Skocz do zawartości
Nerwica.com

Promien

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Promien

  1. tahela Tak, mieszkam jeszcze z mamą i jej mężem. Mam możliwość mieszkania z partnerką, powrót do taty też jest możliwy, ale nawet na to brak mi odwagi. To kolejna zmiana dla mnie. Jak to się mówi... Może tutaj jest do dupy, ale stabilnie. Już dawno chciałam się przeprowadzić, wynająć coś, ale nie stać mnie. Mieszkam w Niemczech, ale nawet tutaj nie zarabia się kokosów, wierz mi. Gdybym poszła na swoje, już sam czynsz zrujnowałby mój portfel. Chodziłam tu na terapię, ale z niej zrezygnowałam, bo terapeutka okazała się kompletnie głucha. Cokolwiek nie mówiłam, ona i tak już dawno miała swoją opinię. Zraziłam się. Potem spróbowałam znowu, ale też nic nie wyszło. Lekarka wysłała mnie do neurologa, nie wiem po co, a ten wysłał mnie na kolejną terapię, na którą i tak się nie stawiłam. Nie poszłam, bo i tak mam poczucie, że nikt nie bierze na poważnie tego co mówię. Mam problemy ze sobą, nie wiem co mi jest, bo nikt nigdy nie dał mi 100 procentowej diagnozy, że to nerwica natręctw, czy jakieś inne zaburzenia, czy lęki. Też nie godzę się na tę sytuację, ale trzymam to w sobie jak idiotka. Nie umiem inaczej. Wolę unikać konfrontacji, bo za bardzo się jej boję. Cokolwiek nie zrobię, będę źle się z tym czuła...
  2. agusiaww Bardzo bym chciała wrócić do taty, do Polski, ale to nie jest takie łatwe. Jak na razie odkładam środki na jakiś start. Nie chcę wracać z niczym. Z drugiej strony boję się wrócić, bo to taki nowy start, nawet jeśli na stare śmieci. Tamto życie też nie jest idealne, jak nie te problemy, to dopadną mnie moje własne, z jeszcze większą siłą. Wiem, może ciągle szukam we wszystkim problemu. Może użalam się tylko nad sobą, ale i tak o tyle dobrze, że nie robię tego do świata. tahela Ja naprawdę nie potrafię wprost powiedzieć "nie rób tego" i to tylko z głupiego powodu, jakim jest nie urażenie drugiej osoby, nawet jeśli to osoba, która mnie rani. Nie wiem gdzie leży sedno, ale to chyba problem we mnie, że nie jestem asertywna. Dobrze, że chociaż moja matka powiedziała mu, że ma mnie nie dotykać. Wierz mi, nie umiem zrobić awantury, nie potrafię wykrzyczeć tego, co czuję. Sam fakt, że od paru lat, będąc w związku, nie mówię już, że kocham, mówi sam za siebie. Nie wiem jak można ze mną wytrzymać, bo może tak naprawdę to ja jestem problemem. I w moim życiu. I w życiu mamy i jej męża. On jest w jakiś sposób zaburzony, już sam hazard o tym świadczy. Do tego ma swoje dni, w których bez powodu chodzi zły, nie odzywa się. Uderzył też mamę kilka razy. Co prawda pod wpływem emocji, bo gdy moja mama jest pijana, jest też bardzo irytująca, sama coś o tym wiem, bo latami to z nią przerabiałam. Ale nie jest to od razu powód, żeby dać komuś w twarz, prawda? Moja mama z nim została, bo twierdzi, że każdy ma w sobie jakieś pozostałości z przeszłości. Na początku myślałam, że to w porządku facet, później to wrażenie powoli znikało. On jest naprawdę bardzo inteligentny, nie mogę powiedzieć o nim, że jest burakiem bez zasad, ale nie rozumiem jego zachowania i tego, że tak może ranić. Boję się, że to chory związek i boję się, że mama nie będzie szczęśliwa. Przez niego jest w klinice, a tak naprawdę, to on powinien tam być.
  3. Byłam tylko raz u mamy w klinice na rozmowie z nią i jej terapeutką, ale niewiele mi to dało.
  4. Witajcie, Już kiedyś pisałam tu o swojej mamie, o tym, że mamy złe relacje, że ona nie interesuje się mną, moim życiem, moimi problemami, a widzi tylko siebie i swojego partnera, a teraz już męża. Przed końcem stycznia zdecydowała o tym, że pójdzie do kliniki psychiatrycznej, bo już sama sobie nie radzi. Nie układało im się z mężem. Ciągle było coś nie tak. Za każdym razem, gdy rozmawiali i on coś mówił, to był to tak naprawdę bełkot. Nigdy nie mówił niczego wprost, tylko zawsze nadał swoim wypowiedziom jakiś nowy sens. I to chyba doprowadziło ich do takich nieporozumień. Do tego jego problemy z hazardem. Moja mama twierdzi, że on patrzy na mnie inaczej niż powinien, że zakochał się, albo chce iść ze mną do łóżka. Nie wiem, dla mnie to kompletny absurd. Pewnego dnia powiedział jej, że boi się iż kiedyś da mi lanie. To było już, gdy mama była w klinice. Powiedział to przy niej i przy terapeutce na rozmowie. Ja o niczym nie wiedziałam. Ale kilka dni później, gdy byłam w kuchni, zaczepił mnie, wziął na kolana, co już wcześniej mu się zdarzało i zaczął coś opowiadać. Później coś go zdenerwowało i przełożył mnie przez kolano. Byłam w takim szoku, że dostałam kompletnego paraliżu. Zdołałam wymamrotać tylko, że to mnie boli, a naprawdę bardzo bolało i fizycznie i psychicznie, bo czułam się okrutnie upokorzona. Zrobił to wbrew mojej woli, a widział, że lecą mi łzy. Po chwili ściągnął mi spodnie od piżamy i zlał mnie znowu... Dodam, że w tym roku skończę 23 lata, więc to nie mogło być kwestią wychowawczą, bo nie da się wychować osoby dorosłej i dlatego czułam się tak poniżona. Nie wiedziałam co powiedzieć. Popłakałam się, a on nie rozumiał dlaczego. Nie umiałam się wyrwać, obronić... Dostałam jakieś blokady. A teraz dystansuję się przed nim. Mamę to cieszy, bo jak tylko słyszy od niego, że rozmawialiśmy, czy mnie przytulił, od razu ma pretensje, bo ona nie życzy sobie, by on mnie dotykał. Ja to szanuję i też tego nie chcę, ale ja nie wiem jak mam reagować, gdy on przychodzi i na przykład mnie przytula. Nie potrafię powiedzieć nie, krzyknąć, odepchnąć, odejść, bo wolę w sobie to przecierpieć niż drugą osobę w jakiś sposób urazić. Nie umiem odnaleźć się w tej sytuacji. Nie widzę tego dalej, skoro moja mama jest w klinice przez fakt, iż jej mąż rzekomo chce czegoś ode mnie. Dla mnie ta cała sytuacja jest chora i czuję się tutaj stłamszona. Nie mam dokąd uciekać. Czy ktoś ma jakąś radę co mogę zrobić? Nie mam sił i sposobu by tę sytuację pokonać.
  5. Aurora88 akceptuję ten fakt, pomimo tego, że bardzo mnie to boli jako córkę. Nigdy nie miałam wobec niej dużych oczekiwań, bo od dzieciństwa "nauczyła" mnie, że za dużo nie mogę od niej otrzymać. Nie mam tutaj przyjaciół, ale mam jedną znajomą z pracy, która pomogła mi i poszła ze mną na wizytę do lekarza, który dał mi skierowanie do podobno dobrego psychiatry i już dostałam termin. Mój tato mnie nie wspiera, bo nie ma pełnej świadomości z czym się zmagam. Sama jestem sobie winna, bo najchętniej ukryłabym to przed każdym, na kim mi zależy. Dziękuję Ci za chęć okazania pomocy, to było bardzo miłe z Twojej strony...
  6. agusiaww, wiesz... Ja uważam, że ludzie się jednak zmieniają, może nie tyle cechy osobowości, ale swoje zachowanie. Na przestrzeni tych lat, moja mama zmieniła się bardzo, więc to nie tak, że nie mogłaby już swojego zachowania zmienić. Ona należy do osób raczej egocentrycznych, skupionych na własnych potrzebach, na tym, aby to jej żyło się lepiej, ale tak w sumie było od zawsze i taką ją znam. Aurora88, dobrze myślałaś, bo nadal mieszkam z mamą i jej facetem, ale to jest mieszkanie raczej na zasadach "masz swój pokój na poddaszu i tam sobie siedź". Z resztą, tak mi też wygodnie, bo nie jestem osobą, która lubi się spoufalać. Moja mama wychowała się w dobrej i pełnej rodzinie, ma dwie siostry, ale jedna z nich była dla niej w dzieciństwie okrutna, poniżała ją i szantażowała. Dlatego też między innymi moja mama leczyła się, bo to czego doznała w dzieciństwie, odbiło swoje piętno. Nie obwiniam siebie już za to, że tak mało ją interesuję. Kiedyś było inaczej, bardzo dużo za nią płakałam i pytałam samą siebie dlaczego, co ja takiego zrobiłam i co mogę zrobić, by było lepiej... Kiedy dojrzałam, zaczęłam zauważać, że byłam tylko dzieckiem, potrzebującym miłości matki, której przy mnie nie było. Z moim tatą to dość "dziwne", bo to jednak facet, a jak wiadomo, facetom jest trochę trudniej okazywać to, że kochają, raczej też nie mówią o uczuciach, ale ja i tak o tym wiedziałam. Bittersweet, tak, znam moją mamę, wiem, że jest skoncentrowana na swoim życiu, na budowaniu własnego szczęścia, jest zajęta facetem, planowaniem ślubu i dzieci i wierzę, że gdyby nasze relacje były w porządku, to w ogóle by mi to nie przeszkadzało. Mój problem polega na tym, że od pół roku prosiłam ją o to aby umówiła mnie na wizytę do lekarza (bo mam duże problemy z komunikacją, telefonowaniem, rozmowami) i naprawdę nie jestem w stanie zrobić tego kroku sama i za każdym razem słyszałam tylko "okej". Mówiłam, że to dla mnie bardzo ważne, że sobie nie radzę, ale ona nie zrobiła nic. Ona chyba myśli, że ja sobie coś wmawiam, że wymyślam sobie moje problemy, chorobę. W ogóle nie bierze mnie na poważnie, traktuje chyba jakbym wyolbrzymiała wszystko to, o czym mówię. Mam wrażenie, że gdybym nawet sobie coś zrobiła pod wpływem emocji, to by ją to nie ruszyło. Ona widzi, że ubranie się zajmuje mi czasem więcej niż 20 minut, że wszystko wykonuję w jakiś dziwny dla niej sposób, że jedną czynność powtarzam 10 razy. Jest świadoma, nawet gdy próbuję to z zażenowania ukryć, a wydaje się mieć to wszystko gdzieś. Chyba to mnie najbardziej tak boli, że wobec faceta potrafi okazać jakieś współczucie, troskę, a wobec mnie nie robi nic. Ja wiem, że ona mnie kocha. Może na jakiś swój sposób, ale gdyby nie miała żadnych uczuć, nie byłoby mnie tu teraz u niej. Ale wiem, że są takie matki, które w ogóle nie kochają swoich dzieci. Z drugiej strony, do miłości nie zmusisz nikogo, nawet matki. Miłość, to nie jest obowiązek, a uczucie, którym kogoś darzysz, albo nie, nawet gdy w grę wchodzi dziecko. Nie wiem od czego to zależy, ale ja nie klasyfikuję ludzi, bo myślę, że człowiek to zbyt złożona "materia".
  7. Aurora, mam 22 lata i przez całe życie aż o ukończenia 19 lat, mieszkałam z tatą. Nie mam z nim problemów, bo robił co mógł, by samotnie wychować dorastającą córkę i podziwiam go. Rozumiem co masz na myśli, bo to chyba tak jest, że gdy w dzieciństwie dostanie się za mało miłości, za mało uczuć, to jest później w człowieku, we własnej osobowości jakaś luka. Ja planuję podjąć terapię, ale raczej samotną. Wątpię też, by mama wybrała się na nią wspólnie, skoro już nawet o mojej własnej terapii, na którą chcę się udać, nie lubi słuchać. Chciałabym ją tylko zrozumieć, ale każda próba podjęcia poważnego tematu, kończy się na tym, by to jej było wygodnie.
  8. Jak w temacie... Moja mama jest wobec mnie bardzo obojętna. Od ponad pół roku jest w nowym związku, wiem że się zakochała, głowa w chmurach i takie tam inne bzdury, ale boli mnie fakt, że facet, którego zna stosunkowo krótko, stał się w tym momencie najważniejszy, a ja zeszłam na dalszy plan... Chociaż trudno mi mówić o zejściu na dalszy plan, skoro o kiedy tylko pamiętam, na takowym byłam. Odkąd skończyłam dwa lata, mamy już przy mnie nie było, pracowała za granicą, ale w miarę regularnie wracała. Z czasem zaczęła przyjeżdżać coraz rzadziej, ale za to ja jeździłam o niej. Nasze kontakty wyglądały jeszcze w miarę normalnie, mama-córka, miłość, tęsknota. Później coś we mnie pękło, w zasadzie, nie aż tak dawno, bo trzy lata temu. Zamieszkałam u niej i zauważyłam, że ma spory problem z alkoholem. Była wtedy jeszcze w nieudanym związku i bardzo chciała się z niego wyrwać. Upijała się notorycznie, czy to dzień, czy wieczór, czy to dobry humor, czy koszmarny dzień, zawsze była wymówka, by wypić kilka butelek wina, które mieszała z antydepresantami, bo chorowała wcześniej na depresję. Teraz to się zmieniło. Poznała swojego obecnego partnera. Widzę, że jest zakochana i szczęśliwa, ale to też jest dość trudny związek, bo on ma problemy z hazardem i ona bardzo się tym przejmuje. I chyba właśnie to mnie tak boli... Bo ja też mam sporo problemów, od wielu lat mam zaburzenia i naprawdę coraz częściej nie potrafię już funkcjonować, a ona to widzi. Nie wierzę, że jest tak ślepa. Ona udaje, że ze mną jest wszystko w porządku, że jestem ułożoną, normalną dziewczyną bez problemów, a tymczasem po prostu nie widzę już sensu mówić jej "mamo, pomóż mi". Kiedy tylko próbuję zacząć mówić na temat, który mnie trapi, ona od razu go zmienia i udaje, że wszystko jest w porządku. Dziś jej facet pojechał z kolegą do kasyna, cały wieczór spędza przy kolejnej z (nie wiem ilu) butelek wina, rycząc do mnie, jak to się o niego martwi i jak jej na nim zależy. Tutaj potrafi powiedzieć otwarcie, że bliska jej osoba ma problem i choruje i widzę to, jak bardzo martwi się o niego, a jeśli w grę wchodzą moje problemy, to słyszę tylko "aha, rozumiem", "wiesz, ja pokonałam swoje kłopoty bez niczyjej pomocy, więc to nie takie trudne", po czym jest automatyczna zmiana tematu, najczęściej o jej związku. Smuci mnie fakt, że w taki sposób się zachowuje. Nie wiem jak mam to odbierać. Czuję, że jej na mnie nie zależy, bo ignoruje mnie na każdym kroku. Może to jedna z tych matek, które nie potrafią kochać... Nie umiem przybliżyć tutaj naszych relacji, są one zbyt złożone, ale może ktoś z Was miał, lub ma w życiu podobnie?
  9. Artemizja Też tak pomyślałam. Sądziłam, że chce mi pomóc i jest otwarta na to, co mówię, a zamiast tego, zdołowała mnie. Nie wiem kogo posłuchać i czy chodzić dalej do osoby, która wcale nie widzi moich problemów. Znów stoję w miejscu. blah!blah! Nie oceniam Pani psycholog negatywnie. Każdy ma prawo do własnej oceny. I dokładnie, chodziło jej o to, że mam 22 lata i to według niej za młody wiek, by brać leki. Tylko ja nie wiem czy sobie poradzę. Straciłam całe swoje dotychczasowe życie przez to.
  10. Promien

    Problem z lekarzem...

    Witajcie! Mój problem polega na tym, że Pani psycholog, do której chodzę na terapię, po oznajmieniu przeze mnie, że planuję poszukać lekarza i zwrócić się również do niego o poradę, odradziła mi to stanowczo. Powiem szczerze, zasmucił mnie ten fakt, jakoby myślała, że coś sobie wymyślam... Byłam u niej dopiero dwa razy, niedługo idę na kolejną wizytę i chcę to kontynuować, ale czuję, że nie poradzę sobie. Nie wiem, bardzo trudno jest mi walczyć o siebie samą, ale jakoś próbuję... Czytałam, że przy nerwicy natręctw dużą poprawę przynosi terapia farmakologiczna, w połączeniu z psychoterapią, a ja mam problemy od prawie dziesięciu lat, które nasilają się. I kiedy już zdecydowałam się na prośbę o pomoc, co naprawdę nie było dla mnie łatwe, osoba, której powinnam ufać, odradza mi lekarza, gdyż uważa, że jestem za młoda na leki(mam prawie 22 lata). Co o tym sądzicie? Bo ja nie wiem co mam zrobić... Poczułam się, jakby sądziła, że wyolbrzymiam sobie to wszystko i nie potrzebuję lekarza. Ostatecznie dała mi kontakt do neurologa. Ale czy on może pomóc... Może ktoś da mi jakąś poradę.
  11. Witajcie! Mój problem polega na tym, że Pani psycholog, do której chodzę na terapię, po oznajmieniu przeze mnie, że planuję poszukać lekarza i zwrócić się również do niego o poradę, odradziła mi to stanowczo. Powiem szczerze, zasmucił mnie ten fakt, jakoby myślała, że coś sobie wymyślam... Byłam u niej dopiero dwa razy, niedługo idę na kolejną wizytę i chcę to kontynuować, ale czuję, że nie poradzę sobie. Nie wiem, bardzo trudno jest mi walczyć o siebie samą, ale jakoś próbuję... Czytałam, że przy nerwicy natręctw dużą poprawę przynosi terapia farmakologiczna, w połączeniu z psychoterapią, a ja mam problemy od prawie dziesięciu lat, które nasilają się. I kiedy już zdecydowałam się na prośbę o pomoc, co naprawdę nie było dla mnie łatwe, osoba, której powinnam ufać, odradza mi lekarza, gdyż uważa, że jestem za młoda na leki(mam prawie 22 lata). Co o tym sądzicie? Bo ja nie wiem co mam zrobić... Poczułam się, jakby sądziła, że wyolbrzymiam sobie to wszystko i nie potrzebuję lekarza, a moje kilkuletnie zmagania się z samą sobą były niczym. Ostatecznie dała mi kontakt do neurologa, choć miałam wrażenie, że zrobiła to z łaską. Ale czy on może pomóc... Może ktoś da mi jakąś poradę.
  12. Ostatnio, a w zasadzie to już chyba dawno temu, zdałam sobie sprawę z tego co tak naprawdę mnie dręczy. Cały czas się boję, że jestem heteroseksualna. Czytałam sporo o natręctwach na tle seksualnym, w tym orientacji, ale to zawsze dotyczyło lęku przed byciem homo, a ja czuję odwrotnie, gdyż nie mam co ukrywać, jestem w związku z kobietą. Czuję się brudna, moje myśli są tym skażone, skażone dotykiem mężczyzny. Żeby nie było wątpliwości, nie żywię nienawiści wobec facetów, chociaż gdzieś w głębi odrzucają mnie, nie jako ludzie, a jako płeć, nie jestem też feministką, miałam w swoim życiu chłopaka, ale jeśli o mnie chodzi, to nie dało nazwać się tego związkiem, nie było miłości, żadnych uczuć, planów, w łóżku też spełnienia brak, przynajmniej z mojej strony. Miałam już przed tym doświadczenia z dziewczynami, ale chciałam jednak spróbować też z facetem, mimo iż tego nie czułam. Nieważne, nie ma co opowiadać mojej historii życiowej... Jestem teraz w związku z przecudowną osobą, układa nam się w niemal każdej sferze życia, nie układa się tylko w mojej głowie. Cały czas się boję, że ją zranię, że jestem heteroseksualna, stworzona dla faceta, mimo, że wcale tego nie chcę! Nie mogę wyzbyć się tych myśli z głowy, cokolwiek nie robię, te myśli zawsze są ze mną, a niemal każdą czynność jaką wykonuję, poświęcam na walkę z tym. Walkę z wiatrakami... Tego wszystkiego jest tyle, że gdybym nie miała żadnych obowiązków, to nie wyszłabym w ogóle z łóżka. Boję się wyjść z pokoju do łazienki, bo wiem, że mimo tak łatwych i pozornie szybkich rzeczy, ja spędzę tam przez swoje natręctwa 20 minut, mimo, że wystarczyło umyć tylko ręce. Dla kogoś, kogo myśli idą normalnym tokiem owszem, jest to kwestia kilku minut, nie 20. Trudno mi to wyjaśnić, szczególnie samej siebie często nie rozumiem.
  13. Witajcie! Pisałam na forum jakiś czas temu, ale to był mój pierwszy raz tutaj, więc nie określałam działu. Czuję, że wiem co jest przyczyną tego, co się ze mną dzieje, ale nadal nie byłam z tym u psychologa, ani nigdzie indziej, więc nie umiem być tego pewna. Na mój dawny post ktoś odpowiedział, ale chyba nadal nie umiem nabrać pewności, że to właśnie to zaplątało mój umysł, w zasadzie go wessało. Sama nie wiem od czego mogłabym zacząć. Nie wiem czy ktoś w ogóle będzie chciał przeczytać moje wywody, ludzie mają większe problemy... Czasami tylko już nie daję sobie rady i nie wiem co zrobić, żeby było lepiej. Dużo czytałam o nerwicy natręctw i często spotykałam się z wyrażeniem "ignoruj", "traktuj te myśli obojętnie". Tyle, że ja nie potrafię. Nie mogę czegoś nie zrobić. Idąc drogą, czytam rejestracje samochodów stojących po mojej lewej stronie od tyłu, więc dajmy na to, że jest rejestracja "KR9744M", to ja przeczytam ją "M4479RK". Praktycznie każde wyrażenie czytam od tyłu, a w szczególności liczby. Nie wiem dlaczego to się do mnie przyplątało. Wszystko z tą przeklętą lewą stroną, wszystko na lewo, po lewej, do lewej. Najgorsze jest to, że zamiast ubywać mi tych natrętnych czynności, to ciągle przybywa nowych. Mam pralnię w piwnicy i pójście tam jest katorgą. To jest pewnego rodzaju rytuał, którego zaburzenie sprawia, że normalny człowiek zdążyłby już 10 razy zejść i wejść z powrotem, a ja siedzę tam i robię to wszystko. Cztery razy muszę przekręcić bęben od pralki ruchem odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, 11 razy lewą ręką dotknąć pojemnika na proszek, przeczytać od tyłu ilość prań jaka jest napisana na płynie, czy proszku. Z dotykaniem różnych rzeczy też mam problem, jeśli przypadkiem dotknę ręką, nogą, ramieniem, czymkolwiek i czegokolwiek, muszę natychmiast to "zamaskować" i dotknąć lewą. Tego jest tyle, że nie ma sensu, żebym o wszystkim pisała... Chyba niemal przy każdej czynności podważam to czy wszystko dobrze zrobiłam. Kiedyś jeszcze wstydziłam się spojrzeń ludzi, a teraz próbuję wmawiać sobie, że niczego nie widać, bo chyba przymus jest silniejszy niż wstyd przed oceną. Bywa, że czekam, bądź poprawiam później, kiedy już nikt nie widzi. W domu nikt mnie nie rozumie, bo albo się śmieją, albo udają, że tego nie ma. A jest! I czuję to wyraźnie. Czuję jak mnie to blokuje i nie mogę się wydostać z własnego umysłu. Mam teraz cięższy okres w życiu, sporo stresu i nie dość, że te wszystkie rzeczy odbierają mi jakąkolwiek radość z życia, to jeszcze niewiele rzeczy może mi ją w ogóle dostarczyć. Wszystko mnie drażni, ja samą siebie drażnię, odczuwam tak silna frustrację, że mną trzęsie, nie wiem czy da się siebie bardziej nienawidzić. Może jest ktoś, kto będzie chciał mi wytłumaczyć w jaki sposób najlepiej obejść się z czymś takim, czy jest ktoś, kto będzie umiał dotrzeć do tej plątaniny.
  14. Bardzo mi przykro, że straciłaś bliską Ci osobę... Znam to uczucie. Twój chłopak musi mieć bardzo silną osobowość. Niektórzy uciekają przy pierwszym najmniejszym kryzysie. Może po prostu nie kochają. Masz duże szczęście, że trafiłaś na kogoś takiego. Domyślam się, że terapia indywidualna niesie za sobą spore koszty, ale może ta grupowa terapia przyniesie równie dobre skutki, jaka przyniosłaby Ci indywidualna. Może to właśnie sprawi, że strach przed rozmową z ludźmi zacznie mijać. Życzę Ci tego. Gdybym się poddawała, to nie napisałabym tutaj. Chcę spróbować. Nie wiem tylko na ile ta chęć jest chwilowa, a na ile trwała. Wiem co to znaczy leżeć w łóżku i nie mieć żadnej mocy psychicznej i fizycznej na to, aby wyjść z niego, zjeść, czy cokolwiek innego. Czuję, że pisząc tutaj tylko się nad sobą użalam. Dziękuję Ci za odpowiedź. Życzę Ci siły.
  15. Witajcie! W wątku "zanim założysz temat" było napisane, aby najpierw coś o sobie opowiedzieć, ale za dużo personaliów podawać nie chcę, więc napiszę jedynie, że mam 20 lat. Dodałabym nowy temat w konkretnym dziale, ale może faktycznie lepiej, jeżeli dodam go tutaj, ponieważ sama tak naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Prawdopodobnie jest to nerwica natręctw, ale lekarzem nie jestem, więc diagnozy stawiać nie będę. Sporo o tym jednak czytałam i najczęściej to sami chorzy i osoby z ich otoczenia jako pierwsi mają konkretne podejrzenia co do stanu zdrowia. Mój problem, a właściwie problemy, polegają na natrętnych myślach i rytuałach z nimi związanych. Chyba nie chcę wszystkich opisywać, ale przykładem jest to, że czytam wszystko, co przewinie mi się przez wzrok. Nie mogę ot tak tego nie zrobić. Jeśli tekst jest bardzo krótki, najczęściej muszę czytać go 2 lub 4 razy, nigdy 3 i nigdy 6. Chyba, że czuję, że mi wszystko wyszło (wiem, że brzmi to absurdalnie), wtedy nie muszę tego powtarzać. Wchodząc do łóżka, moja lewa noga musi jako ostatnia dotykać podłogi. Oglądając film, zawsze mój wzrok musi być skierowany na lewe oko osoby, na którą patrzę, biorę zawsze 2 listki papieru toaletowego, po użyciu ręcznika muszę trzepać nim 4 razy i wieszać tak, aby kartka na nim była po lewej stronie, wycierając buty o wycieraczkę muszę to robić to tak, aby lewa noga zaczynała i lewa kończyła i nigdy nie może to być 3 lub 6, a 13 też jest złą liczbą. Odwracam obrazy, na których jest twarz, albo zakrywam je, bo nie zasnę, gdy miałyby być skierowane w moją stronę. Czuję, jakby mój mózg był jakimś kompletnie osobnym organizmem, który jest połączony ze mną nerwami i chce zamęczyć mnie na śmierć. Mam problem z porozumieniem się z kimś, z byciem wśród ludzi, boję się tego i wstydzę siebie samej, tego jak wyglądam, jak się zachowuję. Moja partnerka (tak, teraz tutaj wszystkie osoby, które nie mają w sobie tolerancji dla osób homoseksualnych moją zrobić nagonkę na mnie, że jestem chora) pomaga mi bardzo w tym, abym otwierała się do ludzi. Nie wiem czy udaje jej się to, szczerze w to wątpię, bo nie czuję, aby cokolwiek zmieniło się w moim podejściu. Tak naprawdę, to czuję się chora, lecz nie z powodu mojej orientacji, a tego, do czego zmusza mnie mój mózg, mój umysł. Czuję się zmęczona, bezsilna, nie wiem już co robić, nie potrafię tego zatrzymać. Kiedy próbuję, te chore myśli i zachowania bronią się tym, że najbliższa mi osoba, umrze, że stanie się coś złego, że nie dożyje kolejnych urodzin. Nie chcę pisać o sobie wszystkiego. Bardzo trudno mi było wyznać o sobie to, co już zdążyłam napisać. Sądzę, że reszta rzeczy jest podobna do tych, albo nadaje się już do rozmów z jakimś specjalistą. Nie wiem... Wybieram się do lekarza już od ponad roku, ale nie przyszedł jeszcze taki dzień, w którym miałam w sobie motywację na tyle dużą, aby w końcu to ziścić. Problem trwa u mnie od kilku dobrych lat... a właściwie, to chyba od dzieciństwa, które było takim okresem w moim życiu, którego wspomnienia napawają mnie niezrozumieniem, złością, smutkiem i frustracją. Może zna ktoś dobrego lekarza w Krakowie? Naprawdę brak mi już sił. Fizycznie i psychicznie. Nie mam w sobie żadnych chęci, żadnej radości. To jest złe. Nie wiem czy chcę tak żyć. Nie potrafię inaczej, ale powinnam może spróbować, jak nie dla siebie, to dla osoby, którą kocham. Polećcie mi kogoś, proszę. Albo chociaż dajcie jakieś wskazówki, co mam zrobić, aby żyło się lepiej. te wszystkie myśli, kłębiące się w mojej głowie, wszystkie liczby i czyny, do których samą siebie zmuszam, bez udziału woli... Te absurdy, doprowadzające do wyczerpania sił... Pozdrawiam! -- 23 lip 2013, 21:09 -- "Kiedy próbuję, te chore myśli i zachowania bronią się tym, że najbliższa mi osoba, umrze, że stanie się coś złego, że nie dożyje kolejnych urodzin". Oczywiście miałam na myśli to, że kiedy próbuję je stłumić.
×