Skocz do zawartości
Nerwica.com

brynjolf

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez brynjolf

  1. Racja, ale taka forma integracji nie jest w moim stylu, choć doceniam tych, którzy się poświęcają dla innych. Nawet gdybym chciał, to czas nie za bardzo pozwala.
  2. Nie, nie, nie, nie , nie. Nie chcę służyć ludziom, chcę tylko zmienić swoje nastawienie do nich i szukam jakichś skutecznych metod treningowych
  3. Cześć wam, W kwestii ogólnego wyjaśnienia zarysu mojej sytuacji - mam 21 lat, zmagam się (nawet nie wiem od kiedy, pewnie jakoś od gimnazjum) z fobią społeczną. Sam jestem swoim terapeutą - próbowałem z psycholog, ale ona kompletnie nie podołała - jestem jedyną osobą, która to wszystko ogarnie. Od jakiegoś czasu, mniej więcej 3, może 4 miesięcy zabrałem się ostro za siebie. To wszystko było za bardzo spontaniczne i intuicyjne, by opisywać. Po prostu pewnego dnia strzeliłem sobie mentalnie w mordę, powiedziałem "dość!" i zabrałem się za zmianę życia. To nie jest jednak wątek o mojej "prywatnej krucjacie" , ale chciałem trochę wprowadzić was w temat, byście nie pomyśleli sobie, że się urwałem z taką sprawą z kosmosu. A więc, tak jak w temacie. Nadszedł czas na kolejny etap. Zmiana kolejnej części mojego dotychczasowego życia. Jak wiadomo, kiedy ma się fobię, to jest się strasznie społecznie wycofanym i wyobcowanym. Wkręcasz sobie, że cię nikt tak naprawdę nie lubi, że się śmieją i mają ogólnie cię za jakiegoś dziwaka, zakompleksionego gbura i nudziarza. Traktujesz ludzi jak zagrożenie i wmawiasz sobie, że oni są wrogo nastawieni. Spirala się nakręca. Sam jesteś wrogo nastawiony, odcinasz się od interakcji społecznych i wynajdujesz w ludziach przeróżne negatywne cechy.. ..a ten co się tak patrzy, cwaniaczek.. ..a ten, co się tak śmieje, pewnie jakiś klasowy pajac.. ..a ta tutaj, pewnie pusta idiotka.. i tak dalej, sytuacja podejrzewam znana z autopsji przynajmniej części z forumowiczów ;p Kiedy żyjesz w takim przeświadczeniu, że ludzie są źli i chcą cię skrzywdzić przez kilka(naście?) lat, to nawet dobre, logiczne argumenty nie mają wystarczającej siły przebicia. To jest dziwne, bo teoretycznie zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę szufladkować ludzi na pierwszy rzut oka. Wiem też, że większość z nas jest naprawdę w porządku, wiadomo, zdarzają się wyjątki, ale teraz już wiem (teoretycznie), że ludzie na ogół są ok, a niektórzy jeszcze fajniejsi. Wiem też, że każdy człowiek to wyjątkowa, niepowtarzalna jednostka mająca nie tylko wady, ale i wiele świetnych zalet, zdolności, pasji i zainteresowań. Ogólnie wiem, że warto nawiązywać relacje z innymi. Mam już zresztą dość tego życia w cieniu, bez grona prawdziwych znajomych, bez dziewczyny itp. Problem polega na tym, że kiedy usiłuję całą tę teoretyczną wiedzę przełożyć na realne życie i zacząć się integrować z ludźmi, stare nawyki dają o sobie znać. Jeśli się nie pilnuję, a ciężko pilnować się przez cały czas, pilnując przy tym 5 innych spraw (jak już wspominałem, dość ostro zabrałem się za zmiany), to wtedy automatycznie znowu odbieram ludzi jako zagrożenie. Znowu mijając się z jakimś gościem na ulicy patrzę mu twardo w oczy, bez cienia uśmiechu, tak jakby był moim wrogiem, a widzę go pierwszy raz w życiu!! Mało to, nawet kiedy już się pilnuję i wiem, że nie mogę automatycznie negatywnie reagować na ludzi, to i tak nie potrafię zwyczajnie spojrzeć komuś obcemu w oczy uśmiechając się przy tym, czy coś. Mam minę jak jakiś zasrany terminator i wkręcam sobie, że jak się uśmiechnę, albo nie daj Boże zagadam do kogoś obcego to wyjdę na kretyna, a druga osoba uzna mnie za wariata. Ok, teraz podsumowując. Mam problem z ludźmi. Z jednej strony -świadomej lubię ich, szanuję, chcę poznawać, z drugiej - automatycznej, podświadomej - nie lubię, traktuję jako zagrożenie, nie chcę mieć nic do czynienia. Dżizys, wiem, że to skomplikowane, ale może ktoś miał podobnie i jakoś krok po kroku rozwijał w sobie taką miłość do bliźnich? Ja na serio chciałbym stać się bardziej otwarty i towarzyski i pomału, w swoich skromnych kręgach nawet taki się staję, ale to jest za wolno, za wolno!! Potrzebuję impulsu, proszę, podzielcie się pomysłami. Ja sam teraz będę nad tym tematem sporo myślał i zapewne przygotuję sobie jakiś program treningowy, ale jeśli ktoś ma dobry pomysł - jak stać się bardziej otwartym, jak okiełznać automatyczne myśli i jak przestać się krępować , zacząć swobodnie czuć przy ludziach, to proszę was bardzo o wszelkie rady. Rzekłem. Pozdrawiam :)
  4. brynjolf

    Samotność

    creamy.gda, czy sama podzielasz wiarę w religię Twoich rodziców? Zgadzasz się w jakimkolwiek stopniu z takim traktowaniem? Nie masz ochoty otwarcie się zbuntowac? Czego się boisz? Nie jestes przedmiotem, nikt nie ma prawa Cie tak traktować, zabraniac spotykać się z ludzmi.. W jaki sposób na co dzień starasz się bronić?
  5. KonradGorak, terapeutka nie zagłębiała się za bardzo w temat depresji tzn. tych napadów stanów depresyjnych, poruszyłem go dopiero na ostatnim spotkaniu, przedtem nic o tym nie wspominałem. Na terapię chodzę z powodu fobii społecznej. Nie bardzo rozumiem co masz tutaj na myśli. Ja już dawno stanąłem przed lustrem i postanowiłem wziąć się w garść, stąd też ta terapia na którą uczęszczam jak i wiele planów, celów i pomysłów na poprawę jakości życia. Jak już pisałem, wiem co mam robić i kiedy jestem "normalny", to radzę sobie całkiem nieźle. Problem się zaczyna wraz z pojawieniem ni stąd ni zowąd takiego dziwnego stanu rozpaczy, beznadziei, smutku.. Nie potrafię logicznie wytłumaczyć skąd się to bierze. Ostatnio kładłem się spać zadowolony z siebie i pracy jaką wykonałem tego dnia, a rano obudziłem się już z poczuciem, że coś jest nie tak. I znów wpadłem w ten parszywy nastrój, trzymało mnie około tygodnia zanim wreszcie zebrałem się do kupy. Najczęściej wygląda to tak, że kilka dni normalnych przeplata się z kilkoma dniami załamki. Dlatego właśnie poszukuję jakiegoś łagodnego leku na wspomaganie, bo jestem przekonany, że gdybym dostał trochę więcej czasu z pełną swobodą działania, to zdołałbym przestawić wszystko na odpowiednie tory. Nie zamierzam komukolwiek ani czemukolwiek powierzać swojego życia. Co do terapii, powiem tak.. Spodziewałem się czegoś innego, liczyłem, że poznam konkretne i skuteczne sposoby przeciwdziałania lękowi.. Tymczasem dowiedziałem się trochę teorii, od 2 miesięcy mam zapisywać automatyczne myśli, dostałem trochę materiałów do przeczytania i tyle. Trochę słabo zważywszy na fakt, że za 3 spotkania terapia dobiega końca A ja wciąż odczuwam nie mniejszy niż wcześniej lęk przed wieloma sytuacjami społecznymi.
  6. Witam wszystkich, Mam 22 lata i od zawsze byłem nieśmiałym, trochę wycofanym i zamkniętym w sobie człowiekiem. Zaczęło mi to doskwierać gdy wkroczyłem w wiek młodzieńczego dorastania. Moje interakcje z ludźmi przebiegały zupełnie nie tak jakbym tego chciał. Nie potrafiłem poznawać nowych osób, unikałem nowych miejsc i sytuacji, z płcią przeciwną również dramat. Od jakiegoś czasu zacząłem uczęszczać na terapię pozn.-beh. jako, że "leczę się" z fobii społecznej. Szczerze powiedziawszy nie widzę większych efektów, nie dowiedziałem się praktycznie niczego nowego (tematem psychologii i rozwoju osobistego interesuję się od kilku lat). Odnoszę niewielkie postępy jednak jest to powodowane raczej moim własnym zaparciem aniżeli wpływem terapeutki. Wciąż odczuwam bardzo duży lęk przed takimi sytuacjami jak trafienie w nowe środowisko, skupienie na sobie uwagi grupy osób, bardzo boję się też odrzucenia - nie tylko przez płeć piękną, ale i w codziennych sytuacjach. Jakość mojego życia pozostawia wiele do życzenia. Z jednej strony wiem, że stać mnie na o wiele lepsze i szczęśliwsze życie. Mam swoje plany i marzenia. Z drugiej strony często dobija mnie sytuacja w jakiej się znajduję. 22 lata, bez pracy, bez dziewczyny, niewielu znajomych, słaby kontakt z bliskimi. Poczucie beznadziei i samotności. Bardzo często nachodzą mnie właśnie takie stany depresyjne, które całkowicie mnie zatrzymują. Przykładowo mogę przez kilka dni zmobilizować się do działania, zacząć realizować swoje cele i nawet przez chwilę czuć się szczęśliwym wierząc, że niebawem wszystko wyjdzie na prostą. A potem, nawet bez żadnego konkretnego powodu nadchodzi stan depresyjny - wszystkiego mi się odechciewa, czuję że jestem najbardziej beznadziejną i pokrzywdzoną osobą na świecie, nie widzę dla siebie żadnego ratunku i mam ochotę umrzeć. Mówiłem o tym swojej terapeutce, ona twierdzi, że "to normalne", że każdy człowiek miewa takie dni. Problem w tym, że u mnie to raczej codzienność, a w każdym razie problem bardzo często powraca i trudno mi się później z tego wygrzebać. Moja psycholog twierdzi, że powinienem sam sobie z tym poradzić, ale ja straciłem już entuzjazm. W momencie kiedy to piszę, nie jestem w dołku, mój nastrój jest neutralny. Chcę poprosić jednak kogoś znającego się na rzeczy o poradę. Chciałbym spróbować z antydepresantami, mam już dość tych powracających stanów. Mam naprawdę sporo rzeczy do zrobienia, wiem co i w jaki sposób chcę osiągnąć, ale te napady depresji i lęków bardzo mi przeszkadzają. Czy powinienem udać się do psychiatry i poprosić go o leki? Czy istnieje jakiś w miarę łagodny antydepresant, który nie zrobi mi sieki w głowie, ale pomoże zachować koncentrację i odpowiednie nastawienie? Czy możecie coś konkretnego polecić? Wybaczcie, trochę się rozpisałem. Z góry dzięki za odp. Pozdrawiam.
×