Skocz do zawartości
Nerwica.com

iksinski

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia iksinski

  1. Dzięki za dobre słowa. Mam nadzieję, że jesteś osobą doświadczoną w NN i że twoje słowa nie są analizą osoby, która nigdy nie miała do czynienia z tą chorobą, choć z drugiej strony wiem, że i takich ludzi nie powinniśmy stąd odrzucać i uważać za bezużytecznych w pomocy. A przechodząc do sprawy, to wziąłem sobie do serca radę o ignorowaniu (nie pierwszy raz ją słyszę od ciebie, psychiatrzy i terapeuci również mi tak doradzali) i jakoś się narazie trzymam. W przypadku "ligtowych" sytuacji, gdy głupia myśl wzięła się praktycznie znikąd to już jakiś czas temu zrobiłem postępy. Gorzej było w przypadku poważniejszych sytuacji. W piątek bardzo zdenerwowałem się pewną sprawą do tego stopnia, że dokonałem samookaleczenia (nie wspominałem o tym, ale w depresji wielokrotnie to robiłem). Wtedy nerwy, emocje i chore myśli są naprawdę silne i wtedy ciężko cokolwiek zignorować. Depresja wywołana piątkową sytuacją stała się tak silna, że jakby przestałem odczuwać. Chęć zrobienia krzywdy zwierzętom nasiliła się, ale postanowiłem być twardy. Wczoraj zrobiłem sporo km na rowerze i oczywiście na widok spacerujących obok ludzi z psami zaraz chore myśli, a potem wmówienia sobie, że coś złego zrobiłem. Ale nie cofałem się sprawdzać (z rowerem trochę ciężej niż pieszo). Dziś czasem chodzi mi coś po głowie, ale muszę jakoś się trzymać. Te zdarzenia miały miejsce w mieście przy dużym skupisku domów i bloków, a nawet do końca nie pamiętam jak niektóre psy wyglądały. Narazie trzymam się i powtarzam, że skoro tyle lat nie złapałem się i nie udowodniłem sobie żadnego złego czynu zw. z moją chorobą, a w przypadku psów i kotów z osiedla mam dowód, że nie zrobiłem krzywdy, to chyba spory dowód, by wierzyć i ufać sobie. Ponadto jestem już tak wymęczony tą chorobą, że coraz bardziej obojętnieję i wydaje mi się, że jedynym wyjściem będzie uwierzyć w dawane mi rady i mieć nadzieję, że tak jak mi mówią, w końcu się z tego wyleczę. Narazie mam za sobą kilka nieudanych prób, bo w końcu nie mogłem już znieść tej niepewności jaka mi towarzyszła. A wracając do spraw wiary to chciałem dodać, że mój "kryzys wiary" jest na tyle duży, że nawet w teście MMPI nie udzieliłem żadnej odpowiedzi przy zdaniach nt. wiary. Tak na marginesie, to nie wiem czy wiesz co to za test. Jeśli wiesz, nie musisz czytać dalej, jeśli nie wiesz to piszę: jest to specjalny test składający się z 566 pytań, a właściwie twierdzeń (niektóre z nich nie wiem czemu powtarzają się) przy których znajdują się odpowiedzi "prawda" i "fałsz", nie ma odpowiedzi typu "nie wiem" i przy każdym twierdzeniu należy zaznaczyć odpowiedź, która wg badanego jest właściwa. Twierdzenia dotyczą wszystkich inf. nt. badanej osoby (życiorys badanego, stan zdrowia, światopogląd, stosunek z rodziną i wiele innych). Przy wielu twierdzeniach odp. była dla mnie oczywista, przy wielu nie wiedziałem co zaznaczyć, ale trzeba zaznaczyć to się badanemu wydaje się bardziej prawdziwe. Było kilka twierdzeń dot. wiary (m.in. o tym czy wierzę w Boga, w ponowne przyjście Jezusa, w czynienie cudów przez Jezusa, w możliwość uzdrowienia przez duchownego oraz o wypełnianie się przepowiedni proroków z Pisma Św.). Przy tych twierdzeniach mimo olbrzymiego nacisku o obowiązku zaznaczenia jakiejś odpowiedzi, nie potrafiłem tego zrobić i nie zrobiłem.
  2. Witam ja również chciałem opowiedzieć o swojej chorobie bez zakładania nowego wątku. Mam 33 lata. 4 lata temu zdiagnozowano u mnie OCD, ale moje natręctwo trawa już 13 lat. Dlaczego dopiero 4 lata zdiagnozowano? Bo dopiero wtedy trafiłem na oddział, a wcześniej nie miałem zielnego pojęcia, że moje obsesje mogą mieć związek z chorobą psychiczną, którą można leczyć. Tak na dobrą sprawę to początki mojej choroby sięgają już 14 r.ż. Latem 1994 pierwszy raz pojawiły się u mnie wątpliwości dot. wiary. Pochodzę z wierzącej rodziny wyznania rzymskokatolickiego. Rodzice nie są i nie byli religijni na wzór "moherów", zwolenników Radia Maryja i TV Trwam, ale nauczyli mnie wielu wartości, m.in. odczuwać współczucie do ludzi cierpiących, nauczyli mnie też chęci bezinteresownego pomagania, a także nie wywyższania się. Gdy chodziłem do podstawówki, powodziło nam się lepiej niż przeciętnym, jednak rodzice zabronili mi ubierać się w drogie ciuchy i nosić cenne gadżety do szkoły. Pamiętam, że na pocz. wakacji 1994 gdzieś w PL doszło do podpalenia kościoła przez jakąś grupę anarchistów, którzy oprócz podpalenia napisali sprayem na murze "Bóg nie istnieje". Wtedy na dobrą sprawę dowiedziałem się, że wśród nas jest wielu ludzi, którzy tak uważają. Zacząłem sobie wyobrażać, że to prawda i zaczął pojawiać się u mnie jakiś lęk. Nieco później 30 lipca tego samego roku dowiadujemy się smutnej wiadomości o śmierci Ryszarda Riedla, wokalisty "Dżemu". Po jego śmierci piosenki zespołu stają się popularne na domowych kasetach. Najpopularniejszą piosenką okazała się "List do M.", w której autor wyraża wątpliwości co do istnienia Boga (nie sądzę aby był całkowitym ateistą, bo np. w piosence "Malowany ptak" rozmawia z Bogiem). W 8 kl. podstawówki też ciągle męczyły mnie te myśli. Nie non stop, ale każdego dnia się pojawiały, szczególnie w Kościele i na lekcjach religii. Na katechezach dodatkowo było przygotowanie do bierzmowania i egzamin z 200 pyt. dot. wiary, co również przyprawiało mnie ciągle o głupie wyobrażenia. Przez te głupie wyobrażenia zacząłem w myślach przeklinać Boga, a potem wkręcać sobie, że pójdę za to do piekła i nie mam już możliwości odwrotu. Było bardzo ciężko, ale jakoś sobie ciągle powtarzałem, że jeśli jest Bóg i faktycznie jest "Naj" jak się uczymy to rozumie, że moje zachowanie to jakieś głupie nieproszone myśli, które pojawiają się u mnie wbrew mej woli. W wakacje 1995 jakoś przeszło nawet nie wiem jak i kiedy. W nowym roku szk. znów wróciło. W nowej klasie pojawili się uczniowie, którzy ciągle kłócili się z księdzem nt. swoich poglądów, a nawet całkowici ateiści (w podstawówce poza jednym uczniem Jehowym wszyscy chodzili na religię, nikt się z księdzem nie kłócił, ksiądz ciągle straszył nie dopuszczeniem do bierzmowania i każdy przeżywał ocenę na koniec roku z religii, a w podstawówce z religii na koniec roku ksiądz stawiał tylko 4, 5 i 6, w zw. z czym dostać 4 było totalnym obciachem jak 2 z WF-u). Obawy i wątpliwości znów wróciły. W czerwcu 1996 pojawiła się nowa chora myśl. Jechałem z rodzicami z do rodziny do Niemiec (samochodem) i pojawiły się idiotyczne myśli - modlitwa o wypadek i śmierć rodziców. Kocham rodziców, nie wiem co bym bez nich zrobił, wiem, że tego nie chciałem, ale wtedy miałem ogromne wyrzuty sumienia i lęki przed karą od Boga. Później myślowe modlitwy o śmierć i nieszczęście dla rodziców zaczęły narastać, z czasem zacząłem się uspakajać, chyba do tego przywykłem. Tak jak poprzednim razem zacząłem sobie wmawiać, że Bóg rozumie, co się ze mną dzieje, że ja tego naprawdę nie chcę. W przeciwnym razie chyba bym totalnie zwariował. A tak jakoś funkcjonowałem, chodziłem do szkoły i miałem w miarę dobre wyniki w nauce. W maju 2000 zaczęły się najgorsze natręctwa, trwające do dziś. Stało się to nagle, bez przyczyny. Psychiatrzy i terapeuci wielokrotnie wypytywali mnie jak do tego doszło, że żadne natręctwa nie biorą się bez przyczyny, ale ja nie potrafię podać przyczyny. Wielokrotnie przypominałem sobie, analizowałem wszystkie szczegóły i nic. Było to tak: maj 2000, byłem akurat w okresie matur. Psychiatrzy i terapeuci postawili na stres zw. z maturą, ale jak zbytni się nie stresowałem - uczyłem się przez 5 lat technikum, uczęszczałem na dodatkowe zajęcia przygotowawcze do matury i idąc na maturę nie czułem kompletnie żadnego stresu. Ale przejdźmy do rzeczy. Któregoś dnia przechodzę obok osoby spacerującej z psem (sam też miałem psa). Na ziemi wiadomo, jakieś małe kamyczki, może piasek, może jakieś szkła (nie pamiętam) i nagle naszedł mnie lęk, że mogę niechcącym ruchem nogi sypnąć psu czymś w oczy, okaleczając go na stałe. W przypadku mojego psa dodatkowo pojawił się lęk o możliwości niechcącego zadrapania brodawek sutkowych i w konsekwencji zachorowania na raka. Ta obsesja męczy mnie do dziś od 13 lat. Kompulsją na to stało się ciągłe sprawdzania, zaglądanie zwierzętom w oczy (nie tylko psom, ale i kotom, gołębiom, później rozszerzyło się na żaby, ślimaki i dżdżownice), zaglądanie pod samochody (tam często chowają się koty), idąc w pobliżu budynków właziłem na klatki schodowe. Najgorzej było w przypadku ogrodzonych osiedli, klatek z domofonami czy strzeżonych parkingów. Druga moja obsesja, która zaczęła jakoś tak w tym samym czasie i trwa do dziś dotyczy elektryczności - wmawiam sobie, że mogę niechcącym ruchem ręki, nogi zmoczyć jakiś element elektryki (w domu gniazdko, włącznik, poza domem słupy elektryczne, skrzynki elektryczne, kable), spowoduje to zwarcie i w konsekwencji porazi lub nawet zabije robotnika, który będzie przy tym grzebał. Kompulsją na to stało się ciągłe dotykanie tych elementów (w taki sposób, że w normalnej sytuacji nie spowodują porażenia). Nie byłem świadomy, że to co się ze mną dzieje ma podłoże chorobowe i jest uleczalne. Po 9 latach w końcu żona wraz z moimi rodzicami zmusili mnie na wizytę u psychiatry [Wcześniej byłem już raz u psychiatry w wieku 17 lat (również prywatnie, sfinansowane przez rodziców). Było to po to, by zbierać papiery na wojsko, gdyż nie wyobrażałem sobie znieść zjawiska "fali" lub pastwienia się silniejszych nad słabszymi w jednej grupie, a w wojsku na pewno znaleźli by się dresiarze i tym podobni. Wspomniałem wtedy lekarce o tikach nerwowych, które towarzyszyły mi od wczesnego dzieciństwa - były to dziwne ruchy rąk, nóg i grymasy twarzy, które musiałem regularnie powtarzać. Pamiętam, że użyła wtedy słowa natręctwa - czyżby coś u mnie zdiagnozowała?] Wizyta u psychiatry w 2009 była to wizyta prywatna, rodzice sami mi ją sfinansowali. Lekarz ten oprócz prywatnego gabinetu jest ordynatorem jednego z oddziałów w szpitalu psychiatrycznym. Powiedział, że niezbędny będzie dla mnie kilkutygodniowy pobyt na oddziale. Myśl o szpitalu była dla mnie przerażająca. Z TV wyobrażałem sobie "psychiatryk" jako miejsce pełne ludzi z dziwnymi grymasami twarzy, nie mającymi kontaktu z rzeczywistością. Obawiałem się też pastwienia się silniejszych nad słabszymi jak to bywa w szkołach, wojsku, domach dziecka itp. Psychiatra, u którego byłem w gabinecie kazał mi się zgłosić u siebie na oddziale. To co ujrzałem było dla mnie szokiem - ludzie z dziwnymi grymasami twarzy, spacerujący w piżamach po korytarzu tam i z powrotem jak nakręceni. Jednak okazało się, że był to oddział ogólnopsychiatryczny, a on skierował mnie na oddział nerwic. Tam było zupełnie inaczej - oddział koedukacyjny ze zdecydowaną przewagą kobiet. Drzwi do budynku w dzień były otwarte i poza terapiami w czasie wolnym można było wychodzić na dwór. W piątek rano szło się na przepustkę i wracało w niedzielę wieczorem. Jak wspominam pobyt na oddziale - patrząc na to dziś to negatywnie. Z biegiem czasu zacząłem widzieć w szpitalu azyl przed światem zewnętrznym i z czasem był coraz większy strach przed powrotem. Zasadniczy czas pobytu wynosił tam 6 tyg., jednak niektórym przedłużano pobyt do max. 12. Zdecydowana większość wychodziła po 6. Ja pociągnąłem do 10, wtedy zmuszono mnie do wyjścia, a chciałem pociągnąć jeszcze. Powrót do pracy był dla mnie strasznie ciężki i bardzo długo trwało ponowne zaklimatyzowanie się. Sam pobyt też raczej mi nie pomógł. Czułem się, że nie pasuję do tego oddziału. Byli tam głównie ludzie (zdecydowana większość kobiety) po takich przeżyciach jak: utrata pracy i brak środków do życia, zdrada i rozpad małżeństwa, śmierć rodziców, śmierć własnego dziecka. W czasie wolnym przy kawie to ciągle gadali o polityce, o naszych przywódcach, biedzie w Polsce i bezrobociu. Zamiast nabrać więcej optymizmu nabrałem pesymizmu. Po wyjściu powiedziałam sobie, że już nigdy więcej tam nie pójdę, ale 2 lata później, gdy w pracy ubliżyłem pewnemu inspektorowi zostałem zmuszony ponownie pójść na oddział nerwic. Początkowo nie chciałem, a jak już trafiłem, to z czasem bałem się wychodzić. W 2011 przedłużono zasadniczy okres pobytu z 6 do 12 tyg., jednak jak wyszedłem po 9 na własną prośbę ze względu na złe relacje z innymi pacjentami. Dalej kontynuowałem pobyt na oddziale ogólnopsychiatrycznym dziennym (pn-pt 8-15). Spędziłem tam 16 tyg. i stwierdzam, że było podobnie jak na nerwicowym - z biegiem czasu miejsce staje się azylem przed światem zewnętrznym i coraz większy strach przed powrotem do domu, w czasie wolnym przy kawie rozmowy napawające pesymizmem, potem trudność z zaklimatyzowaniem się w pracy i stwierdzenie, że nigdy więcej nie chcę tam iść. Od pobytu w szpitalu w 2009 zacząłem brać również leki (z przerwami). Najpierw była Asentra i zamienniki (Zotral, Setaloft). Po wyjściu ze szpitala kontynuowałem prywatne wizyty u psychiatry co 2-3 tyg., ale zrezygnoałem, ze względu na lekceważące podejście lekarki (nie informowała mnie telefonicznie o swej nieobecności chociaż miała mój nr tel., raz zadzwoniła z prośbą o przełożenie wizyty, bo byłem w tym dniu jedynym pacjentem, ponadto nie mogłem wybrać sobie godziny wizyty, tylko wg kolejności, a każda wizyta łączyła się u mnie z wzięciem w pracy dnia wolnego). Potem po prawie roku przerwy poszedłem prywatnie do terapeutki, ale po 3 m-cach zrezygnowałem, bo nie czułem się usatysfakcjonowany, a za każdą wizytę musiałem płacić. Po wyjściu z dziennego kontynuowałem wizytę u psychiatry i psychoterapeuty, ale nie czułem się usatysfakcjonowany. Teraz czekam w kolejce na kolejną terapię i ciągle zastanawiam się, czy terapeuci mają na mnie "wylane", czy to ja źle współpracuję. A wracając do leków - po zrezygnowaniu z lekceważącej lekarki psychiatry zrezygnowałem z leków. Na nerwicowym w 2011 dostałem Depralin, który kosztował mnie 110 zł/m-c i nie miał zamiennika. Na dziennym spytałem, czy nie można dać coś innego - dostałem Anafranil. Był całkowicie gratis, ale dla mnie wywoływał skutk uboczne - ciągłe poczucie senności i problemy z mikcją. Zmieniono mi na Setaloft i Risperidon, które biorę do dziś. Czy one mi pomagają? Nie potarfię powiedzieć. Nie chcę mowić, że nic nie dają, ale nie potrafię przyznać, że coś dają - mam raz lepsze raz gorsze dni, aleki biorę regularnie, aktualnie w bardzo dużych ilościach. Piszę już 1,5 h. Trochę się rozpisałem, a mam jeszcze inne obowiązki. Dodam, że mam nie tylko OCD (choć to mój najcięższy problem psychiczny). Mam również depresję, a z opisów chorób zarówno ja, jak i moi rodzice oraz żona podejrzewamy również borderline i co nieco z Aspergera. Mam też wiele lęków, problemy z asertywnością, z nieśmiałością, z wyrażeniem swego zdania i poglądu, co również wpływa na moje stany depresyjne i autoagresję. Ale o tym innym razem. -- 02 maja 2013, 17:16 -- Chciałem jeszcze dodać do swojego poprzedniego postu. Moja obsesja związana z obawą przed zrobieniem krzywdy zwierzętom dotyczy również zwierząt w moim domu a mam psa i kota. Jeśli chodzi o uszkodzenie oczu, to z tym nie mam problemu by sprawdzić czy nic nie zrobiłem. Jednak podczas zabawy z psem czy kotem często wmawiam sobie, że niechcąco zadrapałem mu brodawki sutkowe i przeze mnie zachoruje na raka. Ponadto mam w pokoju i przedpokoju miski z jedzeniem i piciem. Często gdy przechodzę w pobliżu misek np. z miotłą, płynem do naczyń, kremem do golenia, a nawet świeżo po umyciu rąk (wmawiam sobie, że mogłem niedokładnie spłukać i zostały na rękach resztki mydła) wmawiam sobie, że coś skapnęło i wtedy sprawdzam, czy w miskach czegoś nie ma. Niejednokrotnie w związku z tym opróżniałem niemalże pełne miski jedzenia i picia w obawie, że pies lub kot zatrują się. Dodam jeszcze, że gdy przechodzę na worze obok psa i kota to zaczynam sztywnieć i chodzę jak robot. We wszystkich sytuacjach dotyczących moich obsesji, zarówno gdy przechodzę obok jakiegoś zwierzęcia czy też urządzenia elektrycznego coś zaczyna mnie jakby kusić do zrobienia ruchu mogącego skrzywdzić zwierzę bądź zmoczyć urządzenie elktr. (ruch ręką lub nogą, pstryknięcie palcami u rąk, a latem gdy chodzę w sandałach także palcami u nóg, a czasem nawet spłunięcie, gdy jakiś okruch mi siedzi w buzi). W tym momencie sztywnieję, ale czasem potrafię sobie wmówić, że na sekundę się zapomniałem i bezmyślnie zrobiłem jakiś niewłaściwy ruch (a mam tak, że czasem gdy jestem nerwowy to czymś się bawię, np. kluczami, potem je odłożę i nie pamiętam gdzie, nawet nie pamiętam, że się nimi bawiłem, chociaż ogólnie mam super pamięć). Chcę również dodać, że mój kryzys dot. wiary nie skończył się, a pogłębił. Coraz częściej natykam się na ateistów w swym otoczeniu. Moje wątpliwości są duże z tego względu, że ateiści to niemalże zawsze ludzie wykształceni, doktorzy, profesorowie i specjaliści od nauk ścisłych. Świat nauki coraz bardziej przekonuje nas, że Bóg to wymysł starożytnych ludów, podobnie jak bogowie o których uczymy się w mitologii, a wzięło się stąd, że niezrozumiałe zjawiska zachodzące w przyrodzie ludzie tłumaczyli istotami wyższymi, którzy tym rządzą. Ateiści są tak pewni swego twierdzenia, że najmocniej wierzącego porafią przyprawić o niepewność, a ludzi wierzących uważają za ciemnogród rodem ze średniowiecza. Tymczasem ludzie mocno wierzący i bardzo religijni to często ludzie wręcz "zacofani" i "ociemniali". Moje natręctwo dot. zwierząt i urz. elektr. idzie w parze z kryzysem w wierze, któremu towarzyszy ciągła depresja - z jednej strony przeraża mnie myśl o dalszym nieistnieniu po śmierci, z drugiej strony niezrozumiała i niepojęta dla mnie (i zapewne dla nas wszystkich) wieczność i nieskończoność też napawa nie lękiem. Za depresję i psychiczne cierpienie jakie mi w zw. z tym towarzyszy ma się ochotę wyładować i zadać cierpienie (choć już nie psychiczne a raczej fizyczne) innym. Czasami wydaje mi się, że się powstrzymam, że zaraz wpadnę w szał. Mimo, że jakoś nad tym panuję i od 13 lat nie przyłapałem siebie na zrobieniu w rzeczywistości ruchu, którym kogoś skrzywdziłem, to jednak ciągle sobie wmawiam to samo i nie jestem w stanie przekonać się, że to tylko chore myśli. Ostatnimi czasy czasem udaje mi się przekonać siebie, że to tylko chora myśl, ale udaje się to tylko w niektórych "lightowych" sytuacjach. Gdy dopadnie mnie mega depresja jest już znacznie gorzej. Jednak zauważyłem ostatnio niewielką poprawę, tylko nie umiem stwierdzić czy ma to związek z lekami, czy jestem już tak wymęczony tą chorobą, że w końcu po 13 latach nie złapania siebie ani razu na rzeczywistym zrobieniu czegoś złego zacząłem się w końcu przekonywać, że to tylko chore myśli. Jednak jak mówiłem, gdy jestem w wyjątkowo silnym dołku i wmówię sobie, że zrobiłem krzywdę jakiemuś zwierzęciu bądź zmoczyłem urz. elektr., przekonanie siebie o chorobie raczej nie działa. To by było na tyle. Następnym razem jak będę miał trochę czasu napisze o pozostałych swoich problemach. -- 02 maja 2013, 21:59 -- Chciałem jeszcze dodać, że jak wspominałem ostatnio nieco zacząłem sobie radzić z tymi jak to nazwałem kuszeniami. Jednak gorzej jest gdy jadę rowerem (co uwielbiam). Wówczas pojawiają się pokusy, z którymi ciężej zapanować. O ile idąc pieszo po sprawdzeniu jak narazie nie przyłapałem siebie abym kiedykolwiek okaleczył jakieś zwierzę, tymczasem na rowerze poruszam się większym tempem i nie mam przyjemności co chwilę stawać i coś sprawdzać. A na drogach jak wiadomo - kamyczki, piasek, żwir, szkła, itp. Moja wyobraźnia tworzy sytuację, że po najechaniu na coś, to coś może odstrzelić spod koła na pewną odległość. I wtedy pojawia się kuszenie by na coś najechać, a czasem drgnąć przednim kołem. Co prawda też raczej panuję nad tym, ale zazwyczaj jedną przeszkodę ominę (nie myślę o dziurach w jezdni, tylko o w.w. kamyczkach, żwirkach, szkłach, gałązkach, itp.) a na drugą najadę. Dodatkowo sobie wmawiam, że przejechałem ślimaka, żabę, dżdżownicę i że zrobiłem to specjalnie. Dodatkowo wmawiam sobie, że wymachnąłem nogą w stronę jakiegoś ptaka czy psa na posesji, okaleczając psa czymś co miałem przyczepione do podeszwy od buta bądź nogawki spodni, a wszystko tłumaczę sekundowym zapomnieniem się i zrobieniem czegoś nieświadomie i odruchowo. Teraz już wszystko chyba powiedziałem o mojej chorobie. Liczę na jakieś mądre porady osób, będących z zawodu psychiatrami, psychoterapeutami, bądź osób mających za sobą doświadczenia z OCD, którym w jakiś sposób, chociaż częściowo udało się tę okropną chorobę pokonać.
×