Dzięki że przeczytałaś moją opowieść do końca. Niestety w jednym poście nie udało mi się napisać całej historii.
Krótko po urodzeniu synka pogodziłam się z ojcem, z którym, moja młodsza siostra mieszkała już od jakiegoś roku. Z matką kontakty były poprawne.
Przez cały rok ledwo dawałam radę. Ojciec synka wychodził do pracy kiedy mały jeszcze spał. Zostawiał mi jakieś drobne. Wracał na obiad, zrobił awanturę (delikatnie mówiąc), wychodził i wracał wieczorem. Dzień kończył kłótnią. Ja wstawałam rano, 5 razy dziennie wykonywałam z synkiem ćwiczenia których uczyła nas rehabilitantka, oprócz tego chodziliśmy na rehabilitację (ok godziny drogi pieszo w jedną stronę), musiałam zrobić zakupy za te drobne tak, żeby wszystko K. smakowało, bo była szansa że uniknę awantury. Ale zawsze coś było nie tak. Źle ugotowane, źle posprzątane, a ja mam pretensje, że on po ciężkim dniu w pracy chce sobie wypić piwo z kolegami.
Miarka się przebrała kiedy Synek skończył rok. Niewiele myśląc chwyciłam nóż, no i została mi na ręce "pamiątka z tamtych lat". Po tym niewypale zdecydowałam się na wizytę u psychiatry. Ten bardzo mi pomógł. Uświadomił mi, że K. znęca się nade mną psychicznie. Stwierdził, że mam zaburzenia adaptacyjne i powiedział, że żadne leki nie pomogą jeśli nie pozbędę się przyczyny problemu (czyt. Odejście od K.). Tak też zrobiłam. Nie było łatwo, gdyż mama nie chciała mnie z powrotem w domu. Zmiękła dopiero jak załatwiłam sobie miejsce w jakimś ośrodku. Muszę też wspomnieć, że próbowałam też ratować zwiazek dla dobra dziecka dzięki pomocy Ośrodka Interwencji Kryzysowej, ale bez skutku.
Tak więc. Mam 22 lata i jestem samotną matką utrzymującą się ze świadczeń z opieki społecznej, mieszkającą z konkubentem matki (alkoholikiem), ich córką (4 latka) no i synkiem. Było mi naprawdę dobrze. Poczułam że mogę oddychać. Nie ważne, że co wieczór kłóciłam się z konkubentem mamy. Nigdy się nie lubilismy, no i ten alkohol, na który jestem chyba uczulona...a raczej nie na sam alkohol, tylko na osoby pijące, choć mi samej, raz na jakiś czas też się zdarzy i to wydaje mi się "normalne". Było na tyle dobrze, że od razu przestałam chodzić do psychiatry.
Rok temu mama zabrała moją siostrzyczkę do siebie za granicę, z facetem się rozstała (znalazła nowego) więc i ten wrócił do siebie. Tak więc od tego czasu mieszkam sama z synkiem. I wszystko byłoby super, tylko, że z końcem ubiegłego roku skończył się termin wypłaty świadczeń, synek na szczęście był już zdrowy, a ja moglam iść do pracy...no właśnie...pół roku szukałam pracy bez skutku. Moja psychika siadła, w glowie do dzisiaj mam same myśli samobójcze, mimo że racjonalnie jestem w stanie wymienić tysiąc argumentów "przeciw"(w końcu mam dziecko)-nie opuszczają mnie nawet na chwilę. Jestem w strasznie kiepskiej sytuacji finansowej. Cztery miesiące żyliśmy tylko z niewielkich alimentów. Popadłam w straszne długi. A pracy nadal nie ma. Na szczęście udało mi się dostać na staż miesiąc temu więc wpadnie dodatkowy, choć niewielki grosz. Pomysłu, jak wszystko spłacić i co zrobić, żeby starczyło od 1 do 1 nie mam. I nie mam też już siły codziennie się o to martwić. Czuje, że wegetuje i uratować mnie może jakiś cud na który cierpliwie czekam.
Jednak ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że to nie sytuacja finansowa najbardziej mnie męczy, ale to, że jestem zupełnie sama. Tak desperacko pragnę mieć kogoś przy sobie kto czasem przytuli, powie że będzie dobrze, zatroszczy się, dla odmiany zaopiekuje się mną, że zakochuję się w każdym kto jest dla mnie miły. W związku z czym często przechodzę miłosne zawody, które załamują mnie kompletnie. Kiedy jakiś obiekt westchnień jest na horyzoncie, wszystko wydaje się układać, zmierzać w dobrym kierunku. Kiedy znika, znowu wszystko mi się żali a myśli samobójcze się nasilają. Mam wrażenie, że nigdy nikt się o mnie nie troszczył i dlatego teraz tak bardzo tego potrzebuję, że czasem zachowuje się jak dziecko. To jest straszne, przecież mam poważniejsze problemy. Jestem egoistką?
Prawda jest taka, że ja nienawidzę siebie, swojego wyglądu i charakteru, swojego życia, każdego jego aspektu. Wszystkiego. Nic mi się nie chce. Nie ma sensu sprzątać w domu. W pracy jest fajnie, no ale trzeba wcześnie wstać, zaprowadzić dziecko do przedszkola, po pracy odebrać, wrócić do domu. Z ogromnymi chęciami, żeby posprzątać, ale chceniu się kończy. Czasem w weekend mi się uda coś zrobić.
W marzeniach widzę siebie jako piękna trzydziestoletnia kobietę, spełniającą się zawodowo, mieszkającą w pięknym domu z kochającym mężem, moim nastoletnim synkiem, malutką księżniczką i ich nianią.
Wiem, że potrzebuję pomocy psychologa. Do psychiatry nie chcę już chodzić bo to ogranicza się tylko do kolejnych recept. Bylam już na jednej wizycie w marcu, kolejna w lipcu...a ja czuję, że wariuję. W glowie mam milion myśli na minutę ale niestety brak pomysłu co ze sobą zrobić, żeby jakoś to było...
-- 27 maja 2013, 22:08 --
Z góry przepraszam moda za post pod postem. Limit znaków nie pozwala mi napisać wszystkiego od razu. A ja czuję, że jeśli nie wyrzuce z siebie wszystkiego o czym myślę - wybuchnę.
Ciekawe czy w ogóle ktoś to wszystko przeczytał:)
Zastanawia mnie jeszcze to, dlaczego, pomimo tego, że całe życie miałam lepszy kontakt z matką niż z ojcem, teraz jej nienawidzę. Jak o niej pomyślę, pierwsze co widzę to jak pijana uprawia z kims seks. Brzydzę się nią. Za ojcem natomiast niesamowicie tęsknię, bardzo mi brakuje samej jego obecności.
Dodam do tego swojego elaboratu jeszcze jeden wątek. Ojciec mojego synka cały czas kocha mnie jakąś chorą miłością. Zdarzało się, że śledził, groził, nachodził, próbował nawet wchodzić przez balkon kiedy wiedział, że jest u mnie jakiś kolega. To niestety były pojedyncze sytuacje, na które nie mam dowodów więc niewiele mogę z tym zrobić. Czasem żałuję, że nigdy mnie nie uderzył, bo kiedy mówię komuś o znęcaniu psychicznym, wszyscy patrzą na mnie jakbym przesadzała. Teraz nawet go nie nienawidzę, jest mi zupełnie obojętny. Chcialabym tylko żeby dał mi spokój. Żeby utrzymywać tylko konieczne minimum kontaktu konieczne do wychowywania naszego dziecka.
A propos dziecka. Jak można wywnioskować z tego co napisałam, nie bardzo się nim interesował. Do czasu...rok temu złożyłam do sądu wniosek o pozwolenie na zabranie synka za granicę. Chcę zamieszkać u ojca, tam mialabym pracę. Mogłabym zacząć od nowa, normalne życie. Chcialabym zapewnić dziecku godne życie, jakiś start w dorosłość. Nie chcę, żeby poczuł co to bieda kiedy będzie w w wieku szkolnym i później. Teraz...mam 24 lata i nie mam nic, nic dla siebie i nic co mogłabym dać jemu. Miłością się nie naje. Niestety K. nie zgadza się na wyjazd. Nagle bardzo mu na synu zależy. Często się z nim widuje. Nie jest złym ojcem, maly go uwielbia. Sprawa nadal się ciągnie. Niedlugo finał...
Ciężko mi poskładać wszystkie myśli do kupy. Całe życie mam przechlapane. Ciągle jest źle. Myślę tylko o tym, że kiedyś i tak umrę więc po co męczyć się jeszcze lata. Nie, nie mam zamiaru się zabić. To tylko myśli które usilnie chcę odgonić. Tak naprawdę pragnę być tą sobą z moich marzeń. Kiedyś być szczęśliwa.
-- 27 maja 2013, 22:39 --
Jestem wykończona tym wszystkim. Tak potwornie zmęczona. Chcialabym choć przez chwilę o niczym nie myśleć i nic nie czuć. Niech złoty środek sam się znajdzie...