Witam :) Mam 21 lat i jestem nowym użytkowinkiem tego forum. Pewnie temat ten był już wiele razy poruszany lecz każdy ma jakieś inne objawy ewentualnie jakiś zbiór objawów. U mnie problemy zaczeły się ok półtora roku temu. Obecnie jestem studentem II roku i przeżywam dosłowienie piekło. Początkowo moje samopoczucie było w normie ale pech chciał aby wszystko zaczeło walić mi się na głowe. Moje objawy to głownie "uczucie kołatania serca" bo po sprawdzeniu tętno wynosi ok 90 rzadko kiedy mam puls powyżej 100, wysokie ciśnienie na codzień w graniczach 145/70 do 155/90 w patowych sytuacjach powyżej 170/80. Wielkim problemem jest również ciągły szum w uszach piękący oraz punktowe bóle głowy oraz pełno uporczywych mroczków przed oczami. Ogólnie w czasie kiedy mam to uczucie kołatanie ból głowy mroczki itp strasznie się czuję mam wrażenie że zaraz umre i utrzymuje się to przez kilka dni nie moge spać a jak już zasne najmnijeszy odgłos mnie potrafi zerwać na równe nogii. Robiłem setki badań z krwi zawierające wszystko a wyniki wszystkie w normie, robiłem również TK głowy również bez zmian, w 2009 roku miałem kompletne badania serca w prywatnej klinice w Wawie typu Echo, Holter próba wysiłkow i wszystko ok , teraz bede je powtarzał ... przynajmniej raz na miesiąc trafiam na Izbe Przyjęć gdzie mam robiony komplet badań. Jedynym odchyleniem od normy są wezły chłonne szyji które mam powiekszone i zostałęm skierowany na Biopsje... Są okresy gdzie czuje sie w miare dobrze i nagle przychodzi takie samopoczucie za kazdym razem sliniejsze i coraz cięższe do przetrzymania. Wiele osób łacznie z lekarzami mówiło mi że to moze byc nerwica ale ja mam wrażenie że nie mogło by byc to powodem takego sampoczucia chociaż czytałem juz wiele rzeczy. Co chwila boje się ze cos mi jest siadam przed komputerem i doszukuje się chorób po czym sam napedzam sobie stracha... Mam teraz dosć ciezką sesje i wczoraj znów mnie to złapało w nocy i dziś umieram nie jestem w stanie niczego zrobic niczego sie uczyc po prostu jestem wrakiem... mam już dość takiego stanu rzeczy...nic mi sie nie chce cieżko jest po porstu na codzień egzystować, nie mam ochoty nigdzie wychodzic jak juz to tylko autem się poruszam bo boje sie ze jak pójde na piechote lub pojadę autobusem to nigdzie nie dojde, zaraz sie mecze i zaczynam się zle czuc... odbija sie to na mojej nauce i życiu osobistym... W 2007 roku przezylem dosc ciezką sytuacje która odbiła na mnie duże piętno... nie wiem moze to jest powód moze jestem chory na cos i lekarze nie sa w stanie mi pomoc... zawsze gdy trafie do szpitala czuje się jak by bezpieczniej lepiej ... nie umiem tego wytłuamczyc... mam już naprawde dosc jestem załamany... to że piszę na forum interentowym to dla mnie juz naprawde ostatecznosc staram sie unikac tego typu wypowiedzi ale szukam porady pomocy gdzie juz tylko sie da... jak to sie mówi jestem desperatem