
michał24
Użytkownik-
Postów
32 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia michał24
-
Czarna Zebro, piękny ten Twój post i daje taką nadzieję. Masz rację, że trudno zabić poprzednie uczucia nowym związkiem. To nigdy nie wychodzi. Ja też próbowałem kilka razy stworzyć coś nowego i po ok. dwóch miesiącach wracałem do własnej samotni. Trzeba coś skończyć w sobie, aby zacząć coś nowego. Czas, czas i jeszcze raz czas, a kiedyś będzie dobrze. Wierzę, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
-
Wiem co czujesz, bo sam przez kilkanaście ostatnich miesięcy przechodzę przez to samo, ale to nic nie zmieni. Nie zmusisz nikogo do miłości, a im prędzej się z tym pogodzisz tym lepiej dla Ciebie. Zdaje sobie sprawę z tego, że to nie łatwa sprawa, ale będzie Ci łatwiej kiedy zrozumiesz skąd biorą się w Tobie takie, a nie inne emocje. Obserwując siebie, podejrzewam, że i u Ciebie takie emocje wypływają z nieuświadomionego poczucia niskiej wartości. Sama musisz przeanalizować swoje życie. Czy coś w Twojej przeszłości na tyle obniżyło Twoją samoocenę, że teraz potwierdzenia własnej wartości szukasz w nieudanych związkach. To trudne, ale konieczne, aby każdy Twój kolejny związek nie wpływał na Ciebie tak negatywnie, szczególnie wtedy, gdy Twoje uczucia nie będą odwzajemnione. Dojrzała emocjonalnie osoba nie pozwoli nikomu, a tym bardziej sobie, na podważenie własnej wartości, aczkolwiek smutek po rozstaniu z osobą emocjonalnie ważną towarzyszy zwykle każdej ludzkiej istocie, jednak smutek ten ma swoje granice. Czas jednak leczy rany.
-
Niby sporo wiem o nerwicy i depresji, potrafię na te tematy rozmawiać z ludźmi, piszę posty, w których staram się służyć radą i pocieszeniem, mam za sobą lekturę dziesiątek książek i artykułów traktujących o zaburzeniach emocjonalnych i nawet piątkę z psychiatrii na studiach. Mimo tego wszystkiego nie potrafię sobie pomóc. Sama świadomość to nie wszystko. Taka jest właśnie siła emocji. Nie poddawają się one racjonalnym wyjaśnieniom, przynajmniej w chwilach ich apogeum. Myślenie zostaje daleko w tyle za lękiem i smutkiem. W dystymii smutek wydaje się być czymś oczywistym, wiecznym, a jednocześnie tak obcym i różnym od naszej prawdziwej natury. Ot taka moja dygresja. Co do mnie, to chyba boję się podświadomie podjąć decyzji o leczeniu, a także tego jak na to spojrzy moje otoczenie, choć świadomie zdaję sobie sprawę z konieczności terapii. Masz rację Bethi, że stanie w miejscu do niczego mnie nie przybliży. Czekanie na cud też raczej nie wchodzi w grę. Kiedyś trzeba wykonać ten pierwszy krok. Może wtedy będzie łatwiej postawić drugi i trzeci...Pisząc o tym przypominają mi się słowa Ryśka Riedla: ,,Mogę być wszystkim - nawet Bogiem, tylko sobą, sobą być nie mogę".
-
Witam. Od 20 miesięcy mam powracające zaburzenia nastroju ze stanami lękowymi po stracie bliskiej osoby. Do tego dochodzi bezsenność i inne objawy typowe dla depresji. Są one jednak na tyle znośne, że w miarę radzę sobie z codziennymi obowiązkami, ale na dłuższą metę wykańczają i pozbawiają energii do wszelkiego działania. Z tego co wiem to moje objawy są niezwykle podobne do dystymii. Nie chciałbym diagnozować samego siebie opierając się tylko na własnej obserwacji, ale wreszcie zacząć się leczyć. Jak mam okres naprawdę strasznego nastroju to już prawie jestem skłonny zadzwonić do psychiatry umówić się na wizytę, ale jak tylko przychodzi okres remisji - zupełnie mnie to nie obchodzi. Jak znaleźć w sobie motywację do leczenia? Czy ktoś z Was borykał się kiedyś z podobnym dylematem? Kto z Was nie żałuje podjętej decyzji o leczeniu dystymii? Czy można wygrać z tą chorobą i jakie metody zastosowaliście? Będę wdzięczny za każdą odpowiedź. Pozdrawiam
-
Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''
michał24 odpowiedział(a) na anita27 temat w Depresja i CHAD
Jak najbardziej są toksyczne. Prawdopodobnie Twoi obecni teściowie byli i są nadopiekuńczymi rodzicami, a to sprawia, że Twoja żona na wiele waszych małżeńskich decyzji będzie patrzyła oczami rodziców. To zabrzmi brutalnie, ale nadopiekuńczy rodzice zwykle wychowują niedojrzałe emocjonalnie i zależne od siebie i od innych dzieci. To nie jest w porządku, że Twoja żona broni racji swoich rodziców. Nawet najlepsze rady teściów, mimo że mogłyby być trafne jednak ingerują w sferę waszych małżeńskich decyzji. Ja mam podobnych rodziców. Od roku siostra jest mężatką. Razem z mężem rozpoczęli budowę domu. Mój ojciec nagminnie się we wszystko wtrąca. Już mu zwracałem uwagę, że to nie jego sprawa - budowanie tego domu, ale on nie odpuszcza. Nie wiem na ile jeszcze szwagrowi starczy cierpliwości. Najlepszym rozwiązaniem jest spokojne i oparte na rzeczowych argumentach przekonanie żony, że wyprowadzka jest najlepszym sposobem załagodzenia konfliktu. Razem tworzycie nową rodzinę, macie dziecko i ta właśnie rodzina powinna skupiać najwięcej waszej uwagi, a nie rodzina generacyjna. Zamieszkanie u Twoich rodziców też może różnie wyglądać. Najlepiej pójść na swoje, choć zdaję sobie sprawę, że względy finansowe też odgrywają tu ważną rolę. -
Wiele podobnych wątków znaleźć można na forum dla fobików społecznych www.phobiasocialis.fora.pl
-
W obrazie klinicznym dystymii wytępują raczej lżejsze objawy depresyjne niż tu opisane, ale znacznie wydłużone w czasie. Poza tym zazwyczaj występuje częściowa remisja objawów co jakiś czas i chory przez chwilę czuje się naprawdę dobrze. Wg DSM-IV do stwierdzenia dystymii u dorosłego pacjenta wymagany jest dwuletni czas występowania objawów, choć lekarze interpretują to i tak na swój sposób. Z reguły chory radzi sobie z codziennymi obowiązkami: pracą, domem, rodziną, ale zauważalny jest u niego depresyjny styl podchodzenia do życia. W przypadku Twojej mamy ta aktywność jest raczej znikoma i świadczyć może o jakimś poważniejszym zaburzeniu afektywnym. Radziłbym konsultacje z innymi lekarzami. Może postawią inną diagnozę, może zmienią leki, które okażą się znacznie skuteczniejsze. Z resztą wiele leków psychotropowych powoduje senność. P.S. W jakim wieku jest Twoja mama? Czy już kiedyś miała podobne objawy? Czy coś traumatycznego wydarzyło się w jej życiu ostatnio?
-
P.S Polecam ponadto lekturę książek autorki Pia Mellody ,,Toksyczna miłość" i ,,Toksyczne związki". Jest tam dosyć wyraźnie opisany mechanizm współuzależnienia, który zapewnie ma wiele wspólnego z Twoim byłym chłopakiem.
-
Przede wszystkim ważne jest tutaj ustalenie jasnych granic własnych kontaktów. Ty deklarujesz jasno, że wasz związek dobiegł już końca i nie jesteś aż na tyle związana z nim emocjonalnie, aby go kontynuować. Dopóki on tego nie zaakceptuje (choć pewnie jest tego świadom, że nie będzie miał innego wyjścia) wasze wspólne kontakty będą bardziej toksyczne niż zdrowe. Doskonale go rozumiem, że to trudna sprawa pogodzenie się z utratą bliskiej osoby, ale do autentycznej miłości nikt jeszcze nikogo nigdy nie zmusił i nie zmusi. Stanowczość w określeniu na jakich zasadach macie się spotykać dalej jest tu chyba najbardziej optymalnym rozwiązaniem. Daj mu odczuć, że jest dla Ciebie kimś ważnym i jednocześnie zadbaj o swoje potrzeby i pragnienia. Pewnie będzie potrzebował dużo czasu do przemyśleń i wcale się nie zdziwię jak już nigdy się do Ciebie nie odezwie, ale to też będzie jego wybór, który też będziesz musiała uszanować (mój przypadek). Jednak jeżeli pogodzi się z utratą Ciebie i zgodzi się na warunki waszych wspólnych kontaktów, za jakiś czas po ochłonięciu emocji możecie liczyć na dobrą przyjaźń czego Wam szczerze życzę. Wielu twierdzi, że nie ma przyjaźni między kobietą a mężczyzną po takich rozstaniach. Ja nie mam na ten temat jakiegoś jednoznacznego zdania. Pozdrawiam.
-
Ja ostatnio zdobyłem się na odwagę i postanowiłem zrobić konfrontację z moją matką na temat mojego dzieciństwa, stylu wychowawczego rodziców i jego wpływ na moje obecne życie. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła. Plusem jednak było to, że podeszła do moich zaburzeń ze spokojem i zrozumieniem. Ciągle zachęca mnie do leczenia. Może nie rozumie moich stanów lękowych, ale szanuje to, że niekiedy chcę zostać sam, a nawet nieraz usiądzie i zaproponuje rozmowę. Myślę, że wsparcie najbliższych to bardzo cenna rzecz. Szkoda, że wielu z nas jej nie doświadcza. Kiedy zawodzą najbliżsi, ciężko szukać pomocy w obcych ramionach. Wszystkiego się wtedy odechciewa. Czujemy się wtedy tacy samotni, opuszczeni i nikomu nie potrzebni. Zadajemy sobie pytania dlaczego ludzie nie akceptują nas takimi jakimi jesteśmy i nie znajdujemy odpowiedzi. Poza tym myślę, że warto korzystać z każdej pomocnej dłoni. Jeżeli choć dla jednej osoby jesteśmy cenni to nie bójmy się prosić o pomoc. Najlepiej to bądźmy cenni sami dla siebie - to zasadniczy punkt wejścia na ścieżkę zdrowia. P.S Mnie też kiedyś dziewczyna zostawiła, bo nie potrafiłem złamać bariery moich lęków. Bardzo bolało, ale żyć trzeba dalej, ponieważ sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie.
-
Witam. Kiedyś byłem w identycznej sytuacji, tyle tylko, że po tej drugiej stronie. Moje uczucia były na tyle silne, że nie wyobrażałem sobie rozstania na zawsze. Zabiegałem z całych sił, żebyśmy znowu byli razem, choć świadomy byłem, że nic z tego nie będzie. Pojawił się ktoś inny i musiałem odpuścić. Widziałem jak bardzo się zaangażowała w ten drugi związek. Okupiłem to nerwicą i depresją i mimo, że minęły już dwa lata ciągle mam problemy, żeby przed samym sobą powiedzieć, że już mi nie zależy, że już nie tęsknie. Od ponad roku nie utrzymujemy żadnego kontaktu, mimo że ona chciała. Była to moja suwerenna decyzja, aby zerwać kontakt. Nie żałuję tej decyzji. Cierpiałem z tego powodu strasznie, ale wiedziałem, że to jedyna rozsądna decyzja. My sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze uczucia i stany emocjonalne i nie wolno nam ich narzucać komuś na siłę. Wierzę, że czas leczy rany. Subiektywnie i tak czuję się dużo silniejszy niż tuż po rozstaniu. Na tą chwilę walczę z dystymią i staram się zaakceptować własną samotność. Kiedyś napewno uda mi się ułożyć życie z kimś innym, a ludzi i ich decyzje należy szanować, choć czasem sprawiają niesamowity ból psychiczny.
-
Witaj never mind. Z tego co piszesz o sobie trudno jest stwierdzić nerwicę bądź depresję. To, że posiadasz niektóre objawy nerwicowe o niczym jeszcze nie świadczy. Napewno stres w Twoim życiu jest wszechobecny i nienajlepiej sobie z nim radzisz na tym etapie, ale to nie musi od razu oznaczać jakiegoś zaburzenia. Wielu młodych ludzi reaguje podobnie na większą porcję stresogennych sytuacji w życiu, które powodują wrażenie, że nas coś przerasta. Jedni radzą sobie z takimi sytuacjami lepiej, a inni gorzej. Nie oznacza to jednak, że ludzie bardziej podatni na stres są z góry skazani na porażkę. Po prostu potrzebują więcej czasu i zaangażowania by móc sobie poradzić z wieloma życiowymi problemami. Spróbuj popatrzeć na siebie i swoje problemy bardziej łagodnie, daj sobie odetchnąć, znajdź czas na pracę i na odpoczynek w takiej formie w jakiej lubisz. Każdy dzień jest na tyle długi, że można go wykorzystać na wiele różnych sposobów przynoszących sporo korzyści. Pamiętaj, że jedynie będąc aktywnym można rozwiązywać swoje problemy. Jeżeli jednak Twoje samopoczucie jest na tyle złe, że nie jesteś sobie w stanie radzić nawet z prostymi rzeczami poszukaj we własnej okolicy poradni zdrowia psychicznego. Pamiętaj - wizyta u psychiatry bądź psychologa to żaden wstyd, a może przynieść wiele korzyści i rozwiać Twoje obawy o jakimś poważniejszym zaburzeniu. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia.
-
Moje poczucie niskiej wartości wzięło się od tendencji do porównywania własnej osoby z innymi ludźmi. Jako młody chłopak byłem wesoły, ambitny, rządny wszelkich sukcesów. Stawiając cel zwykle go osiągałem. Dziś jest inaczej. Zawsze czuję się gdzieś na końcu peletonu w ludzkim ,,wyścigu szczurów". Lęk całkowicie odmienił moje życie. Jestem socjofobem, bo od małego rodzice uczyli mnie bać się ludzi i świata, w którym upatrywali wiele złego, a ja uparcie w to wierzyłem. Zacząłem myśleć, że w ogóle nie pasuje do tego świata, który propaguje tylko sukces, władzę i kult pieniądza. Do dziś zastanawiam się czy moja nadwrażliwość to dar czy przekleństwo, bo przecież wiem, że wrażliwość ludzka sama przez się jest czymś dalece dobrym i pięknym, ale w zetknięciu z masową konsumpcją życiową zaczyna tracić sens. Nie znajduje motywacji do dalszych działań. Nic mnie nie interesuje, nic mnie nie bawi, a wszystko wydaje się być takie płytkie poza samotnością, w której wszystko wydaje się być takie bezpieczne, choć bardzo smutne. Boję się przyszłości, usamodzielnienia, tego, że już nikt nie powie mi ,,dobrze mi z Tobą", że ja sam nigdy nie będę zdolny do spontanicznych uczuć. Tracąc wiarę w siebie pozbywam się fundamentu na którym mogę budować swoją przyszłość, w której będzie miejsce na realizację marzeń, akceptację siebie i innych ludzi takimi jakimi są naprawdę. Póki co czuję się gorszy od innych, choć wiem, że tak być nie powinno. Mam nadzieję, że kiedyś odnajdę w sobie to zranione dziecko i drzemiące we mnie pokłady siły (naprawdę czuję, że gdzieś we mnie drzemią), które pozwolą mi kreować moją rzeczywistość według mojego własnego pomysłu - według moich marzeń. Bo przecież gdzieś tam jestem ,,ja”.
-
Czy zakochanie moze być...chorobą? :/
michał24 odpowiedział(a) na Dziewczyna_18 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
http://www.forum.nerwica.com/viewtopic.php?t=11397&start=0&postdays=0&postorder=asc&highlight= -
Zastanawiam się czy po przebytej nerwicy można zostać dobrym psychoterapeutą nerwic i depresji, a może sama choroba już wyklucza taką możliwość. Z jednej strony posiada się szereg doświadczeń, które niewątpliwie pomagałyby w pracy z chorymi, z drugiej zaś istnieje zagrożenie projekcją. Do tej pory słyszałem jedynie o terapeutach uzależnień, którzy sami są osobami uzależnionymi, jednak ciekawi mnie jak to wygląda na polu zaburzeń emocjonalnych. Czy ktoś z Was ma jakieś doświadczenia w pomaganiu innym chorym mimo swych zaburzeń (pomijam tutaj fora internetowe), a może ktoś stworzył grupę wsparcia w realu. Jak wyglądają takie spotkania, jaka jest ich struktura i jak dotrzeć do innych ludzi, którzy chcą się podzielić swoimi doświadczeniami?