Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lythia

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Lythia

  1. To wszystko co piszecie ma sens. Jednak w przypadku wieloletniego leczenia, przyjmowania leków, w przypadku w którym milion osób ( w tym lekarzy ) wyciąga do mnie "pomocną dłoń" twierdząc, że to ONI są tymi, którzy na pewno mi pomogą, w końcu chciałabym wiedzieć co mi jest.
  2. może dlatego, że to BPD, może właśnie dlatego nie chcieli powiedzieć. pamiętam, że kiedyś psychiatra chciał mnie wysłać do szpitala psychiatrycznego, na terapii wpadłam w atak złości i groziłam samobójstwem. najgorsze jest to, że to moje grożenie zawsze jest dla mnie realne i prawdziwe, choć tylko na grożeniu się kończy.. W każdym razie wtedy pomyślałam, że w tym wszystkim co złe przynajmniej dostane w końcu diagnozę. Ale uspokoiłam się i nie trafiłam na oddział. Czas terapii cóż.. Od 17 roku życia, godzinę tygodniowo ( tydzień w tydzień ) terapia indywidualna. Dziś mam 21 lat więc 4 lata. Czasem miałam przerwy, np. podczas zmiany lekarza prowadzącego, czas nieuczęszczania na leczenie najdłużej wynosił 2 miesiące, gdyż więcej nie byłam w stanie wytrzymać ze sobą sam na sam nie mówiąc już o bliskich. A tak to systematycznie terapia, co tydzień godzina.
  3. a ja bym jednak wolała wiedzieć co mi dolega, co mam zmieniać, DLACZEGO w niektórych sytuacjach mojego życia tak a nie inaczej się zachowuje. ciągle świta mi w głowie borderline, w 99% wszystko BDP jestem w stanie dopasować do siebie. Jednak to są tylko definicje, ja nie mam żadnych kwalifikacji ani doświadczenia by samą się diagnozować, tym bardziej, że to nie jest ani całkiem czarne ani całkiem białe. Parę lat temu do psychiatry trafiłam z rozpoznaniem fobii społecznej, aczkolwiek teraz w 80% zanikła.. Z czego ja wnioskuję, że w 80% powinnam czuć się lepiej, a jest tylko gorzej. Przez lata psychoterapii z mózgu mam już zrobioną papkę i miotam się tylko między własnymi, a lekarza domysłami. Bo niczego nie wiem na pewno.
  4. Też mnie niesamowicie to denerwuje, aczkolwiek nijak nie mogę wyciągnąć tej ( jak dla mnie) podstawowej informacji na temat stanu mojego zdrowia. Po latach leczenia jestem w stanie stwierdzić, że na pewno nie mam nerwicy natręctw i schizofrenii, o reszcie nie mam pojęcia. Czytanie książek rozwojowych, psychologicznych czy psychiatrycznych lub nawet zakrawających o neurologię również na nic się zdało. Dostałam polecenie by nie stawiać samej sobie diagnozy. Ot i tyle. Jeśli chodzi o lekarstwa to dostaję wciąż same antydepresanty i cudeńka typu xanax, afobam. co na tej podstawie mogę wnioskować? Wszystko i nic. Im dalej w las tym więcej drzew.
  5. Kiedy zmuszam się by wyjść z domu, bo nie sprawia mi to przyjemności. Kiedy po raz kolejny zmieniam psychiatrę bo dłuższy kontakt z lekarzem powoduje u mnie poczucie obojętności w stosunku do niego.. Kiedy boję się "bawić" bez alkoholu... Kiedy jestem w stanie iść z facetem do łóżka, podczas pieszczot z nim czuć jedynie pustkę, po fakcie żałować, po czym znowu tak postąpić.. Kiedy odpycham od siebie wszystkich ludzi po czym gryzę ściany w pokoju bo nie mogę wytrzymać samotności.. Kiedy wracam, chociaż nie mam dokąd. Chociaż nie mam skąd.. Kiedy nie panuję nad złością, która przemienia się w agresje, która z kolei przemienia się w głęboki, towarzyszący długo smutek, zbyt długo.. Kiedy myślę o tym, że chcę umrzeć. Codziennie, każdego dnia, na nowo. Parę lat temu zdiagnozowano u mnie zaburzenia osobowości. Jednak ówczesna pani doktor stwierdziła, że nie przedstawi mi diagnozy, gdyż zdefiniuję sie nią i stanę się oporna na psychoterapie. A ja w skutku nie wiem kim jestem. Dziś, po 4 latach zmieniłam lekarza i wciąż nie dostałam diagnozy, konkretnej na temat zaburzeń mojej osobowości. Nie szukam tu definicji mojego stanu, choć może komuś coś przyjdzie do głowy. Jestem zdesperowana. Mam 21 lat, studiuję i osiągam świetne wyniki a od środka rozrywa mnie milion sprzecznych uczuć i emocji. I tak codziennie, każdego dnia od nowa. Co jakiś czas ktoś wymaga ode mnie bliskości, wsparcia.. A ja nie potrafię. Kiedy słyszę słowo przywiązanie, bierze mnie na wymioty i uciekam - dosłownie. Nie potrafię być blisko. Co z kolei mnie dobija, bo bycie sam na sam ze swoimi samobójczymi, parszywymi myślami też jest wstrętne. Jaki sens jest w takim życiu, kiedy od paru ładnych lat leczenia człowiek coraz bardziej utwierdza się w tym, że wszystko co robi jest gówno warte. Jak i on sam.
×