Skocz do zawartości
Nerwica.com

seth257

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez seth257

  1. @monika Tylko ja nie bardzo wierzę, że człowiek może się zmienić. Mógłbym spróbować zaakceptować to jaki jestem i nauczyć się na nowo jak się samemu ze sobą obchodzić. Nie wiem czy to dobry temat do tego ale zapytam, potem poszukam na forum, bo zaraz muszę iść. Na czym polegają te całe terapie? Co ja z nich będę miał? Siebie nie zmienię i tak, poznać samego siebie to już lepiej nie poznam, bo kto lepiej zna mnie niż ja sam? Nie stanę się nagle śmiały bo jestem nieśmiały i tak już zostanie, terapia pomoże mi tą moją nieśmiałość wykorzystać w lepszy, nie chory sposób? I ile takie rzeczy kosztują? Ja dużo nie zarabiam i mieszkam na Podlasiu, okolice Białegostoku, dziwny region.
  2. Umiem ocenić skąd to się bierze. Im dłużej żyję tym więcej wiem o mojej najbliższej rodzinie, matce, ojcu. Głównie to z ich powodu mam takie spojrzenie na świat. Odkąd pamiętam matka była choleryczką, darła się na nas o byle co (teraz stawiam taką teorię, że to mogło być przez frustracje seksualne, niedawno się dowiedziałem, że mój ojciec nie za bardzo w te klocki), w dzieciństwie zdarzało się i oberwać za coś. To ukształtowało we mnie model partnerki, boję się, że będzie wyglądać z charakteru tak jak moja matka, furiatka, wiecznie nie zaspokojona ale też jest to i nasza wina po części, i dlatego jakoś się wstrzymuję, może podświadomie, kiedyś tak nie myślałem. Sam mam odziedziczone po niej wybuchy gniewu, które kieruję na siebie, bo nie mam na kogo i nie chciałbym kierować ich na kogoś. Po ojcu mam cechy człowieka spokojnego. I tak to się przeplata, furia i gniew ze spokojem, nawet lenistwem. Ich kłótnie, ciągłe, czasami codzienne (właściwie to nie kłótnie, tylko krzyki matki na ojca i na nas) rzutują na mój obraz związku w ogóle, że żaden nie jest idealny ale także, że każdy jest zły, kończy się tak samo, a moi rodzice nie rozwiedli się tylko dlatego, że wstyd, że religia itp. a miłości nie ma, bo jak może być skoro się kończy. Teraz mi się trochę to zmieniło, uważam, że może istnieje jakaś forma miłości ale jest ona ulotna po prostu. Nawet jeżeli znajdę osobę, która charakterem różni się od mojej matki(przecież kobiety nie mogą być wszystkie takie same) to obawiam się, że stanie się ta osoba podobną do mojej matki ze względu na mnie i cechy osobowości odziedziczone po ojcu. Mam dużo tych blokad. Od choćby wygląd(choć to udało się zmienić i pewne rzeczy zaakceptować), albo to, że nie tyle nie podobam się kobietom z wyglądu ile jestem nie godny(z charakteru, nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć) czy z braku doświadczenia w kontaktach z innymi ludźmi. @deader Z tą pracą i domem to chodziło mi o to, że po pracy wracam do domu i siedzę cały dzień wpatrzony w monitor nigdzie nie wychodząc i nic nie robiąc. Apatia, znudzenie. Inni ludzie coś tam w wolnym czasie robią chyba. -- 21 cze 2013, 16:32 -- Nie mogę już edytować to moderator może scali. Jeszcze jest taki problem, który pomijałem, wydawał się mało ważny ale podświadomie czuję, że jest spory. Oglądałem filmy na których to dzieci bogatych rodziców są nieszczęśliwe, bo zamiast dostać chociaż uścisk od ojca czy matki dostają kasę i baw się dziecko. Ten problem to brak atencji w okresie dzieciństwa chyba, znaczy takiej innej atencji niż pilnowanie by mi się dziecko nie zabiło, tylko porobienie coś wspólne, obejrzenie filmu, to rzadko się zdarzało. Teraz to się przekłada na moje życie. Chcę, żeby mnie ktoś dostrzegł, cokolwiek to znaczy, ale przeszkadzają mi moje cechy osobowości, przez które( a kiedyś dzięki, którym) jestem szary. Hodowałem długie włosy, potem je ściąłem, potem walnąłem irokeza, potem na łyso. Wszystko pewnie wynikało z potrzeby dostrzeżenia, docenienia. Nie zaspokoiłem jej jednak, bo w środowisku, w którym żyję nie jest to możliwe w sposób pozytywny.
  3. Byłem na pewnym forum pięć lat. Zapisałem się na nie tuż po skończeniu podstawówki. Było odskocznią od niezbyt przyjaznej rzeczywistości, niezbyt przyjaznemu środowisku. Pięć lat to długo. Mimo tego, że nie wniosłem nic ciekawego do tego forum to zanim się rozpadło poznałem kilka postaci, które były bardziej podobne do mnie, w jakimś sensie bardziej "ciekawego" od tego co mnie otaczało. A otaczała mnie wieś. Ludzie wsi. Prości, wcale nie gorsi ode mnie(choć kiedyś miałem takie egocentryczne myśli). Ale nie pasuję do nich, a oni do mnie. Czułem się samotny, czytałem książki, pasjami, najpierw jakieś popularne, potem literaturę piękną, świat fikcji literackiej zastępował mi ten rzeczywisty. Tak jak forum, na którym byłem. Tak jak filmy, które oglądałem. Tak jak religia, którą wyznawałem. Uciekałem od rzeczywistości, bo nie było nikogo z kim mógłbym porozmawiać, nadal nie ma a ja szukam substytutów, bo nie potrafię nikogo znaleźć, nie umiem rozmawiać, jestem nudny i znudzony. Kobiet się chyba boję albo jeszcze gorzej, podświadomie nienawidzę. Nigdy nie miałem dziewczyny, przyjaciółki, koleżanki. Nie miałem przyjaciela, lepszego kolegi, kumpla. Przestałem wierzyć w wartości, które wyznawałem. Porzuciłem religię, przestałem wierzyć, że istnieje coś takiego jak miłość i przyjaźń(bo nigdy nie doświadczyłem i widzę świat wokoło). Żeby zabić uczucie pustki zacząłem ćpać. Na razie dałem spokój od jakichś 2 tygodni i nic nie biorę, postanowiłem przyjąć to na trzeźwo i coś zmienić ale korci mnie, żeby spróbować o wszystkim zapomnieć(morfina/heroina). Powstrzymuję się, bo nie jestem tak głupi, tak podły(nie chcę ranić rodziny) i tak autodestrukcyjny. Jeszcze. Zaczęły się wakacje, idę na jakieś tam studia, nie wiem po co, może tylko po to, aby poznać kogoś ciekawego. Zacząłem pracować i od miesiąca mój dzień powtarza się. Dom-praca-dom-sen. Rzadko wychodzę, bo i gdzie, do kogo? Nic. Tak samo, dzień w dzień. Przyszedłem tu, bo nie mam w sumie i dokąd iść, bo chciałem gdzieś wyrzucić z siebie to co we mnie wzbiera, bo nie mogę tego zrobić w normalnym życiu, bo się siebie wstydzę i brzydzę i może dlatego, że mam nadzieję, że ktoś mi pomoże/nauczy rozmawiać z ludźmi, uwierzyć, że jest miłość, przyjaźń, jakiś cel w życiu. Nie chcę być sam do końca życia, bo gdy myślę o tym, że kiedyś za parę naście, dziesiąt lat obudzę się sam, bez nikogo, ze świadomością, że mogłem zaryzykować i próbować wchodzić w jakieś związki a tego nie zrobiłem to przed moimi oczami pojawia się drzewo i sznur.
  4. Witam, nigdy tu jeszcze nie zaglądałem ale pomyślałem, że spróbuję coś napisać, bo do zwykłego psychologa pójść mi się nie chce/wstydzę się/brak motywacji a przed anonimowymi ludźmi jakoś lepiej. Jak zły dział wybrałem albo jakiś podobny temat był to zanim wywalicie temat dajcie jakiegoś linka to sobie poczytam. Zacznę od tego, że nie podobał mi się mój wygląd. W pierwszej klasie liceum byłem dość otyły. Wynikała z tego niska samoocena, nieśmiałość, frustracja z powodu tego, że ktoś mi ten fakt prosto w oczy wytyka itp. W drugiej zacząłem ze sobą coś robić, szybko schudłem. Ogólnie cel był taki, żeby się nie wstydzić siebie i znaleźć partnerkę (wiadomo, jak ktoś jest bardziej atrakcyjny to z tym łatwiej). Ani jednego z tych celów nie zrealizowałem. Wyglądałem lepiej ale się sobie nie podobałem nadal i nadal byłem nieśmiały do kobiet, że tak to nazwę. Skończyła się klasa druga liceum, a ja nadal tkwiłem w przekonaniu, że za gruby jestem, za brzydki itp, rzuciłem treningi i bieganie, poszedłem do roboty(ciężka praca fizyczna w lesie) gdzie przytyłem z powodu zaniechania jakiejkolwiek kontroli jedzenia (zdarzały mi się i podczas diety napady wilczego głodu, jadłem wtedy wszystko co było pod ręką do tego stopnie, że żołądek trzeszczał). Pracowałem miesiąc, zbierałem na prawko. To były cztery tygodnie. Wtedy też osiągnąłem pełnoletność. Pierwszy raz upiłem się w wieku 15 lat w towarzystwie dosyć niepasującym do mojej osoby ale wspominam to dobrze. Euforia, radość, "kocham życie!" itp rzeczy. Podczas tego lata i pracy co tydzień było ognisko. Na każdym z nich wódka, bimber, spirytus. Na drugi dzień zawsze czułem depresję, obniżenie nastroju, apatię, przygnębienie. Praca się skończyła, wakacje też i poszedłem do trzeciej klasy. Próbowałem wrócić do treningów, zdobyć trochę siły, mięśni, porzuciłem to w październiku. Wyprałem się całkowicie z jakiejkolwiek motywacji. Nie chciało mi się dosłownie nic. Brak efektów tego wszystkiego doprowadził do tego, że nawet nie chciało mi się brać prysznicu, uczyć się, odrabiać lekcji, starać się o cokolwiek. Z drugiej na trzecią klasę liceum porzuciłem też religię, wiarę, to też doprowadziło pewnie do pewnej pustki, braku celu. Z miesiąca na miesiąc upadały kolejne wartości. Najpierw wspomniana wiara, religia, potem miłość( przestałem wierzy w miłość, pewnie dlatego, że sam nigdy nie uświadczyłem) przyjaźń(tak samo jak z miłością), prawdomówność, wiara w ludzi. Maturę zdałem pewnie dobrze, o tym przekonam się niedługo. Dodam, że od listopada, żeby zabić pustkę zacząłem ćpać. Głównie marihuanę ale były także inne używki. Teraz nic już nie biorę. Są wakacje a ja jestem w takim oto położeniu psycho/emocjonalnym: codziennie, dzień w dzień, mam na przemian godziny depresji z godzinami zadowolenia z siebie i życia. Mój nastrój jest bardzo chwiejny. Np. idę sobie ze znajomymi ulicą, gadamy, śmiejemy się i nagle mnie dopada. Smutek, apatia, pustka, przestaję rozmawiać, odłączam się, puste spojrzenie itp. Po godzinie humor wraca, dalej żartuję, jestem zadowolony, snuję sobie jakieś plany, żeby po chwili powrócić do krytycyzmu i zaniechać działania. Wstaję rano i nie chce mi się robić nic oprócz leżenia w łóżku, a wiem, że jest praca(znowu las). Są poranki gdzie tryskam energią a tracę ją w pracy. Jak budzę się z chandrą to w pracy dopiero zaczynam żyć jakoś bardziej optymistycznie. I tak dzień w dzień. Depresja/euforia depresja/euforia. Bywa, że cały dzień jest udany a następny do kitu. Napady płaczu mam coraz częstsze, bez jakiejkolwiek przyczyny, napady gniewu również, złości i zdenerwowania na wszystkich. Do tego dochodzi wspomniana frustracja seksualna. Masturbacja przestaje wystarczać a szanse na znalezienie partnerki mam niewielkie, nie umiem rozmawiać z ludźmi, a szczególnie z kobietami, nie mam tematów, wstydzę się, brzydzę się siebie choć wcale taki brzydki nie jestem, nawet może być z wyglądu, nie ma szału ale... Bardziej brzydzę się siebie na tle charakteru. Myślałem nad skorzystaniem z usług prostytutki, bo ten popęd jest na prawdę frustrujący a nie mogę go inaczej rozładować choć obawiam się jakiejś kompromitacji, traumy(może dlatego nie miałem nigdy dziewczyny). Nie mam celu w życiu, nie widzę sensu w tym co robię, robię coś ale tylko robię, bez zaangażowania, bez pasji. Nie mam ulubionych zajęć, nie mam marzeń. Idę na jakieś tam studia ale na odwal, byle iść i nie stać w miejscu. Czasem mam myśli samobójcze bez zamiaru realizacji na tym etapie(mam zamiar się zabić jak mi życie "nie wyjdzie" ale to takie koło ratunkowe). Samotność mi dokucza, mieszkam na wsi, każdy człowiek tutaj nie czyta książek, pasjonuje się motoryzacją i wódką, mężczyźni traktują kobiety jak szmaty, nie ma z kim rozmawiać a do psychologa nie pójdę, bo to dobijająca perspektywa, płacić komuś aby nas wysłuchał. Czy te rozchwianie emocjonalne to cecha charakteru czy jednak jakieś zaburzenie? Co mi jest? Myślałem, że może depresja ale depresja to stan ciągły, że się cały czas odczuwa przygnębienie a mi się to przeplata z euforią, radością, dobrym samopoczuciem kilka/kilkanaście razy na dzień. Z góry dzięki za odpowiedzi.
×