Skocz do zawartości
Nerwica.com

archerek

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez archerek

  1. Poniekąd Cie rozumiem. Moja szkoła co prawda nie jest prywatna, ale można ją do takiej porównać. Większość osób jest dziwna i nie da się z nimi dogadać, ale nie jest tak ze wszystkimi. Staraj się nie być za bardzo krytyczna pod tym względem, pamiętaj, że nikt nie jest idealny. Nic na siłę, ale rozejrzyj się i zobacz czy gdzieś w niewidocznym miejscu nie siedzi ktoś równie samotny. Niekoniecznie z Twojej klasy. Zagadaj. W końcu nie masz nic do stracenia, a możesz wiele zyskać. Co do rodziców nie wiem co Ci mam doradzić... Sama nie potrafię się dogadać ze swoimi. Kłótni jest już bardzo mało, bo prawie ze sobą nie rozmawiamy. Nie wiedzą, że cokolwiek jest ze mną nie tak. Twoja mama ma problemy, ale mimo wszystko mówisz, że jest dobrym rodzicem. Staraj się mieć z nią jak najlepsze relacje póki jeszcze możesz. Jestem świadoma, że nie masz na nic siły i ochoty, ale może wychodź z domu w miarę możliwości. Mnie osobiście siedzenie w domu nie służy, chociaż mogłabym w ogóle nie ruszać się z miejsca. Mam nadzieje, że jakoś sobie poradzisz i staniesz na nogi :)
  2. No tak :) Jakbyś miała ochotę porozmawiać, to śmiało pisz. Zawsze możemy się nawzajem powspierać czy coś w tym rodzaju
  3. Pewnie tak, zobaczymy w jakim stanie będę Kolejna wspólna cecha? Aż niemożliwe
  4. Po prostu miałabym szanse się wcześniej usamodzielnić. Wcześniej prawo jazdy, mogę sama cokolwiek załatwić w razie potrzeby itp. Postaram się w to jakoś uwierzyć. Tak poza tym to trochę sobie grzebię i mam pytanko. Jesteś wege? ;>
  5. Jest też opcja, że bym się poddała. Ej, zazdroszczę wszystko byłoby o wiele prostsze Według mnie jesteś wspaniała. Smutne jest to, że trudno takich ludzi spotkać, albo ich nie ma, albo są zagubieni i żyją w ukryciu.
  6. Za mniej więcej równy rok. Niestety nie należę do szczęśliwców urodzonych w pierwszych miesiącach. No nie wiem. Mam wrażenie, że jestem strasznie słaba i przejmuję się byle czym... Będąc w Twojej sytuacji pewnie nie dałabym rady, a Ty mimo tego wszystkiego złego jesteś tak wartościową osobą. Naprawdę Cię podziwiam.
  7. No tak, każdy ma inne problemy, ale mimo wszystko nie przeżyłam tyle co Ty... 17 lat mam, gówniara ze mnie jeszcze
  8. Kurcze, przejrzałam Twojego bloga i aż mi głupio, że moje problemy są takie banalne... Chociaż rzeczywiście jak czytam niektóre fragmenty to wydają mi się niezwykle znajome. Nie wiem co myśleć o terapii. Mam wrażenie, że to nie jest dla takich ludzi jak ja. Zresztą jeszcze nie jestem pełnoletnia, a nie chciałabym, żeby rodzic musiał się w to mieszać.
  9. Jestem świadoma, że powinnam przestać się przejmować i skupić się na sobie. Chciałabym tak o wszystkim zapomnieć, pobawić się, ale nawet nie wiem jak. To jest okropne, że nie wiem czym sprawić sobie przyjemność. Mało rzeczy mnie cieszy. Staram się w miarę możliwości gdzieś wychodzić ze znajomymi mimo, że nie mam ochoty. Strasznie mnie to jednak męczy, jestem nieobecna, mówię bardzo mało. Przyjaciele nawet zwrócili mi uwagę, że jestem inna niż wcześniej, taka przybita, bez życia. Myślałam też żeby trochę zmienić podejście i jak przystało na mój wiek porandkować bez zobowiązań, ale to chyba nie jest dobry pomysł. Czuję, że nie powinnam, bo to nie w porządku i tylko sobie zaszkodzę. Zresztą to by była forma poddania się i zdrady, nie chcę tak. Chyba. W zasadzie już niczego nie jestem pewna...
  10. Nie wiem czego oczekuje pisząc moją historie. Nie radze sobie ze sobą i chyba potrzebuje wsparcia pomocy. Z góry przepraszam za tak długi tekst, ale nie dałam rady streścić mojego problemu. Dzieciństwa nie miałam idealnego. Wychowywałam się bez ojca, moja matka jest DDA. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego jak życie w normalnej rodzinie. Zawsze zazdrościłam innym dzieciom widząc jak świetnie bawią się z rodzicami, jak się wzajemnie wspierają i okazują uczucia. Ja nigdy nie usłyszałam, że ktoś mnie kocha, że mu na mnie zależy. Pamiętam tylko nieliczne przytulenia ze strony mamy kiedy byłam bardzo mała. Potem zniknęło wszystko. Ogólnie jestem osobą nieśmiałą, nawiązywanie kontaktów przychodziło mi i przychodzi nadal z trudem. Byłam raczej tą z boku, wiecznie wystraszoną dziewczynką. W domu od kiedy pamiętam były kłótnie i potajemne rozmowy (które jednak takie potajemne nie były, skoro ja mimo wszystko o nich wiedziałam) na temat mojego pijącego dziadka. Słyszałam to wszystko, ten ból, złość, przekleństwa, płacz babci… Też byłam zła i zarazem smutna, że mój dziadek jest taki. Był pijany nawet jak go odwiedzałam. Normalnie rzucający wyzwiskami przy mnie był bardzo miły, zawsze witał mnie z uśmiechem, dawał pieniądze. Jednak nie był dziadkiem z prawdziwego zdarzenia. Mimo wszystko starałam się żyć normalnie, byłam w miarę szczęśliwa w swoim własnym świecie, w samotności. Chciałam zawsze dobrze dla innych, żal mi było mamy, bałam się, że zostanie sama jak dorosnę. Kiedy zaczęłam wkraczać w okres dojrzewania moja mama znalazła sobie partnera. Z początku był to tylko kolega, ale bywał coraz częściej i mogłam się domyślać swego. Nigdy nie usłyszałam słowa wyjaśnienia, zostałam tylko poinformowana o ślubie, co mnie strasznie zszokowało. Moje życie miało się obrócić o 180 stopni. Cieszyłam się, że mama w końcu jest szczęśliwa, ale stałam się jeszcze bardziej niewidzialna. Oprócz tego wstydziłam się sytuacji w domu, ukrywałam ją, kłamałam, nie zapraszałam nikogo do domu. Niestety w końcu rówieśnicy musieli się o wszystkim dowiedzieć i w tym czasie usłyszałam bardzo wiele raniących słów pod adresem mojej rodziny. Bardzo cierpiałam, ale jak zwykle płakałam sama po cichu, udając, że wszystko jest w porządku. Wyszłam z tego, nauczyłam się ignorować docinki, wszystko zaczęło się uspokajać. Poza tym miałam w końcu ojca. Tak jakby. Mama narzuciła mi, że mam się do niego zwracać „tato”. Ot takie proste słówko, ale do dziś nie przechodzi mi przez gardło. Nie dlatego, że coś mam do człowieka, wręcz przeciwnie, ale po prostu nie potrafię. Kolejną sprawą są moje relacje z płcią przeciwną. W dzieciństwie nie potrafiłam rozmawiać z chłopcami, bałam się ich. Stopniowo zaczęło się to zmieniać i na dzień dzisiejszy lepiej się dogaduje nimi niż z dziewczynami. Wiadomo, że jak każda nastolatka marzyłam o chłopaku, ale nikt się mną nie interesował. Nie należałam wtedy do ładnych, dobrze o tym wiedziałam i nikt też tego nie ukrywał. Wraz ze szkołą średnią przyszły zmiany. Wyglądałam już zupełnie inaczej, wpadłam niejako w obsesje na punkcie tego, że muszę być idealna, aby być akceptowaną. Przeszłość stała się koszmarem zepchniętym w niepamięć. Kompleksy pozostały, ale zaczęłam mieć powodzenie, zjawiła się masa kandydatów. Niestety żaden mi nie odpowiadał. Nie dlatego, że jestem wybredna i oczekuje ideału zesłanego z niebios, tylko, że traktuje związek poważnie w odróżnieniu od większości osób w moim wieku. W końcu jednak poznałam kogoś odpowiedniego. Z początku niczym się nie wyróżniający, ale po czasie stał się dla mnie bardzo ważny. Zakochałam się i byłam szczęśliwa jak nigdy. Nie był to związek perfekcyjny, ale wiadomo, ze taki nie istnieje. Wychodzę z założenia, że nie można iść na łatwiznę, tylko walczyć, przezwyciężać problemy i starać się pielęgnować uczucie. Tylko właśnie jestem mocna w słowach, a z czynami jest gorzej, bo chyba nie potrafię być w związku. Może mi ogromnie zależeć, ale nie potrafię tego okazać. Nikt mnie tego nie nauczył i czuje się zagubiona. Równocześnie bardzo potrzebuje żeby ktoś się mną zaopiekował, przytulił, pokazał, że kocha. Jak na złość mój chłopak również jest dość zdystansowanym człowiekiem. Ostatnio wszystko się posypało. W domu kłótnie są coraz częstsze. Mama uświadomiła mi, że nie zachowuje się jak córka i że cierpi z tego powodu. Jest mi przez to źle, chciałabym to zmienić, ale po prostu nie potrafię. Przez tyle lat życia w odosobnieniu nie da się tego zmienić. Może jestem w pewnym sensie dzika, nie wiem. Do tego mój związek się rozpadł, teoretycznie z obietnicą odbudowania, ale jednak. Od dwóch miesięcy przeżywam wszystko. Ciągle płacze, jestem przybita, zmęczona, nie mam na nic ochoty, w kółko myślę o chłopaku, w domu czuje się jak obcy. Wciąż czegoś ode mnie wymagają, a ja po prostu nie mam siły. Chciałabym żeby ktoś w końcu pomyślał o mnie, ale z drugiej strony nie chce litości. Czuje się beznadziejna i zaczynam wątpić, że coś mi się kiedykolwiek uda. Nie mam pojęcia co robić, ale czuje, że to wszystko mnie wkrótce zniszczy.
×