Skocz do zawartości
Nerwica.com

alb3rt

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia alb3rt

  1. Dzisiaj przeproszę za wczorajszą awanturę i spróbuję porozmawiać jeszcze raz - mam nadzieję na jakiś postęp. Tato pływa, jest w domu bardzo rzadko. Rozumiem decyzje rodzicielskie i je szanuje. Nie chcę też mieć żadnych przywilei dorosłych, chcę tylko kontaktu z rówieśnikami, a to chyba nie jest nic wyszukanego. Tak samo chodzenie do szkoły, którego mama mi zabrania kiedy jest statystyczny wzrost zachorowań na grypę... 20.ta to było jednorazowe pozwolenie, normalnie jest średnio 18., ale to było w wakacje i jest to mało ważny dla mnie problem. Mogę udać się do takiego lekarza sam?
  2. Witajcie, Szczerze liczę na Waszą pomoc... i z góry dziękuję za wszelkie odpowiedzi. Zacznę od przedstawienia się. Mam 16 lat (ostatnia klasa gimnazjum). Uczę się bardzo dobrze, nigdy nie miałem żadnych problemów z zachowaniem, zero jakichkolwiek używek. Dorywczo pracuję. Moim największym problemem jest nadopiekuńczość ze strony mamy. Ostatnimi czasy zauważam to z każdym dniem coraz mocniej, ale to nie jest tak że ona się zmienia, po prostu coraz bardziej to zauważam, zaczyna mi to poważnie przeszkadzać. Zaczęło się mniej więcej w ubiegłe wakacje. Każde wyjście ze znajomymi (wielu z nich mama zna, opowiadam o nich, robię wszystko, aby wiedziała, że moje towarzystwo jest naprawdę odpowiedzialne) było problemem, wiązało się z tysiącami wytycznych. Wyjścia całodniowe (od 10 do 18) były wielkim świętem zwieńczonym małą awanturą i konsekwencjami na następne dni (cały dzień w domu nie byłeś itp.). Najpóźniejszą porą, o której mogłem wrócić, była 20. - zdarzyło się to raz. Kiedy prosiłem o późniejsze powroty, słyszałem "Mało to się po nocach nawracałeś?". I miała rację, zdarzały się późne powroty, z tym że z nią, tatą, lub w ostateczności ciocią... Było to tym bardziej przykre, że kiedy ja musiałem już być w domu, na podwórku pod oknem bawiły się jeszcze znacznie młodsze ode mnie dzieci. Z każdym dniem od 1go września było coraz gorzej. Oczywiście, ostatni rok szkolny, sam wiedziałem że wszelkie wyjścia w 90% odpadają. Jak wspomniałem, trzymam stały, wysoki poziom (średnia 5.0, konkursy...), ale mam łatwość uczenia - do lekcji w weekendy siadam tylko w niedziele i w zupełności mi to wystarcza. Dlatego chciałem się spotykać w soboty ze znajomymi... chciałem. Od początku roku szkolnego, w weekend wyszedłem ze znajomymi dokładnie 3 razy - 2 razy ze względu na urodziny kolegów, raz na mecz popołudniowy (ale to był wyjątek, pozostałe próby wyjścia ze znajomymi na mecz kończyły się zdaniem "Chcesz to idź z tatą"). Kiedy chce gdzieś wyjść, najczęściej słyszanym argumentem jest "przecież cały tydzień się z nimi widujesz!" lub "przecież we wtorek (przykładowo) poszedłeś z kolegą po szkole do McDonalda!"). Ona nie rozumie, że chcę czasem wyjść się zrelaksować, być chociaż trochę tak jak reszta moich znajomych. Nie żeby koledzy byli dla mnie najważniejsi, ale kiedy spotkanie z nimi nie ma wpływu na szkołę ani pracę, chciałbym to zrobić. Najgorsze przyszło ostatnio. Moja mama w zimę dostała paranoi na punkcie mojego zdrowia. Nie mogę nigdzie wychodzić, nawet do sklepu, bo panuje epidemia grypy i wrócę chory, a potem się rzuci na zatoki, ryzyko powikłań itd. Doszło do tego, że zabrania mi chodzić do szkoły, bo "jest dużo zachorowań". Nie daję już rady, moje życie od ponad 3ch miesięcy ogranicza się do szkoły i domu (poza półgodzinnymi wyjściami po szkole przed autobusem ze znajomymi na miasto, oczywiście w tajemnicy przed mamą). Do tego codziennie słyszę dziesiątki przykazań, żeby nie wrócić chory, żeby mi się nic nie stało (w tę zimę jeszcze nie zachorowałem ani razu). Wszelkie próby rozmowy na ten temat mama kwituje powiedzeniem "Jak wszyscy będą skakać z mostu ty też pójdziesz?" i krzykiem z jej strony. Doszło do stanu obecnego, kiedy nie wytrzymałem i to ja wszcząłem awanturę - był to jedyny sposób żeby powiedzieć, co myślę o tej sytuacji (a w zasadzie wykrzyczeć). Wiem, że w ten sposób do niej niewiele dotrze, ale inne rozwiązanie nie przychodzi mi do głowy)... Do tego dołączyła nerwica natręctw, która też jakby z każdym kolejnym dniem staje się coraz bardziej uciążliwa... Nie wiem w jakim stopniu to przez nadopiekuńczość mamy (ma to wpływ na wszystkie sfery mojego życia, z pierwszymi miłościami włącznie ), ale wiem, że sam sobie z tym nie dam rady. Chciałbym o tym pogadać z kimś, najchętniej poszedłbym do specjalisty, ale mama mnie wyśmieje... dla niej to nie problem, a jedynie moje wymysły.. Bardzo proszę, pomóżcie, jak rozwiązać sytuację. Nie chcę mieć luzu, chcę chociaż w połowie żyć jak inni, mieć jakiekolwiek życie towarzyskie, chcę, aby zrozumiała, że nie mam pięciu lat. Z góry serdecznie dziękuję..
×