Skocz do zawartości
Nerwica.com

antonine

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez antonine

  1. Poszukuję grupy wsparcia dla anonimowych dłużników, a nawet terapii indywidualnej dla osoby z OCD w Warszawie. Z uwagi na moją sytuację poszukuję wsparcia w stowarzyszeniach lub fundacjach. Będę ogromnie wdzięczna za pomoc.
  2. Godzina nie sprzyja rejestrowaniu... wybacz!
  3. Haha Daj ten namiar, może kiedyś będę w takiej dupie ze sobą, że skorzystam. Choć na jedną Panią już mam, jedynie odwiedziłam stronę internetową
  4. Jak tu przyjechałam zaczynałam ze wszystkim od początku. Z pracą, mieszkaniem, z ludźmi, szkołą. Tam wydaje mi się, że ten nowych początek będzie na jakichś konkretnych fundamentach. Z ludźmi, którzy będą tam nie dla mnie, ale ze mną. W kupie raźniej Dzięki za towarzystwo o tej porze, kolekcjoner snów (jestem lamusem i nie potrafię tagować na forach )
  5. Dopiero zauważyłam. Dać zawsze możesz :) Najlepiej ze stawką... -- 29 cze 2013, 01:08 -- tak mi się wydaję. jeśli im się udało to może mi się uda. mówią że życie tam lepsze, a wyjechali dopiero po studiach, teraz już mają syna, obywatelstwo, własny kąt. Ja nie ukrywam, że od jakiegoś czasu też już myślę o założeniu rodziny. Tylko nie ma z kim, bo mało kto warty uwagi i totalny brak odwagi aby się bardziej zaangażować.
  6. mam bliską rodzinę w Kanadzie i tam chcę pojechać na wiosnę, jeśli wszystko się ułoży z pracą, to moja przyjaciółka doleci po obronie
  7. Temat wyjazdu powraca. I nawet jak wyjadę, daleko, to nie będzie takich wyrzutów sumienia, jakie byłyby teraz. W przyszłym roku mam opcję wyjazdu w towarzystwie, właśnie z tą jedyną osobą, której ufam i którą mam na miejscu :) chcemy zacząć od nowa.
  8. Nie nie, z tymi kolesami to było tak, że na początku znajomości wszystko brnęło w zachowania jak na początku "zauroczenia". Smsy na dzień dobry i dobranoc, obiadki, kina, spacery i inne... A potem nagle wychodziło że oni są w sumie w tą drugą stronę i wielkie zdziwienie, że się nie domyśliłam, przecież to takie oczywiste!!! Mama i tak świetnie sobie radzi. Bierze antydepresanty, chodzi do pracy no i ma te swoje huśtawki nastrojów. Kończymy dom, który z tatą zaczęła ogarniać. I tam różne sytuacje ją dołują - a to panele nie takie, a to coś zjebane przez "fachowców", kolor schodów nie taki jak na próbce... Tak sobie myślę, że jak ona już tam zamieszka to zacznie nowy etap w swoim życiu, a ja chyba razem z nią. (I skąd u mnie ten niekończący się optymizm?!)
  9. Emocje raz żyją raz nie. Najgorzej jest wtedy, kiedy mama dzwoni i mówi, że nie chce już dłużej żyć. To cholernie ciężkie, kiedy tylko mam kilka dni wolnego pakuję się i przyjeżdżam. Praca wykańcza mnie powoli również fizycznie więc chyba czas powiedzieć na głos o tym co boli. Pracuję w sieciówce i moja lokalizacja robi najwięcej kasy - to spory ciężar, zwłaszcza gdy swoim nazwiskiem co miesiąc podpisuję się pod jedną z kategorii kosztowych. Ludzie mnie ranią. Nie chcę tu nikogo urazić, ale naprawdę mało wartościowych osób spotkałam w Warszawie przez te 5 lat. Ogólnie bardzo lubię poznawać nowych ludzi, ale otwierać się przed nimi niekoniecznie... Co do związków to miałam też takie dwie mało przyjemne sytuacje, pod tytułem chłopak okazał się biseksualny. Od jakiegoś czasu bardziej w stronę homo. I jakoś tak zwyczajnie to nie wyszło. A ja zdążyłam się wkręcić na maksa. Zatem zaczęłam wychodzić z założenia, że w Warszawie się już raczej nie zakocham, bo gejów tu pełno. (wybaczcie te generalizacje, gejów lubię i nic do nich nie mam, czasem nienawidzę ich tak samo jak siebie)
  10. Ani w życiu, ani na forum... Od kilkunastu lat dręczą mnie różne rzeczy i gdy miałam poczucie, że znowu jest dobrze, zaczęłam w to po raz kolejny wątpić. Zacznę od tego, że mam 24 lata i generalnie jestem pewna siebie, zdecydowana, czasem słyszę, że jestem suką, ale jakoś bardzo się tym nie przejmuję. Mnie najbardziej boli, to że jestem samotna. Wyprowadziłam się do Warszawy po maturze, gdzie nie mam nikogo. Związki, które gdzieś tam po drodze miałam jeszcze szczelniej zamknęły mnie w skorupie, w której mieszkam od dawna. Nie ufam ludziom z założenia, mam tu jedną osobę, którą poznałam na studiach, na którą zawsze mogę liczyć. I to tyle. Teraz o tym co mnie męczy. Pierwsza rzecz związana z zaburzeniem mojej psychiki miała miejsce przed przeprowadzką do nowego domu. Miałam wtedy 11-12 lat i zaczęłam wyrywać sobie włosy, głównie przed zaśnięciem. Mam to jeszcze od czasu do czasu, ale w trakcie raczej monotonnych czynności - oglądania serialu albo czytania książki. Co było dalej? Po wspomnianej przeprowadzce mama wpadła w depresję. Było mi źle, bo nie umiałam jej pomóc. Nie umiałam z nią nawet rozmawiać. Kolejne wydarzenie to wyprowadzka mojej siostry do innego miasta, byłam wtedy w 1 klasie liceum i strasznie to przeżyłam. Zaczęłam pisać pamiętnik, znalazłam sobie nawet "przyjaciela" w internecie, z którym rozmawiałam codziennie przez jakieś 2 lata. Nigdy się z nim nie spotkałam. W trakcie liceum udało mi się wyjechać na całe wakacje za granicę. Pojechałam tam do pracy, zupełnie sama. Wydaje mi się, że to był ten moment, kiedy niezależność zdominowała moje życie. Przy okazji zakochałam się w tamtejszej kulturze, ludziach, we wszystkim. Po powrocie zepsuły mi się relacje z rodzicami, bo nie byłam już taka samodzielna i niezależna. Trudno było udowodnić swoją wartość sobie samej, jeśli oni nie do końca aprobowali moje zachowanie. Chciałam wrócić za granicę po maturze, nie wiem w sumie dlaczego tak się nie stało. Wylądowałam w Warszawie, na studiach. 3 miesiące po przeprowadzce zmarła moja ukochana babcia i to zajebiście dało mi w kość. Wtedy zaczęło się pasmo nieszczęść mamy, każde z tych wydarzeń odcisnęło także piętno na mnie. Straciła pracę, miała wypadek, zmarł dziadek no i ostatnie to śmierć taty. Tata był mi najbliższą osobą na świecie, byłam jego ukochaną córeczką. To pociągnęło za sobą masę rzeczy, które mnie przerażają. Przez pierwsze pół roku byłam silna, wspierałam mamę jak tylko mogłam (do niej to kompletnie nie docierało), ja wychodziłam z założenia, że co mnie nie zabije to wzmocni. Po 6 miesiącach zaczęły się histerie. Wybuchałam płaczem w pracy, na spotkaniach ze znajomymi, w domu przy okazji świąt/urodzin/innych ważnych w naszym życiu dat. Te histerie to był godzinny płacz, wywołany błahymi sytuacjami. Potem zaczął się zakupoholizm. Do tej pory mam epizody że kompletnie nie kontroluję tego ile wydaję. Są tygodnie, kiedy czuję się permanentnie zmęczona. Nie wychodzę z łóżka przez cały dzień i tępo gapię się w sufit albo telewizor. Mam też momenty, że dwa wyobrażenia o mnie samej kłócą się ze sobą. Dotyczy to głównie mojej sytuacji w pracy. Z jednej strony wiem, że jestem dobra w tym co robię i kiedyś na pewno to docenią, a z drugiej chcę to w cholerę rzucić, bo wymagania są coraz wyższe, a wyniki nie zawsze takie fajne przez rzeczy na które nie mam wpływu. Ucieczką od tego wszystkiego jest gotowanie. Ostatnio odkryłam że sprawia mi to wiele frajdy. Mam też dużo fascynacji muzycznych i wchłanianie w internecie informacji, które znajduję na temat muzyków/zespołów jest mocno zajmujące. Pisanie prozy też mnie ratuje, ale nie wiem czy ten świat fantazji bardziej mnie nie zatraca. Nie zdecydowałam się nigdy na psychologa, choć wielokrotnie o tym myślałam. Nie miałam nigdy myśli samobójczych. Mama chciała mnie zabrać do psychiatry po śmierci taty (tak chyba profilaktycznie) ale odmówiłam. Czasami się zastanawiam co mi jest, a czasami zupełnie o tym nie myślę. Dobrze było wyrzucić to z siebie, będę wdzięczna każdemu kto postanowi wypowiedzieć się w wątku. PS. przepraszam za chaotyczność tej wypowiedzi.
×