Skocz do zawartości
Nerwica.com

ankag

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez ankag

  1. omeeena, zwykły śmiertelnik nie jest w stanie zrozumieć nerwicowca. Ja już przywykłem. Bo każdego czasem zakuje serce, każdego coś tam zaboli, to normalne. Jednak u ludzi w pełni zdrowych psychicznie te odczucia nie powodują lęku i ataków paniki. A rzecz, która najbardziej mnie drażni, że sam kiedyś potrafiłem ignorować wszelakie zaburzenia mojego ciała. Nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, troszkę szybsze bicie serca powoduje, że sram w gacie.

     

     

    zgadzam się w 100%. Ja to się nawet zbyt z moją nerwicą nie rozgłaszam, bo i tak nikt nie zrozumie. wydaje mi się, że większość ludzi słysząc słowo "nerwica" myśli, że się łatwo denerwuje. Mało kto (ze zdrowych osób) kojarzy nerwicę z lękiem ;/

     

    ja dziś znów trochę popłakiwałam. ciężko podać konkretny powód - to co zwykle - lęk, brak akceptacji siebie, kolejne gafy eh

  2. wątek jakby stworzony dla mnie! ja to chyba hipochondrię mam od dzieciństwa! Trochę to śmieszne, ale pamiętam jak mając ok 9-11 lat myślałam, że mam raka piersi (a jeszcze piersi nie miałam ;p). Wszystko przez znalezioną ulotkę zachęcającą do samobadania piersi ;)

     

    Ale teraz idziemy dalej. Z tego co zauważyłam przeważnie przypisuje sobie choroby poważne, nieuleczalne, bądź bardzo trudne do leczenia.

    Oblizuję wargi - no to na pewno AIDS (myślałam tak chyba w podstawówce, może gimnazjum).

    Ostatnio wymyśliłam anemię (to akurat nie najgorzej), ale gdzie anemia jak hemoglobina super :)

     

    Największym problemem jest kancerofobia... Wystarczy wspomnienie o nowotworze, jakieś dziecko chore na białaczkę w telewizji, cokolwiek i chce mi się płakać. Boję się, oczywiście jestem przekonana, że mam jakiegoś raka, ale oczywiście jak go wykryją to będzie za późno. A nie pójdę do lekarza i nie powiem mu: "bo mi się wydaje, że mam raka, niech mnie pani zbada"

     

    w sierpniu zaczęło mnie kuć w okolicy serca, pierwsza myśl - zawał ;p ale nie zbyt to na zawał wyglądało, kuje i kuje kilka godzin, zaczęłam szperać w Internecie i znalazłam idealnie pasującą chorobę - neuralgia międzyżebrowa. Nerwoból. Pasuje jak ulał. Na szczęście nie wraca zbyt często i nie trwa zbyt długo.

     

    ponadto mam problemy ze snem. ten rok jest najgorszy ;/ zaczęło się od sylwestra, styczeń - sesja chodziłam na pół przytomna, pierwsze trzy tygodnie stycznia spałam baardzo słabo, jadłam słabo.

  3. Chciałabym się przywitać - bo chyba tak wypada ;) Uznałam, że to będzie najlepsze miejsce na przedstawienie swojego problemu. Właściwie nie wiem po co tutaj weszłam (tzn. na to forum), wiem że nikt mi nie pomoże, ale chyba zawsze lepiej podzielić się swoimi problemami i zobaczyć, że nie jest się SAMEMU, że ktoś inny też tak cierpi :(

    Od początku - mam 22 lata, gdy poszłam do liceum (2006) zaczęło się coś niedobrego. Wymioty średnio raz na miesiąc, w dodatku towarzyszące im zawroty głowy i ogólnie masakra ;) chodzenie od lekarza do lekarza, od początku sugerowali, że to na tle nerwowym, ale Ania nie chciała wierzyć ;) wolała wrzody albo coś takiego. Ale badania super. Aż w końcu poszłam na obserwację do szpitala, byłam 3 dni, płacząc połowę tego czasu ;) w ostatni dzień znów się powtórzyły wymioty, co tylko utwierdziło ich w przekonaniu, że to z nerwów. Diagnoza - nerwica wegetatywna. Od tego czasu (luty 2007) praktycznie nic nie zrobiłam w kierunku poprawy zdrowia psychicznego. Na początku skierowano mnie do psychologa, ale jako, że nie byłam jeszcze pełnoletnia to pierwsze spotkanie było z panią pedagog i pytania typu "co to jest pomarańcz?" :P potem przyszła krótka opinia i poszłam do psychologa, powiedziałam, że czuję się lepiej, bo tak było i tyle. Ogólnie po tym pobycie w szpitalu trochę się poprawiło. Naprawdę. Z perspektywy czasu myślę, że to ze strachu. Szpital to straszne miejsce, bałam się, że tam wrócę i było trochę lepiej ;)

     

    Cóż jeszcze na początku mogę dodać. Boję się. Wszystkiego. Dosłownie. Nie radzę sobie z tym. Boję się ludzi, boję się, że zrobię/powiem coś głupiego i co gorsza przeważnie "publicznie" właśnie tak jest. Gafa za gafą. Domyślam się, że większość ludzi tych moich "wpadek" nie rozpamiętuje, ale ja tak. Do dzisiaj pamiętam same negatywne, przykre wydarzenia z mojego życia. Pozytywne słabo, przez mgłę.

     

    Nie mam chłopaka i nigdy nie miałam. Nie nadaję się do życia z ludźmi na dłuższą metę. Nie wiem co będzie z pracą. Czuję, że sobie nie poradzę. Nawet przez etap rekrutacji nie przejdę. Przed zwykłą prezentacją na studiach, czy kolokwium nie śpię całą lub pół nocy. Co będzie przed rozmową kwalifikacyjną? Jak przetrwam pierwszy dzień w pracy?

    Nie należę do osób atrakcyjnych fizycznie (mówiąc eufemistycznie). Usłyszałam parę niemiłych słów w swoim życiu (raczej gdy byłam młodsza - np. gimnazjum), pamiętam je do dzisiaj. Jednak najgorsze jest to, że sama siebie nie akceptuję. A to już prosta droga do innych schorzeń (pewnie dobrze wiecie jakich).

     

     

    Ostatnio mam jakiegoś doła. Wakacje jak zwykle były dla mnie straszne. Całe dnie w domu przed kompem + dołująca rodzina. 3. tydzień studiów a ja płaczę ostatnio właściwie codziennie. Czyżby to jesień? Czy po prostu to normalne u mnie.

     

    Dobra, dobra, resztę napiszę w odpowiednich tematach ;)

     

    Najgorszy jest ten lęk. Trudno to wytrzymać jak się jest samemu. A wszystko przez niezaspokojone potrzeby.

×