Witam! Mam problemy z jedzeniem. Nie jest to anoreksja, ponieważ chcę jeść, a nie mogę. Rano przed szkołą dosłownie wpycham w siebie na siłę dwa kawałki chleba (najczęściej z serem), ponieważ nie jestem głodna, a nawet czuję się jakby pełna. Gdy jem na siłę, robi mi się niedobrze i często mam odruch wymiotny, potem często brzuch mnie boli. W szkole nie jem, bo nie potrafię jeść w miejscach publicznych. Obiad często zjem i to w dużych ilościach, natomiast na kolacje znowu nie mam ochoty, robię się głodna kiedy jest czas zasypiania, czyli 22,23.
Przyznam, że przeżywam bardzo duży stres związany ze szkołą i domem... Chodzę ciągle nerwowa, przez co boli mnie głowa, brzuch i jest mi słabo. W dzieciństwie rodzina wymuszała nademną duża presję, kazali mi jeść mówiąc że będę jeszcze chudsza, nazywali mnie anorektyczką. Tłumaczyli że muszę jeść, ale nie rozumieli że ja chcę jeść tylko nie mogę. Dużo rzeczy mi nie smakuje, więc i nie potrafię tego jeść. Gdy mam zjeść coś czego nie lubię, brzydko wygląda, albo brzydko pachnie to od razu zbiera mi się na wymioty i nie przełknę tego za nic. Teraz mam 17 lat i ważę 43-45 kg (moja waga waha się) przy wzroście 165 cm. Mama ciągle powtarza mi, że wyglądam już w miarę dobrze i nie mam tak obsesyjnie liczyć kalorii (zawsze chcę żeby było ich jak najwięcej), jednak ja gdy staję przed lustrem to wciąż jest mi mało. Np. podobają mi się moje nogi - są takie "akurat", ale gdy ktoś potem skomentuje, że mam chude nogi od razu widzę przed lustrem chude patyki i znów nie mogę zaakceptować żadnej części swojego ciała. Widzę siebie jako szkieleta. Ciężko mi się z tym żyje, nienawidzę swojego ciała. Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, ale latem wszystko smakuje mi lepiej i jem o wiele więcej... próbowałam różne syropy na apetyt, ale pomagały na dzień, góra dwa. Myślę, że problem tkwi w psychice, tylko nie wiem jak sobie pomóc.