Skocz do zawartości
Nerwica.com

Syluch

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Syluch

  1. Witam, postanowiłam zapytać się o opinię osób trzecich, ponieważ od niedawna dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Od bardzo krótkiego czasu biorę tabletki antykoncepcyjne. Z fizycznych dolegliwości z tym związanym mogę wymienić potworne bóle głowy + czasami mdłości. Jednak bardziej niepokoi mnie to, co się dzieje w sferze psychicznej, otóż od paru dni w ogóle na nic, dosłownie, nie mam ochoty. Ani z nikim się spotykać, ani z nikim rozmawiać, jestem na wszystko obojętna. Całymi dniami leżę w łóżku, pokłóciłam się z chłopakiem - nic, zero reakcji, gdzie zawsze kończyło się płaczem. To samo z rodzicami, reakcja zawsze była taka, jak przed chwilą wspomniana - tym razem również obojętność. Czy w tym wypadku winę można zrzucić na hormony? Czy stan ten jest stanem przejściowym? Dodam, że żadne przeżycia w grę nie wchodzą, nie wydarzyło się nic, co mogłoby się przyczynić do zmiany mojej osoby. Niepokoi mnie to, co się ze mną dzieje, bo znam siebie i wiem, jak reaguję w danych sytuacjach. Po prostu teraz dzieje się coś, czego nie jestem w stanie jakkolwiek opisać.
  2. Witam każdego z osobna. Mimo, że zupełnie nie wiem od czego zacząć, postaram się mniej więcej przedstawić sytuację, jaka panuje w mojej rodzinie. Nie mam dobrego kontaktu zarówno z mamą, jak i tatą. Wielokrotnie próbowałam go nawiązać zarówno z jednym, jak i drugim rodzicem, aczkolwiek bezskutecznie. Mama po powrocie z pracy (której, swoją drogą, nienawidzi) pierwsze, co robi, to je obiad i resztę dnia spędza przed komputerem czatując ze znajomymi. Nasz dialog ogranicza się do standardowego pytania, jakie chyba każdy rodzic kieruje do swojego dziecka - Co w szkole? - i na tym koniec. Jakakolwiek próba nawiązania głębszej rozmowy o czymś innym, niż szkole, kończy się zazwyczaj awanturą (staram się z nią rozmawiać spokojnie, jak człowiek z człowiekiem, bardzo ciężko jest mnie wyprowadzić z równowagi, ale żadna wymiana poglądów, zdań, nie wchodzi w grę, bo ona zaraz prowokuje kłótnie, gdzie mama się denerwuje i krzyczy, co skutecznie zniechęca mnie do dalszej rozmowy). Tak, jak sytuacja z mamą prezentuje się dość nieciekawie tak mogę powiedzieć, że sytuacja z ojcem nie prezentuje się hmm, w ogóle. Jego życie ogranicza się do chodzenia do pracy (której, pomimo, że dobrze płatna, to tak jak i mama - też nie lubi, po prostu rutyna), nie ma żadnej pasji, żadnych znajomych, na domiar złego nie dba o siebie (tata potrafi spalić trzy paczki papierosów dziennie, przy czym prawie w ogóle nie je, przez co przez ostatnie pół roku schudł około 10 kilogramów, zawsze był szczupły, a teraz jest wręcz wychudzony). Mimo, że mieszkamy pod jednym dachem, to nie ma on kontaktu ani ze mną, ani z moim bratem, który jest ode mnie o osiem lat starszy. Wydaje mi się, że w przypadku ojca to po prostu "kwestia charakteru", jeżeli tak to w ogóle można nazwać, albowiem mój brat wielokrotnie mi opowiadał o podobnych sytuacjach, których ja, będąc jeszcze bardzo małym dzieckiem, nie rozumiałam. Chodzi mianowicie o to, nie miał do kogo się zgłosić mając jakikolwiek problem i nigdy nie miał wsparcia zarówno w mamie, jak i ojcu. A teraz do rzeczy. Za rok zdaję maturę. Jestem przeciętną uczennicą, jednak z przedmiotów, na których bardzo mi zależy, mam dobre stopnie, choć wiadomo, że to niekoniecznie stanowi wyznacznik wiedzy. Nie jestem osobą mającą szeroki wachlarz zainteresowań, jednak moją największą pasją jest historia sztuki i teatr. Interesuję się tym, nie odważyłabym się stwierdzić, że mam obszerną wiedzę w tej dziedzinie, ale z pewnością jest to coś, do czego mnie ciągnie, do czego mam predyspozycje i coś, w czym bym chciała się realizować. Moim największym marzeniem jest dostać się do szkoły teatralnej. I tu pojawiają się schody. Jako przedmiot dodatkowy na maturze wybrałam sobie historię sztuki oraz rozszerzony język polski. Myślałam, że rodzina zaakceptuje mój wybór, jednak zarówno matka, jak i ojciec robią wszystko, by mnie zniechęcić zarówno jak i do tego wyboru, jak i dalszego, którym są studia artystyczne. Twierdzą, że nie dam sobie rady, że robię wszystko, by móc się wyróżnić (tego argumentu w ogóle nie rozumiem, albowiem według ich opinii wybrałam sobie taki, a nie inny przedmiot ze względu na to, że jest on niszowy i chce się popisać? - cokolwiek to znaczy) oraz (uwaga) - "Dziecko, ale przecież to Ciebie w ogóle nie interesuje!" (to też argument zaczerpnięty z niewiadomo jakiego źródła). Cały czas mi powtarzają, że mam "zejść na ziemię" i iść w kierunku, który "da mi w przyszłości pieniądz". Ale mnie W OGÓLE nie interesuje żadna inna droga, mam taki, a nie inny pomysł na życie i chciałabym się w nim realizować. Wiem, że dla chcącego nic trudnego, jednak ciężko jest mi się skupić na czymkolwiek słysząc non stop, że "to durny pomysł" albo "i tak nie dasz sobie rady". Czasami odnoszę wrażenie, że moi rodzice mają taki, a nie inny pogląd ze względu na to, że sami nie mają żadnych pasji ani zainteresowań, zaś praca stanowi dla nich jedynie przykry obowiązek i źródło dochodu (zarabiają nieźle, ale co z tego, skoro robią coś, czego - jak sami się zresztą przyznali - nie lubią?). Z całą tą historią wiąże się moje pytanie, a mianowicie - czy ktoś w jakikolwiek sposób byłby w stanie mi doradzić, jak radzić sobie z brakiem wsparcia wśród najbliższych? Zdaję sobie sprawę z tego, że nie chcą mi rzucać celowo kłód pod nogi, ale takie komentarze bardzo mnie bolą i zniechęcają do jakiegokolwiek działania, a naprawdę nie chcę skończyć tak, jak oni - nie mam zamiaru spędzić całego życia robiąc coś, czego nienawidzę, niezależnie od tego, ilu pieniędzy bym z tego nie miała. Czy mógłby mi podsunąć ktoś jakieś rozwiązanie?
  3. Zerwanie było rok temu, więc trochę czasu minęło, nie pamiętam wszystkich szczegółów (albo nie chcę pamiętać, to prędzej), ale w każdym razie stwierdził, że mnie nie kocha i że ma wystarczająco dużo problemów, by rozwiązywać też i cudze (w tym przypadku - moje). Bardzo to przeżyłam, ale jak później doszły do mnie słuchy, jakie on rzeczy opowiadał o mnie swoim znajomym, to doszłam do wniosku, że chyba jednak nie żałuję, że stało się, jak stało. A nieśmiałość ... nie wiem, skąd się wzięła, nigdy nie miałam problemów z kompleksami, choć przez bardzo długi czas chorowałam na bulimię - waga była moim jedynym problemem. Nie byłam gruba, nie byłam otyła, ale też i nie szczupła. Na szczęście z bulimią "zerwałam" w czerwcu 2012 roku, od tej pory w ogóle nie wymiotowałam, odchudzam się i czuję się o niebo lepiej we własnym ciele, co czyni mnie nieco pewniejszą siebie... Mam wrażenie, że to się bierze znikąd, choć wiem, że to niemożliwe. Bardzo dużo rzeczy zawaliłam, pamiętam pierwszą klasę ogólniaka, nowa szkoła, nowi ludzie, tak się bałam, że w ogóle do niej nie chodziłam albo uciekałam z większości lekcji, co zaowocowało rokiem "w plecy". I tutaj po raz kolejny błędne koło, bo mam tę metkę, że jestem tą, która nie zdała, choć w klasie nie jestem jedyną taką osobą. (problemy z nauką tutaj nie mają nic wspólnego, bo nigdy takowych nie doświadczyłam, na tym tle zawsze dawałam sobie radę)
  4. Witam każdego z osobna, jestem osiemnastoletnią dziewczyną, która w ogóle nie posiada życia towarzyskiego (nie wiem, czy na własne życzenie) i ta samotność strasznie mnie boli. Odkąd pamiętam miałam problemy z nawiązaniem z ludźmi kontaktu. Bałam się większych grup osób, spojrzeń na ulicy, szkolnym korytarzu ... Nie mam żadnych kompleksów związanych np. z wyglądem - wręcz przeciwnie, po prostu za każdym razem kiedy z kimś rozmawiam mam wrażenie, że postrzega się mnie jako idiotkę i odzywa się we mnie tutaj "kompleks niższości". Staram się uśmiechać, rozśmieszać, ale to wszystko wychodzi mi strasznie sztucznie, jakby było wymuszone, w związku z tym i tak nie daje oczekiwanych efektów. Chodzę do liceum, mam bardzo fajne koleżanki, w porządku kolegów, mogę usiąść na przerwie, porozmawiać ... Ale na żadne imprezy nigdy nie byłam zapraszana, zresztą przeczuwam, że nawet, jakbym była, to bym na nie nie chodziła - strasznie boję się tłumu ludzi, a za alkoholem w przeciwieństwie do pozostałych towarzyszy w ogóle nie przepadam. Pomimo swojej nieśmiałości i bycia zamkniętą w sobie miałam chłopaka, którego bardzo lubiłam i z którym przeżyłam masę przygód oraz pięknych chwil. To była jedna z niewielu osób, z którymi dogadywałam się perfekcyjnie, nie musiałam analizować każdego wypowiedzianego zdania po 239014091 razy w obawie, że wyjdę na kretynkę, czułam się przy nim genialnie. Niestety po kilku miesiącach on zerwał ze mną, aktualnie nie mamy żadnego kontaktu, nawet mijając się na ulicy nie mówi mi "cześć"... Nie tak dawno, jak 3 lata temu, miałam pięcioosobowe grono przyjaciół. Było między nami świetnie, niestety wraz z biegiem czasu strasznie się ono wykruszyło. Zostały mi tylko dwie przyjaciółki, jedna tutaj na miejscu, a druga niestety już na studiach, spory kawał drogi, przez co nasze kontakty też nieco podupadły ... Chciałabym zacząć wszystko od nowa i odnaleźć się w jakimś towarzystwie. Myślałam o znalezieniu sobie jakiejś pasji, czegoś, co by mnie uszczęśliwiło, przez co mogłabym poznać ludzi podobnych do mnie, co by mnie uszczęśliwiło ... Przepraszam, to wszystko zostało napisane bardzo chaotycznie, jednak inaczej tego wszystkiego odzwierciedlić nie mogłam. Chciałabym pozbyć się myśli w kontaktach między ludźmi, że jestem kimś gorszym i chciałabym zacząć spędzać czas wolny z ludźmi, a nie sama, jak to do tej pory bywało, bo coraz bardziej mnie to pogrąża ...
×