Ja dziś właśnie doszłam do wniosku, że chyba muszę coś wreszcie zrobić z moimi napadami złości, bo już zaczyna się ona wylewać w miejscach publicznych...wystarczy, że cokolwiek pójdzie nie po mojej myśli, że ktoś lub coś sprawi, że moje misterne plany muszą się rozpaść, a we mnie wtedy jakby włącza się jakiś pstryczek-zapalnik i mam wrażenie, że COŚ przewala się przeze mnie jak burza z piorunami... klnę, wściekam się, mam ochotę czymś rzucać, coś rozszarpać, zawyć jak bestia! A kiedy atak (bo chyba tak to można ująć) tego czegoś we mnie mija i robi się trochę przestrzeni na myślenie, zaczyna się poczucie winy, wstydu, czuję się zwyczajnie głupio lub chce mi się płakać. I tak to się przeważnie kończy - na płaczu i obiecywaniu sobie, że następnym razem postaram się nad sobą zapanować. Aż do tego następnego razu, gdy sytuacja się powtarza.
Ale teraz to już nie żarty, bo mam małą 8-miesięczną córeczkę i naprawdę nie chcę, żeby ona musiała na to patrzeć, żeby przy niej to się działo