Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lyndon

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Lyndon

  1. Lyndon

    Dziń dybry

    Cześć wszystkim! Zarejestrowałem się tu żeby poszukać trochę wsparcia, może samemu kogoś wesprzeć. Od kilku lat cierpię na depresję, ale jestem takim człowiekiem, że żaden ze znajomych by mi w to nie uwierzył. Mam opinię człowieka wesołego, szczęśliwego, któremu powodzi się na każdej płaszczyźnie życia, z obiecującą przyszłością. Jak ktoś taki może przepłakiwać całe noce, upijać się w samotności albo chcieć popełnić samobójstwo? Nigdy nikomu nie mówiłem o tym co naprawdę czuję, mam zaledwie 18 lat więc nie stać mnie na żadnego psychologa. Nie chcę martwić starszych którzy i tak mają sporo problemów, poza tym oni chyba nigdy mnie nie rozumieli. Moi kumple to typowe beztroskie młodziaki lubiące alkohol czy imprezy. Na co dzień dogaduję się z nimi świetnie, mogę też z nimi pogadać o polityce czy jakimkolwiek innym poważniejszym temacie, ale moich problemów nie potraktowaliby poważnie. Jakbym pokazał im to co tutaj napisałem to padliby ze śmiechu gratulując mi świetnego trollingu i prowokacji. Poza tym, moja opinia mi schlebia, wszyscy mnie mają za normalnego, dosyć popularnego 18-latka bez większych trosk, silnego fizyczne i psychicznie a mi to chyba pasuje. Dużo łatwiej jest mi się otworzyć na anonimowych ludzi, w dodatku z podobnymi problemami. Od razu zaznaczam, że nie jestem przykładem żadnej młodzieńczej depresji spowodowanej nieszczęśliwą miłością czy dojrzewaniem. Po prostu czuję się niepotrzebny na tym świecie, boli mnie krzywda ludzi w różnych zakątkach globu, boli mnie to że nie mogę odnaleźć jakiegokolwiek sensu, czegoś co trzymałoby mnie przy życiu. Gdybym nie był tchórzliwą miękką fają już dawno bym ze sobą skończył. Dwa razy byłem o krok od skoku z mostu, ale postanawiałem dalej cierpieć. Oczywiście nikt o tym nie wie. Cierpię mimo życia, którego pozazdrościłby mi niejeden kumpel czy niejeden obcy. Boję się śmierci jak cholera, boję się, że jak odejdę z tego świata to prócz paru osób nikt mnie nie będzie pamiętał, znacze tyle co piksel w mlecznej drodze, boję się śmierci samej w sobie, pustki, jestem ateistą i czasem mam wrażenie że każdy ateista jest samotny i nie może znaleźć sensu życia, czuję sie źle bo wiem ile osób na przestrzeni wieków zmarło, wiem ile cierpi w każdym jednym miejscu na świecie. Czasem, jak mój ból sięga granicy musze się wyżyć, robię kilkuminutowy sprint bezsilności pod blokiem po którym moja histeria lekko opada ze zmęczenia, czasem wiję się przez parenaście minut jak potrzebujący psychiatry wariat na łóżku ze łzami w oczach. Generalnie wszystko tłamszę w sobię i nikogo do tego nie dopuszczam. Nie wiem czy potrzebuje pomocy, na razie jakoś żyje, choć prócz chwilowych przyjemności pokroju imprezy na której na kilka godzin się wyłączam, meczu, czy gry komputerowej, każdego wieczora nachodzą mnie te puste refleksje które nie pozwalają zasnąć i sprawiają, że co druga noc staje się nocą przepłakaną, nocą podczas której nachodzą mnie różne skrajne myśli, nocą podczas której staram się zrozumieć coś z tego świata. Rozpisałem się, w sumie nie chcę tego czytać, bo to dla mnie zbyt bolesne więc z góry przepraszam za ewentualne błędy i brak sensownego zakończenia. Wiem, że to raczej niemożliwe, ale fajnie jakbym znalazł tu troszkę ukojenia i może komuś w przyszłości jakoś pomógł. Zmusiłem sie jakoś do przeczytania tego wszystkiego i nie wspomniałem tu o połowie problemów jakie mam. Dochodzi do tego wszystkiego agresja, mam prawie codziennie myśli dot. zabicia chyba każdego kogo znam, jak któryś z kumpli zrobi jakieś małe głupstwo które mi nie odpowiada to w myślach mu życzę rzeczy o których brzydzę się pisać, myśli te oczywiście po parunastu sekundach znikają, ale zostaje niesmak że w ogóle mogłem chcieć uśmiercić dobrego kumpla czy kogoś z rodziny. Oprócz agresji jest ciągłe rozdrażnienie, wkurza mnie wszystko, dosłownie wszystko. Dwa dni temu opieprzyłem babcie do tego stopnia że do dzisiaj chodzi jakaś nieswoja, a powiedziala tylko żebym się ciepło ubrał. Po co to powiedziała? Mam 18 lat, umiem się ubrać, wiem że mam się ciepło ubrać, po co te zbędne uwagi? To tylko babcia, a ja ją potraktowałem bardzo źle. Generalnie pomimo momentalnych wybuchów i czasem bycia gburem, mam w cholerę znajomych z czego każdy przysiągłby że nie mam żadnych problemów. Boli mnie to, a jednocześnie nie chce tego zmieniać. Sam nie wiem czego chcę. Czuję się mega zagubiony :/ Zarejestrowałem się też z pytaniem czy polecalibyście jakieś leczenie?
  2. Lyndon

    Dziń dybry

    Cześć wszystkim! Zarejestrowałem się tu żeby poszukać trochę wsparcia, może samemu kogoś wesprzeć. Od kilku lat cierpię na depresję, ale jestem takim człowiekiem, że żaden ze znajomych by mi w to nie uwierzył. Mam opinię człowieka wesołego, szczęśliwego, któremu powodzi się na każdej płaszczyźnie życia, z obiecującą przyszłością. Jak ktoś taki może przepłakiwać całe noce, upijać się w samotności albo chcieć popełnić samobójstwo? Nigdy nikomu nie mówiłem o tym co naprawdę czuję, mam zaledwie 18 lat więc nie stać mnie na żadnego psychologa. Nie chcę martwić starszych którzy i tak mają sporo problemów, poza tym oni chyba nigdy mnie nie rozumieli. Moi kumple to typowe beztroskie młodziaki lubiące alkohol czy imprezy. Na co dzień dogaduję się z nimi świetnie, mogę też z nimi pogadać o polityce czy jakimkolwiek innym poważniejszym temacie, ale moich problemów nie potraktowaliby poważnie. Jakbym pokazał im to co tutaj napisałem to padliby ze śmiechu gratulując mi świetnego trollingu i prowokacji. Poza tym, moja opinia mi schlebia, wszyscy mnie mają za normalnego, dosyć popularnego 18-latka bez większych trosk, silnego fizyczne i psychicznie a mi to chyba pasuje. Dużo łatwiej jest mi się otworzyć na anonimowych ludzi, w dodatku z podobnymi problemami. Od razu zaznaczam, że nie jestem przykładem żadnej młodzieńczej depresji spowodowanej nieszczęśliwą miłością czy dojrzewaniem. Po prostu czuję się niepotrzebny na tym świecie, boli mnie krzywda ludzi w różnych zakątkach globu, boli mnie to że nie mogę odnaleźć jakiegokolwiek sensu, czegoś co trzymałoby mnie przy życiu. Gdybym nie był tchórzliwą miękką fają już dawno bym ze sobą skończył. Dwa razy byłem o krok od skoku z mostu, ale postanawiałem dalej cierpieć. Oczywiście nikt o tym nie wie. Cierpię mimo życia, którego pozazdrościłby mi niejeden kumpel czy niejeden obcy. Boję się śmierci jak cholera, boję się, że jak odejdę z tego świata to prócz paru osób nikt mnie nie będzie pamiętał, znacze tyle co piksel w mlecznej drodze, boję się śmierci samej w sobie, pustki, jestem ateistą i czasem mam wrażenie że każdy ateista jest samotny i nie może znaleźć sensu życia, czuję sie źle bo wiem ile osób na przestrzeni wieków zmarło, wiem ile cierpi w każdym jednym miejscu na świecie. Czasem, jak mój ból sięga granicy musze się wyżyć, robię kilkuminutowy sprint bezsilności pod blokiem po którym moja histeria lekko opada ze zmęczenia, czasem wiję się przez parenaście minut jak potrzebujący psychiatry wariat na łóżku ze łzami w oczach. Generalnie wszystko tłamszę w sobię i nikogo do tego nie dopuszczam. Nie wiem czy potrzebuje pomocy, na razie jakoś żyje, choć prócz chwilowych przyjemności pokroju imprezy na której na kilka godzin się wyłączam, meczu, czy gry komputerowej, każdego wieczora nachodzą mnie te puste refleksje które nie pozwalają zasnąć i sprawiają, że co druga noc staje się nocą przepłakaną, nocą podczas której nachodzą mnie różne skrajne myśli, nocą podczas której staram się zrozumieć coś z tego świata. Rozpisałem się, w sumie nie chcę tego czytać, bo to dla mnie zbyt bolesne więc z góry przepraszam za ewentualne błędy i brak sensownego zakończenia. Wiem, że to raczej niemożliwe, ale fajnie jakbym znalazł tu troszkę ukojenia i może komuś w przyszłości jakoś pomógł. Zmusiłem sie jakoś do przeczytania tego wszystkiego i nie wspomniałem tu o połowie problemów jakie mam. Dochodzi do tego wszystkiego agresja, mam prawie codziennie myśli dot. zabicia chyba każdego kogo znam, jak któryś z kumpli zrobi jakieś małe głupstwo które mi nie odpowiada to w myślach mu życzę rzeczy o których brzydzę się pisać, myśli te oczywiście po parunastu sekundach znikają, ale zostaje niesmak że w ogóle mogłem chcieć uśmiercić dobrego kumpla czy kogoś z rodziny. Oprócz agresji jest ciągłe rozdrażnienie, wkurza mnie wszystko, dosłownie wszystko. Dwa dni temu opieprzyłem babcie do tego stopnia że do dzisiaj chodzi jakaś nieswoja, a powiedziala tylko żebym się ciepło ubrał. Po co to powiedziała? Mam 18 lat, umiem się ubrać, wiem że mam się ciepło ubrać, po co te zbędne uwagi? To tylko babcia, a ja ją potraktowałem bardzo źle. Generalnie pomimo momentalnych wybuchów i czasem bycia gburem, mam w cholerę znajomych z czego każdy przysiągłby że nie mam żadnych problemów. Boli mnie to, a jednocześnie nie chce tego zmieniać. Sam nie wiem czego chcę. Czuję się mega zagubiony :/ Zarejestrowałem się też z pytaniem czy polecalibyście jakieś leczenie?
×