witam na forum, chciałem spytać czy tez tak macie że gdybyście się nie urodzili nie stało by się nic. Tzn. czy macie w sobie całkowitego trupa. W życiu gracie samych siebie a w samotności czujecie że to tylko fasada i jesteście tylko zombie podtrzymywanymi w ruchu tylko prymitywnymi impulsami typu zaspokojenie głodu choć ta czynność jest dla was pusta i głupia, rozładowanie seksualnego napięcia o tym samym charakterze co głód żołądkowy, nawet sztuka to dla was jakieś tam mrowienia w tyłku czy na plecach o tym samym pochodzeniu co napięcie moczu w pęcherzu. Sprawa jest trochę też filozoficzna, czy macie coś przeciwko całkowitemu swojemu nieistnieniu ? Ja ponieważ jestem cały czas martwy marzę o zakończeniu tego żywota ale nie mogę marzyć o innym bo nie doświadczyłem jakby jakiegokolwiek życia. Macie podobnie ?