Skocz do zawartości
Nerwica.com

Myszasty

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Myszasty

  1. Miałam raz taką terapeutkę, też mi tak robiła, dwa spotkania później powiedziała mi żebym "żyła swoim życiem" i mnie pożegnała.

     

    Może chodzimy do tej samej? ;) Patrząc na Twoje 071 mam nieodparte wrażenie, że oboje jesteśmy z Wrocławia. Zobaczymy jak to będzie z tą terapeutką, za dwa tygodnie mam z nią kolejne spotkanie

  2. Dziękuję za przywitanie.

     

    KonradGorak, nie same leki - chodzę również na psychoterapię, ale nie wiem czy tak powinna ona wyglądać. Po pierwsze nie jest ona regularna - pracuję na zmiany a co się z tym wiąże nie zawsze udaje mi się docierać na spotkania z terapeutką. Odwoływanie i przekładanie raczej nie sprzyja terapii ale niestety nie mam czasami wyjścia. Co do samej terapii - na dzień dzisiejszy mam ćwiczenia oddechowe. W trakcie "napadu" są one rzeczywiście pomocne - odpowiedni i wyregulowany oddech pozwala uspokoić serce a co za tym idzie psychikę. Natomiast podczas ostatniego spotkania terapeutka stwierdziła, że skoro od ostatniego spotkania wszystko u mnie OK, to to było tyle na dzisiaj, po czym mnie pożegnała. Chyba nie na tym powinno to polegać. Zobaczymy co będzie na następnym spotkaniu, które mam w przyszłym tygodniu. Ogólnie z terapeutką dogaduję się bez problemu i czuję się spokojnie w jej towarzystwie, więc co do samej jej osoby nie mam jej kompletnie nic do zarzucenia.

     

    beedee, tak jak napisałem wyżej - chodzę na terapię.

     

    monk.2000, staram się pisać w miarę czytelnie i przejrzyście ;) .

  3. Chciałbym się ze Wszystkimi gorąco przywitać. Mam na imię Piotrek, mam 27 lat. Od ponad roku cierpię na zespół lęku napadowego. Leczę się u psychiatry, biorę leki, chodzę do psychologa. Skutek jakiś tam jest - nie minęło to do końca, ale jest lepiej niż było.

     

    Na co dzień nie wyróżniam się niczym szczególnym spoza społeczeństwa - pracuję, mam żonę, znajomych z którymi się spotkam, robię to na co mam ochotę i na co pozwala mi czas - chodzę na mecze, spotykam się ze znajomymi, zajmuję się moimi trzema kotami na punkcie których mam lekkiego bzika ;). Ogólnie uwielbiam zwierzęta, wszystkie moje 3 koty zostały ocalone przeze mnie od oddania do schroniska.

     

    Moje problemy zdrowotne zaczęły się około 11 lat temu - w wieku 16 lat miałem pierwszy 'napad'. Siedząc w domu ni stąd ni zowąd poczułem ogromne przerażenie i strach, serce zaczęło bić jak oszalałe a ja czułem, że za chwilę wydarzy się coś strasznego, chociaż sam na dobrą sprawę nie wiedziałem co. Po kilku minutach atak ustał, ja po dłuższej chwili kompletnie się uspokoiłem. Minęło kilka miesięcy i kompletnie zapomniałem o tym wydarzeniu które miało miejsce.

     

    Pochodzę z lekko patologicznej rodziny. Rodzice (oboje już nie żyją, niestety wykończyło ich uzależnienie od alkoholu) rozwiedli się gdy miałem niecały rok. Ojciec zapomniał kompletnie o moim istnieniu, z tego co wiem od mojej mamy strasznie pił i bił moją mamę co było zresztą główną przyczyną ich rozwodu. Matka niestety również nie stroniła od alkoholu, leczyła się na nerwicę a cały stres z tym związany topiła w wódce. Różnie układało się moje życie z matką alkoholiczką - gdy nie piła było w porządku, gdy tylko sięgała po alkohol dom i całe moje życie przeradzało się w piekło. Dzisiaj wiem, że ukradła mi część dzieciństwa i dorastania, ale nie mam o to do niej żalu - wiem, że to alkohol a nie jej specjalne działanie. Sam też sporo sobie zaszkodziłem alkoholem i narkotykami ponieważ to one były dla mnie ucieczką od przykrej momentami rzeczywistości.

     

    Dosyć sporym ciosem dla mnie była śmierć mojej matki - zapiła się i zmarła praktycznie na moich rękach gdy miałem 24 lata. Od tamtej pory sam zacząłem popełniać jej błędy - piłem, ćpałem i robiłem masę głupot - jakich? Nie ma to tutaj większego znaczenia, chyba każdy wie, że u człowieka pod wpływem alkoholu i różnorakich narkotyków w głowie rodzą się naprawdę durnowate pomysły. Taki stan rzeczy trwał około roku gdy nagle...

     

    Pewnego razu pojechałem w odwiedziny do mojej znajomej - oczywiście na kacu. Popijając herbatę i rozmawiając o niczym poczułem okropne mrowienie całego ciała i coś, czego do dzisiaj nie potrafię wyjaśnić - moje serce zabolało, jakby ktoś wbijał mi w nie ogromną szpilę. Wystraszyłem się, w sekundę zrobiłem się cały słaby, wszystko wydawało się jakby nie z tego świata a ja miałem wrażenie że umieram, że to czas na mnie, że za chwilę dostanę zawału, że zwariuję i już nigdy nie byłem niczego świadomy. Serce waliło jak oszalałe a ja czułem jak tylko coraz mocniej się pocę. Błagałem moją znajomą o to, żeby zadzwoniła na pogotowie, ona jednak odmówiła i zaczęła mnie uspokajać. Po kilkunastu minutach wszystko ustąpiło a ja poczułem się kompletnie wyczerpany - pojechałem więc do domu i położyłem się spać - przespałem cały dzień.

     

    Od tamtej pory odstawiłem alkohol i narkotyki, ale problem narastał. Z dnia na dzień było coraz gorzej, byłem kompletnie odłączony od rzeczywistości, że jestem za jakimś mlecznym kloszem. Ataki lęku pojawiały się coraz częściej i częściej, były coraz mocniejsze i coraz bardziej wyczerpujące. W końcu zdecydowałem się iść do psychiatry. Od ponad roku leczę się i mam zamiar wygrać tę walkę definitywnie - pozbyć się tego cholerstwa raz na zawsze ;).

     

    Mam nadzieję, że moja opowieść nie zanudziła Was.

     

    Pozdrawiam Wszystkich 'walczących'! :)

  4. Moje ataki są bezpośrednio związane z moim natrętnym myśleniem o zawale serca, o śmierci i z dyskomfortem odczuwanym w klatce piersiowej. Ciągłe wrażenie "ciasnoty" między żebrami, coś jakby ścisk za mostkiem, niemożność złapania pełnego oddechu. Takie odczucia fizyczne dodatkowo pogłębiają tylko myślenie o najgorszym. Niestety nie do końca potrafię sobie z tym radzić i od czasu do czasu zdarza się konkretny atak, który wygląda mniej więcej tak:

     

    - przede wszystkim potężne mrowienie w głowie, trochę słabsze w całym ciele,

    - kompletna depersonalizacja i derealizacja (nawet będąc w domu wydaje mi się, jakby to jednak nie do końca był mój dom), w tym momencie wszystko co mnie otacza znajduje się jakby za lekką mgiełką

    - te dwa odczucia powodują myślenie: 'o cholera, zaraz zemdleję, słabo się czuję, to pewnie zawał'... następuje jeszcze większe 'nakręcenie się'

    - ogromne pocenie się całego ciała: plecy, dłonie, uda, nogi... no dosłownie jakby z każdego możliwego miejsca na ciele wydzielał się ze mnie pot

    - przyspieszone bicie serca, czasami chyba aż na granicy jego wytrzymałości, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi

    - kompletne drżenie rąk, nie potrafię wtedy utrzymać praktycznie niczego w dłoniach, gdyby ktoś podstawił mi fortepian pod ręce, to myślę, że Chopin miałby całkiem niezłego konkurenta ;)

     

    Taki atak trwa od 10 minut do czasami aż pół godziny, zdarza się on w różnych miejscach, ale najrzadziej w miejscach pełnych ludzi i w domu. Jak sobie radzę? Przede wszystkim kontrola i wyrównanie oddechu - to przy okazji pozwala uspokoić serca. Dodatkowo staram się podczas takiego ataku czymś zająć myśli - aby odpędzić myślenie o zawale. Dodatkowo bardzo pomocna jest dla mnie obecność drugiej osoby, bardzo pomaga fizyczny kontakt - chwycenie za dłoń, objęcie, przytulenie.

×