Cześć.
Jestem Marna i trafiłam tutaj przypadkowo, przekopując internet w celu odpowiedzi na pytanie, co dzieje się ze mną i moim życiem. Trudno jest mi opowiadać o sobie, ale może... Może to forum i anonimowość w jakimś stopniu mi pomogą? Naprawde mam już dość kręcenia się w kółko i błądzenia we mgle. Ufam, że przyjmiecie mnie do swojego grona, co pozwoli mi zadecydować, co z tym wszystkim zrobić i jakie podjąć kroki.
Mam 23 lata i od zawsze byłam spokojną osobą, którą bardzo trudno wyprowadzić z równowagi. Raczej zakompleksiona, zamknięta w sobie, introwertyczka, w wieku 15 lat bardzo przeżyłam śmierć młodszego brata - w szoku zamknęłam się w swoim pokoju, nie uczestniczyłam w pogrzebie i nie uroniłam ani jednej łzy. W moim domu nigdy nie mówiło się o uczuciach, a ja nauczyłam się zatrzymywać wszystko dla siebie. I chyba wtedy coś się we mnie zmieniło, bo już parę miesięcy później zdecydowałam się wyprowadzić z rodzinnego miasta i rozpocząć naukę w liceum z dala od tego wszystkiego. Po trzech latach kolejna przeprowadzka i studia w stolicy. To był początek moich zaburzeń odżywiania, z którymi walczę do dzisiaj. Cóż, nigdy nie miałam figury modelki i od zawsze byłam pulchna, ze skłonnościami do tycia. Czując się nieatrakcyjna i obrzydliwa, przestałam jeść normalnie, przechodząc na drastyczną dietę, co szybko zaowocowało utratą niemalże 20 kilogramów. O tak, byłam w siódmym niebie, kiedy komplementy przerodziły się w komentarze "Marna, no zjedz coś wreszcie, jesteś za chuda!". Pamiętam, że kiedy mama zobaczyła mnie tamtego lata po raz pierwszy, zagroziła, że jesli schudnę jeszcze bardziej, to odeśle mnie do szpitala. To był początek moich kompulsów, zaczęłam się objadać i głodzić na zmianę, moja waga skakała jak szalona. Dzisiaj kilka kilogramów wróciło i chociaż inni mówią, że wyglądam dobrze, jestem wściekła na siebie, że odpuściłam. Wciąż staram się powrócić do dawnych nawyków, chociaż nie jest już tak łatwo, kompulsy zdecydowanie biorą górę, zostawiając mnie z wyrzutami sumienia.
Po studiach wyjechałam na staż za granicę, gdzie spędziłam rok wśród wspaniałych ludzi. Niestety, musiałam do wrócić do Polski, gdzie po miesiącu wegetowania podjęłam decyzję o rozpoczęciu nowego życia w Anglii. Przyjechałam tutaj zupełnie sama, nie znając nikogo i organizując moje życie od początku. Teraz wiem, że nie była to mądra decyzja. Mija już trzeci miesiąc, a ja pogrążam się jeszcze bardziej, nie dając rady normalnie funkcjonować. Odczuwam tylko przeogromny smutek i są dni, kiedy nie podnoszę się z łóżka. Tęsknię za bliskimi przyjaciółmi, tutaj nie mam nikogo i nie wysilam się, żeby coś w tej sytuacji zmienić. Pojawiają się u mnie dziwne lęki i ataki, kiedy coś przygniata moją klatkę piersiową i nie mogę oddychać (teraz, kiedy o tym pomyślałam, znowu czuję ten ucisk). Niekiedy ogarnia mnie irracjonalny lęk przed śmiercią, kręci mi się wtedy w głowie i trudno jest mi zaczerpnąć powietrze. Czuję, jak ta fasada budowana przeze mnie przez tyle lat zaczyna się rozpadać. Tak, rozważam wkrótce powrót do domu, jednak potem pojawia się pytanie - co dalej? Niekiedy czuję się jak wielki przegrany, patrzę w lustro i nie poznaję siebie. I nigdy nikomu nie mówiłam, co we mnie siedzi. Może nareszcie czas to zmienić.