - jeśli chciał porozmawiać ze swoim ojcem o jakichś prywatnych sprawach, o których ja miałam nie wiedzieć, to powinien sam z nim wyjść lub zrobić to w innym momencie. Pomijam fakt, że tak prośba wcale nie była prośbą. Prośba zakłada dwie możliwości - wykonanie jej i nie wykonanie. W tym momencie odpisywałam na ważną wiadomość dot. pracy, zostałam w pokoju i dalej pisałam. Po chwili mój chłopak powtórzył, żebym wyszła, już z wyraźną irytacją. Jego ojciec również widział, że nie jest to w porządku, szturchnął go i cicho powiedział "Przestań, zachowuj się" -- 09 lut 2014, 22:30 -- To na pewno pisze 24-latka??? Ja sie dziwie, ze on sam nie wyjdzie i nie zatrzasnie drzwi na amen, po Twoich akcjach. Chyba musi Cie kochac... Kokojoko może to co opisałam, wyjęte z kontekstu zabrzmiało, jakbym reagowała histerią na błahą rzecz. Jest to jednak tylko jeden przykład, który może nie obrazuje dokładnie sytuacji. A jak ocenisz tę historię: Znoszę do piwnicy elementy szafy, w której wcześniej trzymałam firmowe dokumenty i proszę go o pomoc (są naprawdę ciężkie). A on stwierdza, że to moja praca i dalej siedzi przed komputerem?
  9. Proszę Was o pomoc, bo już sama nie wiem co robić. Nie radzę sobie z emocjami, które wywołuje we mnie mój chłopak. Mieszkamy razem rok, na początku było ok, ale po kilku miesiącach zaczęliśmy się kłócić. W zasadzie to raczej ja się z nim kłócę, bo on praktycznie zawsze zachowuje swój zimny spokój, który ja odbieram jako obojętność lub brak empatii. Powody kłótni są różne. Nie zgadzamy się w wielu kwestiach, np. odnośnie obowiązków domowych (mój chłopak zawsze robi z siebie ofiarę, twierdzi że on nie umie, nie ma czasu itd.). W ubiegłym roku znalazłam się w szpitalu, bo nałykałam się tabletek przeciwbólowych. Powód? Przyjechali jego rodzice. W pokoju byłam ja, mój chłopak i jego ojciec. W pewnym momencie mój chłopak poprosił mnie, żebym wyszła. Zamurowało mnie. Zbyłam go jakimś tekstem i kontynuowałam to, co robiłam wcześniej, ale on powtórzył prośbę. Zareagowałam gniewem i złością, bo przecież jak można się tak zachowywać? Do obcej osoby tak się nie mówi, a on przy swoim ojcu mówi mi, żebym wszyszła z pokoju, bo chcą porozmawiać na osobności. Niech sobie sami wyjdą. Emocje opanowały mnie do tego stopnia, że przez resztę dnia byłam wściekła, po wyjeździe jego rodziców płakałam, on był zły że niby zrobiłam aferę przy jego rodzicach i nie rozumiał o co mi chodzi. Przecież tylko chciał przez chwilę porozmawiać ze swoim ojcem... Moje emocje były tak silne, że nałykałam się tabletek. Sama zadzwoniłam na pogotownie, na szczęście nic mi się nie stało. W zasadzie nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam. Może chciałam żeby wreszcie zrozumiał, że jego zachowanie nie jest w porządku? Może chciałam, żeby go to poruszyło? A może po prostu te emocje były tak silne, że szukałam jakiegokolwiek sposobu aby sobie z nimi poradzić. Nie wiem. Takich sytuacji było mnóstwo, jednak moja reakcja opisana wyżej była najbardziej drastyczna. Zwykle płaczę w poduszkę, po 20 minutach on przychodzi mnie pocieszyć, załagodzić sprawę, mówi żeby się uspokoiła itd. Zwykle to nie skutkuje, nadal mam do niego żal. Czasem uspokajam się po kilku takich próbach z jego strony. Mój chłopak jest jedyną osobą, która doprowadza mnie do histerii, płaczu itp. Byłam u psychologa, niedawno poszłam też do psychiatry (zaleciła mi to lekarka po zażyciu tabletek przeciwbólowych). Psychiatra stwierdził, że nie zapisze mi żadnych leków, że powinniśmy wspólnie udać się nie terapię dla par. Nie wiem tylko czy cokolwiek z tego wyniknie, bo mój chłopak twierdzi, że przecież to ja płaczę, łykam leki, histeryzuję. Że on jest normalny. Stwierdził też, że ma "zbyt duże umiejętności na takiego lekarza", co w sumie na początku mnie rozśmieszyło, bo taki z niego psycholog jak ze mnie astronautka, ale z drugiej strony... Czy w ogóle jest sens iść na terapię par, jeśli jedna osoba pójdzie, ale z negatywnym nastawieniem, przekonaniem że to jest jakaś bzdura?
×