Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wobbo

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Wobbo

  1. Wiele osób z nerwicą natręctw pisze, że boi się wychodzić z domu bo coś im się stanie. To musi być coś strasznego taki lęk. Ja czegoś takiego nie doświadczam. Natomiast mam ogromne lęki, że wychodząc z domu na mojej drodze komuś coś się stanie i ja to zaniedbam i nie pomogę. Kiedyś były one bardziej racjonalne no bałam się, że będzie ktoś leżał na chodniku, a ja będę jechać tramwajem albo pociągiem i nie będę miała jak wysiąść żeby mu pomóc. No powiedzmy, że jest to prawdopodobna sytuacja. Teraz jednak moje lęki są nawet w moim odczuciu totalnie irracjonalne. I rozumiecie?: wiecie, że jest to nielogiczne i nienormalne, ale lęk wcale przez świadomość tego faktu nie jest mniejszy Mianowicie boję się studzienek kanalizacyjnych, że gdzieś tam na dnie może znajduje się jakieś dziecko, które matka spuściła w toalecie (była kiedyś taka sprawa w Chinach, że gdzieś tam matka niby przypadkiem spuściła dziecko w toalecie i ono się przyblokowało w jakiejś rurze) no i że to niby dziecko będzie płakać i trzeba mu pomóc. No i nasłuchuję czy nie wydobywa się jakiś dźwięk z tych studzienek, które mijam po drodze. Nawet jakieś dźwięki z otoczenia interpretuję na zasadzie: "a może to ze studzienki?" Nie spotkałam się jeszcze z takim objawem jak przeglądam to forum, wiec wydaje mi się, że jestem totalnie "psychiczna". Bardzo mnie to męczy. To sprawdzanie zajmuje mi bardzo dużo czasu. Widzę, że te moje lęki są coraz bardziej absurdalne i gdy uciszą się jedne to pojawiają się kolejne jeszcze gorsze. Chciałabym wreszcie żyć normalnie bez chronicznego lęku i ciągłego przymusu kontrolowania i sprawdzania czy to czego się boję nie jest czasem prawdą. Co z tym robić? Czy możecie polecić jakiegoś dobrego lekarza w małopolskim, Kraków i okolice, takiego który by cierpliwie i ze zrozumieniem wysłuchał i coś zaradził. Może być w prywatnej wiadomości. Bo ja już nie mam do tego siły, te lęki przejmują nade mną kontrolę. Już dość
  2. hej. nie wiem czy zakładam temat we właściwym miejscu jak coś to z góry przepraszam :) chcę iść do psychiatry w Krakowie. Prawdopodobnie mam nerwice natręctw no i kto tam wie co jeszcze w każdym bądź razie chcę coś z tym zrobić. Szukam jakiegoś cierpliwego, dobrego lekarza, który potrafi wysłuchać człowieka, nie śpieszy się, daje poczucie, że problemy pacjenta są dla niego naprawdę w tym danym momencie ważne. Najlepiej osobę wierzącą, gdyż wiele moich natręctw dotyka sfery duchowej, która jest dla mnie ważna i dobrze jakby w tej sprawie było miedzy nami "porozumienie dusz", a przynajmniej, żeby wiara nie była dla niego "czarną magią" i "zabobonem". Słyszałam o doktorze Marcinie (?) Jabłońskim dobre opinie. leczy się ktoś u niego? potwierdzacie to?
  3. Nie wiem czy pisze we właściwym dziale ale jestem nowa więc proszę o wybaczenie :) Wydaje mi się, że z nerwicą natręctw mam już problem od paru ładnych lat. I o ile kompulsje obecnie nie są już jakimś moim bardzo nasilonym problemem to ostatnio na pierwszy plan zaczyna w moim życiu wysuwać się lęk. Nie boję się o siebie, ale o innych. Począwszy od lęków w miarę powszechnych i jakoś specjalnie nie utrudniających życia typu np. o lęku o zdrowie bliskich mi osób. Natomiast czymś co prawdziwie utrudnia mi życie i sprawia, że ostatnio coraz bardziej boję się wychodzić na miasto są irracjonalne lęki. Na przykład boję się, że idąc ulicą spotkam jakiegoś leżącego człowieka i nie będę wiedziała jak się zachować. Nie chodzi o sytuację typu ktoś upada na moich oczach - wiadomo trzeba podejść i pomóc, pierwszej pomocy umiem udzielać :) Są to sytuacje bardziej z kręgu: leży sobie jakiś pijaczek na ławce w parku. Normalni ludzie przechodzą bo wiadomo pijany śpi. Ale mam wtedy lęki typu a może podejść, a może mu coś jest i jeśli pod wpływem wstydu tego nie zrobię to ogarnia mnie poczucie winy. Ostatnio lęki są jeszcze gorsze. Prawdopodobnie pod wpływem co jakiś czas docierających informacji o zwyrodnialcach wyrzucających dzieci na śmietnik zaczynam bać się koszy na śmieci i śmietników. Boje się, że spotkam jakiś porzucony worek ze śmieciami (a przecież często widzi się takie obok przystanków np) albo jakąś torbę i nie będę wiedziała co zrobić. Bo o ile normalni ludzie przechodzą po prostu obok. To w mojej głowie od razu powstają myśli, a może tam jest jakieś dziecko?, a może trzeba tam zajrzeć? No ale przecież nikt normalny nie rozrywa worków na śmieci i nie przygląda się ich zawartości. Nie mam obowiązku przeszukiwać śmietników w poszukiwaniu zwłok dzieci - przecież to irracjonalne! Na razie zdrowy rozsądek i wstyd przed tego typu zachowaniami wygrywa i oczywiście tak nie robię. Ale znowu pojawia się to cholerne poczucie winy, a może trzeba było sprawdzić ten worek, zajrzeć to tej torby? Masakra. Dochodzi to tego, że zaczynam bać się cieni, dosłownie, bo nawet gdy jadąc autobusem zauważę gdzieś powiedzmy koło chodnika jakiś dużą ciemną plamę-cień, który może być wszystkim chociażby kupą ziemi , ja od razu zastanawiam się: a może tam ktoś leży? a może trzeba wysiąść i sprawdzić? No i gdy się jakoś przed tym powstrzymam to od razu kochany przyjaciel - poczucie winy.... Ja chcę pomagać ludziom, gdy tej pomocy potrzebują, ale chce w tym wszystkim być ZDROWA. A te lęki i uleganie im IMO raczej do zdrowia nie prowadzą. Trochę się rozpisałam. Ale traktuję to trochę jako rodzaj terapii. Coraz poważniej zastanawiam się nad skorzystaniem z tej prawdziwej psychoterapii ale póki co wstyd i względy finansowe wygrywają. Nie wiem czy ktoś z Was miał podobne problemy o jakich piszę. Jeśli tak to jak sobie z tym radziliście? Będę wdzięczna za rady, bo sama sobie z tym już prawie rady nie daję.
  4. Nie wiem czy pisze we właściwym dziale ale jestem nowa więc proszę o wybaczenie :) Wydaje mi się, że z nerwicą natręctw mam już problem od paru ładnych lat. I o ile kompulsje obecnie nie są już jakimś moim bardzo nasilonym problemem to ostatnio na pierwszy plan zaczyna w moim życiu wysuwać się lęk. Nie boję się o siebie, ale o innych. Począwszy od lęków w miarę powszechnych i jakoś specjalnie nie utrudniających życia typu np. o lęku o zdrowie bliskich mi osób. Natomiast czymś co prawdziwie utrudnia mi życie i sprawia, że ostatnio coraz bardziej boję się wychodzić na miasto są irracjonalne lęki. Na przykład boję się, że idąc ulicą spotkam jakiegoś leżącego człowieka i nie będę wiedziała jak się zachować. Nie chodzi o sytuację typu ktoś upada na moich oczach - wiadomo trzeba podejść i pomóc, pierwszej pomocy umiem udzielać :) Są to sytuacje bardziej z kręgu: leży sobie jakiś pijaczek na ławce w parku. Normalni ludzie przechodzą bo wiadomo pijany śpi. Ale mam wtedy lęki typu a może podejść, a może mu coś jest i jeśli pod wpływem wstydu tego nie zrobię to ogarnia mnie poczucie winy. Ostatnio lęki są jeszcze gorsze. Prawdopodobnie pod wpływem co jakiś czas docierających informacji o zwyrodnialcach wyrzucających dzieci na śmietnik zaczynam bać się koszy na śmieci i śmietników. Boje się, że spotkam jakiś porzucony worek ze śmieciami (a przecież często widzi się takie obok przystanków np) albo jakąś torbę i nie będę wiedziała co zrobić. Bo o ile normalni ludzie przechodzą po prostu obok. To w mojej głowie od razu powstają myśli, a może tam jest jakieś dziecko?, a może trzeba tam zajrzeć? No ale przecież nikt normalny nie rozrywa worków na śmieci i nie przygląda się ich zawartości. Nie mam obowiązku przeszukiwać śmietników w poszukiwaniu zwłok dzieci - przecież to irracjonalne! Na razie zdrowy rozsądek i wstyd przed tego typu zachowaniami wygrywa i oczywiście tak nie robię. Ale znowu pojawia się to cholerne poczucie winy, a może trzeba było sprawdzić ten worek, zajrzeć to tej torby? Masakra. Dochodzi to tego, że zaczynam bać się cieni, dosłownie, bo nawet gdy jadąc autobusem zauważę gdzieś powiedzmy koło chodnika jakiś dużą ciemną plamę-cień, który może być wszystkim chociażby kupą ziemi , ja od razu zastanawiam się: a może tam ktoś leży? a może trzeba wysiąść i sprawdzić? No i gdy się jakoś przed tym powstrzymam to od razu kochany przyjaciel - poczucie winy.... Ja chcę pomagać ludziom, gdy tej pomocy potrzebują, ale chce w tym wszystkim być ZDROWA. A te lęki i uleganie im IMO raczej do zdrowia nie prowadzą. Trochę się rozpisałam. Ale traktuję to trochę jako rodzaj terapii. Coraz poważniej zastanawiam się nad skorzystaniem z tej prawdziwej psychoterapii ale póki co wstyd i względy finansowe wygrywają. Nie wiem czy ktoś z Was miał podobne problemy o jakich piszę. Jeśli tak to jak sobie z tym radziliście? Będę wdzięczna za rady, bo sama sobie z tym już prawie rady nie daję.
×