Skocz do zawartości
Nerwica.com

ghanne

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia ghanne

  1. Dziękuję wszystkim za wypowiedzi i rady. Monar - Przepraszam jeśli Cię uraziłam ... Najwidoczniej poczułam się zaatakowana, szczególnie, że mówisz, że masz podobny problem i pomyślałam, że może odebrałaś to jako obrazę i generalizację wszystkich DDA. Chciałabym podjąć terapię, ale nie wiem za bardzo jak, gdzie, ile to może kosztować. Czy może mi ktoś coś poradzić?
  2. Candy14 - dziękuję za zrozumienie. Tak właśnie się czuję. Ja właśnie nie wiem co czynić dalej. Czy wypalać się dalej, czy jest sens, czym mam próbować kolejne lata czy mogę mięć nadzieję na poprawę? Monar - mam wrażenie, że chyba się unosisz i rozpracowujesz temat przez pryzmat siebie. Nie musisz się bronić, bo ja wcale Cię nie atakuję. Ani Ciebie, ani wszystkich ludzi z problemem DDA. Nie wiem nawet czy mojego partnera można zaliczyć do takich osób, gdyż tak jak wspomniałam - ten problem nie był aż tak ogromny w przypadku X. Tak jak Ty zakładam, że można i tu szukam problemu. Miłość to nie zawsze tylko wzdechy i uniesienia, zachwyty i słodkie słowa. To często świadomy wybór i dużo ciężkiej pracy. To, że nie mówię tylko o zaletach X, to że wymieniam świadomie wszystko co mnie w nim denerwuje nie znaczy, że go nie kocham. Umiem też dostrzec to co w nim dobre i to świadczy tylko o mojej świadomości i trzeźwości. Mam wrażenie, że tak bardzo chcesz bronić ludzi z problemem DDA, że uważasz, że wszystkie ich zachowania powinny być akceptowane, wszystko powinno im być wybaczone i pobłażane ze względu na taki a nie inny syndrom. "A co on takiego złego robi, żeby "nie pakować się w taki związek" ? Nie każdy musi byc pewny siebie i umiec wszystko załatwiac... (...) Sorry, ale to nie jego wina, że jest DDA." Oczywiście, że to nie jego wina, ale każdy z nas został przez coś ukształtowany, każdy ma swój bagaż. Każdy jest na swój sposób "nienormalny". Mój bagaż też nie jest lekki, śmiem sądzić, że mam duże gorsze doświadczenia, chociaż wiem - nie powinno się tego wartościować. Ja natomiast się nie usprawiedliwiam, że wszystkie moje niepowodzenia i złe postępowanie zrzucę na garb moich traum z dzieciństwa i dorastania. Dlaczego to ja, jako kobieta, mam być ta silna, odważna, kontaktowa? Gdybyśmy się mięli licytować, to Pan X nigdy właściwie żadnego kopa od losu nie dostał, czasami myślę że może dlatego? Poza tym tu nie chodzi o samo "załatwianie" (nie róbmy z tego banału) a postawy i różne inne niepokojące zjawiska. Chodzi też o rzeczy o których mówić mi nie wolno, a to frustruje. Myślę, że jesteś chyba lekko przeczulona na punkcie bezwzględnego bronienia postaw DDA. Wnioskuję, że uważasz, że wszystko należy zrozumieć, niczego nie wymagać, nie krytykować, akceptować każdy akt lenistwa umysłowego, lenistwa fizycznego, strachu, lęku, ciapowatości, każde absurdalne zachowanie, zaniedbanie, brak empatii, współczucia, wyobraźni, okrucieństwa. Przyklaskiwać, głaskać po głowie i wykazywać się tylko zrozumieniem? Cała bura należy się mi i tylko ja jestem według Ciebie winna, że w ogóle śmiałam skrytykować kogoś kto jest po przejściach? Nie sugeruję się opiniami innych ludzi, uwierz. Gdyby tak było to żyłabym i wyglądała nieco inaczej Użyłam słowa "mądry", bo pomyślałam, że to będzie forma eufemizmu. Czy tajemnicą jest że są ludzie o wyższym i niższym poziomie inteligencji i tego też nie wolno mi powiedzieć tylko dlatego, że mój partner to biedna pokrzywdzona ofiara? Staram się , będę się starać , chcę to naprawiać ... chce dalej dawać od siebie, pragnę tego wysiłku, jeśli ma to coś zmienić... Byłam po prostu ciekawa zdania innych... może to tez pewnego rodzaju katharsis, na które nie moge sobie pozwolić przy nikim innym?
  3. To całkiem niewykluczone, że sama mam problemy i jest we mnie mnóstwo lęków. Nie przeczę wcale, że sama też powinnam nad sobą pracować. Monar - gdybym go nie kochała, to bym już dawno z nim nie była. Na prawdę muszę być przy nim cierpliwa, moi znajomi dziwią się, że z nim jestem, bo twierdzą że jestem mądrzejsza i muszę nosić spodnie w naszym związku. To nie takie proste, w teorii brzmi pięknie i romantycznie, ale będąc z 30-letnim facetem, który boi się własnego cienia i na którego nie można liczyć w NICZYM kompletnie można się zmęczyć i popaść we frustrację. Jak długo można być nauczycielem, mamusią prowadzącą za rączkę? Ja też mam swoje lęki, swoje problemy, swoją przeszłość, czasami też potrzebuję silnego ramienia, na którym się mogę wesprzeć, a mam wylęknionego maminsynka, który nie umie zrobić kompletnie nic. Czy się zmienił? ... Chyba nie, ale myślę, że byłaś w życiu zakochana i wiesz, że na początku takich rzeczy się nie widzi, każdy chce zrobić jak najlepsze wrażenie. Minęły 3 lata, teraz wiemy o sobie prawie wszystko, kocham go, więc chcę z tym pracować, chcę jakoś uczyć się życia z nim, ale bywam zmęczona i wcale nie jestem pewna czy da się coś zrobić, zmienić i czy w ogóle mam prawo zmieniać go. On chciałby się wiązać na stałe, bo jest już w takim wieku, a ja nie wiem czy to się uda i czy kiedykolwiek będę mogła powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo na razie nie jestem. Czuję się niezrozumiana, samotna i zmęczona. Wiem, że z X różnimy się intelektualnie, pod kątem wykształcenia, rodzin z jakich pochodzimy, ale nigdy nie uważałam że to może stanowić problem. Nadal wydaje mi się , że nie może, nadal wierzę że miłość jest najważniejsza; nie wiem teraz tylko czy po prostu jestem naiwna i jestem w błędzie , wierzę w bajki czy może mam rację i problem leży w jego DDA i naszym dzieciństwie. Czy to się da ratować... Ja wcale nie chcę się rozstawać i wcale nie szukam usprawiedliwienia - jest wręcz przeciwnie, nigdy nie miałam problemu z odejściem. Mówiłam "mam dość, żegnam Pana". Na prawdę wolałabym, żeby ludzie napisali mi , że to moja wina, że jestem w błędzie, że to coś czego ja nie rozumiem i nad czym powinnam pracować. Nie wiem też czy to jego DDA to nie przesada, bo to raczej były epizody niż stały element dzieciństwa. Szukam odpowiedzi jako ratunku ... Może rzeczywiście nie pasujemy do siebie i to nigdy nie będzie grało, a może ta jego aspołeczność i nieudacznictwo to wynik jakiegoś zwarcia i da się to naprostować... Bardzo tego pragnę ...
  4. Od czego ja mam zacząć? … Chyba jak każdy – od tego, że potrzebuję pomocy i wsparcia. Nie radzę sobie z emocjami, z przygnębieniem i wizją braku perspektyw. Skończyłam studia wyższe, zostałam dumną panią magister i właściwie od tej pory ogarnęła mnie panika. Wcale nie chcę uczyć języka angielskiego w szkole, a tak naprawdę teraz tylko to nade mną wisi. Mam setki różnych marzeń, często nieco fantastycznych, więc postanowiłam z moim partnerem wyruszyć w podróż życia, gdyż łączą nas wspólne marzenia – niestety chyba tylko to. Mam 24 lata, jesteśmy razem ponad 3. Przynam szczerze, że łączyłam z nim przyszłość i mieliśmy oboje wiele wspólnych planów, jednak ostatnio w mojej głowie wszystko rozpada się w drobny mak. X (bo tak go będę nazywać) jest marynarzem, pływa na statkach i ogromną część naszego życia spędza na morzu. Czasami mi to przeszkadza, ale nie na tyle, aby się wytraszyć tego związku. Staram się dostrzegać dobre strony, np. to, że możemy za sobą zatęsknić, nie wpadamy w rutynę, mogę potem docenić to że jest, to że potem jest w domu cały czas, ma wolne, a ja mogę pobyć sama i zająć się tylko sobą pod jego nieobecność. Jestem typem samotnika, bywam nadmiernie przywiązana do swjej intymności i przestrzeni, swojego kąta, do którego mogę zawsze uciec i się schować. Mam dużo przyjaciół, znajomych, lubię spotkania i imprezy, jednak moja mała przestrzeń jest mi potrzebna do życia jak powietrze. Nad tym też jednak chcę pracować, iść na kompromisy i przełamywać swoje bariery – przecież na tym polega wspólne życie. Zmieszkaliśmy razem całkiem niedawno, X stara się być wyrozumiały, ogranicza wszystko co mnie denerwuje i irytuje, jemu samemu niewiele przeszkadza. Problemem jest coś zupełnie innego. Czuję, że chyba nie powinniśmy być razem, ale tak okropnie nie chcę się rozstawać. Sama już nie wiem czy go kocham, gdyż osoba, która kocha nie myśli wciąż o tym, że chyba wypadałoby się rozejść, a ja o tym myślę. Ciągle go analizuję, oceniam, wściekam się na wszystko i okropnie boję się, że popełnie w życiu błąd wiążąc się na stałe, zakładając kiedyś w przyszłości rodzinę itd. Może mam obsesję ze względu na doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, na strach, że wydam na siebie wyrok jak moja mama. Coś jednak krzyczy, że chcę z nim zostać, bo „to przecież mój X! ” … Prawda jest taka, że bardzo różnimy się pod względem intelektualnym.Czasami mam wrażenie, że X kompletnie nie rozumie co do niego mówię. Czasami nie rozumie najprostszych rzeczy i boli mnie, że mimo iż jestem młodsza, to tak wiele muszę mu tłumaczyć. Gdy rozmawiamy ze sobą, to nie mogę liczyć z jego strony na prawdziwą rozmowę jak z dorosłym, mądrym mężczyzną. Nigdy nie usłyszałam od niego żadnej mądrej, inspirującej rady, nigdy nie umiał do mnie dotrzeć.którym po rozmowie poczuję ulgę. Nigdy nie porozmawiał ze mną jak mądry, bliski mi człowiek, na którego intelekcie mogę polegać; z Gdy mam problem, o którym wreszcie mu opowiem, to jedyne co mogę usłyszeć to „ojej” albo „chodź, przytul się”. To miłe, ale chyba już dla mnie troszkę za mało. Gdy wreszcie wybuchnę , gdy zaczyna się poważna rozmowa, to on milczy z miną zbitego psa, ja mówię, gdy skończę , to X zamyka się w sobie i nie odpowiada na to nic – nigdy nic nie ma do powiedzenia. Jeśli zmuszę go do tego aby powiedział cokolwiek, to zwykle wypluwa z siebie jakieś, bezsensowne zdania i jego zachowanie przypomina obronę wściekłej wiewiórki. Czasami zwykła rozmowa, proste zdania, które wypowiadam jakoś przelatują obok niego, jakby nie rozumiał co do niego mówię i przytakiwał jak zagubiony obcokrajowiec. X ma prawie 30 lat i dopiero teraz wyprowadził się od rodziców i wynajmujemy razem małe mieszkanko. Kompletnie nie zna życia, nie potrafi nic załatwić, wszystkiego się boi, wszystkiego się wstydzi. Jeśli prawie potrąci mnie samochód, a ja postukam się do kierowcy w czoło, to on ucieka, zamiast się za mną wstawić, gdyż obawia się konfrontacji; jeśli ma się o coś kogoś zapytać, to nigdy nie wie czy mu wypada o to spytać, więc ucieka, sięga do Internetu i wszelką wiedzę czerpie właśnie z niego. Każde wyjście, do kina, do galerii lub coś załatwić powoduje, że opadają mi ręce. Nie wie jak się zachować, gdy czegoś nie wie, to nie spyta, tylko kręci się , kombinuje, ma przestraszoną minę. Nie chodzi o lekarza ani dentysty, bo jako marynarz nie wie czy jest ubezpieczony i w ogóle jak to się robi, woli więc zarzekać się, że nic nie może mu być, bo przecież odnawia morskie świadectwo zdrowia i wszystko jest dobrze. Gdy proszę go, żeby poszedł się o cokolwiek , gdziekolwiek zapytać, coś załatwić, to zawsze jest powód, aby tego nie robić, bo widzę w jego oczach panikę i niechęć. Gdy proszę , żeby poszedł do panów robotników, którzy codziennie od samego rana wiercą nam udarówką pod samiutkimi drzwiami, żeby tylko zapytał kiedy planują skończyć ten remont, to aż podskakuje z oburzenia i mimo moich kilku prósb nie poszedł. Mogłabym zrobić to sama, przecież cóż w tym strasznego. Byłam jednak ciekawa czy X zdobędzie się na taki wyczyn. Niczego nie potrafi załatwić, z nikim się skomunikować, nawiżać bliższej, szczerej i otwartej relacji. Jest jak wystraszone zwierze w miejskiej dżungli. Czasami marzę o mężczyźnie, który wreszcie coś za mnie załatwi, ponegocjuje, charyzmatycznie rozwiąże problem. Chciałabym chociaż czasami za coś go podziwiać, chciałabym żeby czasami mi czymś zaimponował. Czasami wydaje mi się, że w jego głowie wartość mężczyzny leży w portfelu. Dopiero jak ma pieniądze to czuje się ważny. Dla mnie to śmieszne i żałosne, a do tego jest to błędne koło, bo on nigdy nie ma pieniędzy. Nie umie się nawet zachować. Wracając kupił na lotnisku perfumy dla mnie i dla mamy, bardzo ładnie, ale dwa dni później obszedł ze mną wszystkie perfumerie, żeby pokazać mi (niby niespecjalnie) ile kosztowały Jestem strasznie zmęczona prowadzeniem go za rączkę. Czuję się strasznie samotna. Może jest tak, gdyż X jest jedynakiem, nie ma przyjaciół, nie ma nawet żadnego fajnego kumpla, z którym mógłby pogadać, jeździ tylko na statki, gdzie spędza czas z przypadkowymi ludźmi, którzy według mnie są również wątpliwej inligencji. Gdy przyglądam się facetom w jego wieku, to widzę, że myślą już dużo dojrzalej, że są bystrzejsi, widzę że mają już inne problemy. Mają dzieci, rodziny, własne domy. Borykają się z poważniejszymi sprawami, umieją się poruszać po życiu. Banki, sądy, uzpieczenia, praca, leczenie, remonty, dzieci – ze wszystkim normalnie sobie radzą, a X nie radzi sobie z zapytaniem pani w okienku o to czy bilet można kupić taki czy inny. Jedyną osobą, z którą ma bliższy kontakt to jego rodzice, a konkretniej mama. Bardzo mnie to cieszy , ale niestety nie zawsze uważam tą relację za 100% trafioną. X nigdy nie rozmwiał ze swoimi rodzicami tak, jak ja miałam okazję rozmwiać ze swoją mamą. Nigdy nie było tam szczerości, emocji, czułości, wnikania w swoje problemy. Nigdy nie było rozmowy głębszej i bliższej emocjonalnie niż gadanie o tym co się wydarzyło i co wydarzyć się może w przyszłości. Ja szczerze lubię jego rodziców. Z ojcem ciężko nawiązać kontakt, ale jest sympatyczny. X kiedyś zwierzył mi się, że jego tata miał problem z alkoholem, przez co nieraz X najadł się wstydu, jednak wszystko można wybaczyć. Teraz już jest OK i ten problem nie istnieje. Mimo to kiedyś miałam wrażenie, że jest lekko … hmm... opóźniony? To nie ma być złośliwe z mojej strony, ja naprawdę lubię jego tatę, po prostu strasznie dziwnie się zachowuje, od 3 lat nigdy nie skleił ani jednego zdania. Mówi coś, ja nie rozumiem co, jest to zawsze jakiś głupi żart, z którego sam się śmieje, a następnie podczas spotkania włącza telewizor na cały regulator, bo nie wie co ma ze sobą zrobić. Prosty chłop, który nie ma nic do powiedzenia, ale za to jest pogodny i poczciwy. Martwi mnie ten jego obraz ojca, który posiada, ale chcę wierzyć w to, że wzorce wcale nie zawsze się powielają. Jego mama to bardzo sympatyczna i dosyć kontaktowa kobietka i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kilka spraw, które mnie bolą. Pani Y to niestety w dużej mierze materialistka, bywa również nieco bezduszna jak na kobietę. Oczywiście ma również swoje zainteresowania, wierzenia, zasady i myślę, że jest bardzo uczciwa, ale chyba pieniądze grają dla niej dosyć dużą rolę. Myśli w sposób prosty, wąsko-horyzontowy, dosyć ciasny. Często udaje księczniczkę, która nie chodzi pieszo, nie może korzystać ze środków komunikacji miejskiej, musi więc być wożona. Jeśli wakacje to tylko w hotelu, gdzie kelner przynosi coś bardzo pięknego i kolorowego. Może być nawet 50 km od domu, byle elegancko. Wykazuje często małomiasteczkowe myślenie, zachwyt luksusem, próżnością, życiem ponad stan. Kredyty na wczasy, długi, 4 plazmy. Nie jestem przyzwyczajona do tego, gdyż mnie i mojego brata wychowała sama mama, samotna nauczycielka. Nigdy nie miała długów, nigdy nie wzięła kredytu, ma oszczędności, mamy duże mieszkanie, wyremontowane jej własnymi rękoma, a nam nigdy niczego nie brakowało. Za 2000zł miesięcznie (kiedyś mniej) , bez alimentów, babć, rodziny wychowała 2 dzieci. Leczyła, gdy trzeba było to prywatnie, kształciła, wysyłała na kursy. Wszystko dzięki rozsądkowi, pacowitności i miłości. Nigdy niczego nie oczekiwała w zamian. Gdy dorosłam, to nie prosiła o kase. Miałam zawsze tylko zwykłe domowe obowiązki i pomagam jej w czym mogę, bo całe życie tyrała jak wół, teraz już się starzeje, a jest zupełnie sama. Jeśli gdzieś jechałam z moją mamą, jeśli ona sama nawet teraz gdzieś jedzie, to chce cos zobaczyć, przezyć, podziwiać przyrodę, oszczędnie, bez luksusów, ale refleksyjnie. Mama Xa po ostatnim kontrakcie wzięła od niego 2 tys. złotych jako prezent, a X przed wypłynięciem na kolejny nie miał nawet na bilet autobusowy do mnie. Jego rodzice mają małe mieszkanie, łatwe do utrzymania, pracują oboje i zarabiają razem jakieś 6 tys., może więcej. Moja rodzina nigdy takich pieniędzy nie miała. Niestety jego mama zawsze twierdzi, że nie starcza jej z miesiąca na miesiąc. Po tylu latach nie mają nawet złotówki odłożonej. Nigdy nic X'owi nie dali, nie zapewnili. X kupił sobie samochód, ale teraz należy do rodziców, gdyż właściwie „oni go potrzebują”. Tata jeździ nim do pracy, mama musi być wszędzie wożona, nawet po 20km, 100 km, 200 km, mimo ze pociąg dowiezie ją tak samo skutecznie i jakieś 15 razy taniej. My wszędzie musimy dygać pieszo, nosić, dźwigać, podróżować autobusami, pociągami, marznąć, moknąć w deszczu i czekać na peronach. W weekend siedzimy na miejscu, w mieście. Gdy wreszcie zdobywam się na odwagę, żeby o to zapytać, to słyszę , że mama po to ma męża, żeby ją woził. Cóż – ja niestety nie mam faceta po to, żeby mnie woził … Mi to nie przeszkadza, ja mogę korzystać z komunikacji miejskiej, wszędzie jakoś udaje się dostać, to taniej wychodzi – ja nie uważam się za księżniczkę. Biorę też pod uwagę, że jestem młoda, a po 50tce też mam nadzieję na odrobinę komfortu. X krępuje się zakomunikować, że zabiera swój saochód, bo gdy Xa nie ma np. przez 4 miesiące, to jego rodzice go reperują , płacą za niego i korzystają z niego. Przyzwyczaili się do tej wygody. Rozumiem, że to jego rodzice i ich kocha, szanuje i ma na uwadze, że go wychowali. Dziwi mnie tylko postawa jego rodziców. Dwójka pracujących ludzi z super dochodami, w małym mieszkanku i przez całe życie nawet nie dorobili się jakiegoś używanego samochodu, a zabrali bez słowa swojemu synowi jedyną rzecz, jakiej się dorobił przez blisko 30 lat. Trudno, tacy rodzice. Smuci mnie tylko, że X bezkrytycznie zawsze słucha wszystkiego co powie jego mama. Uważa ją za najmądrzejszą, najpiękniejszą , a jej zdanie jest często też jego zdaniem, o wszystko ją pyta i zawsze przytacza jej słowa jako argument nie do zbicia. Nawet zamiłowaniem do luksusu, wygód i tandety zaraził się do niej. Prosta kobieta, ciamkająca przy stole, robiąca milion błędów ortograficznych w jednym smsie, w sweterku w panterkę z cekinami i tlenionym tapiem na głowie jest istną wyrocznią dla mojego mężczyzny. Niczego go nie nauczyła, nic nie przekazała. Samotne dzieciństwo z paskiem lub kablem w roli nauczyciela tego co właściwe , a co nie. Ale to jego mama, to zrozumiałe. Kocha ją i szanuje, tak jak ja moją i tak jak ja moją uważam za najwspanialszą – wcale mnie to nie dziwi. Ja też zaznaczam , że ją lubię – poważnie. Jest sympatyczna, pozytywna, aktywna, czasami lekko nawiedzona, ale zupełnie nieszkodliwie. Nie mówię mu nigdy o moim ambiwalentnym stosunku do tego wszystkiego, bo chciałabym mieć dobre relacje z tego rodzicami, których szczerze lubię. Każdy ma wady, ale i tak trafiłam całkiem nieźle z teściami :) Przyjemnie mi się rozmawia z jego mamą , chciałabym żeby mnie lubiła. Boli mnie tylko, że X jest tak kompletnie bezkrytycznie nastawiony do postaw i realiów, które u niego panują. Nigdy się nie stawia, nigdy nie podejmuje żadnej rozmowy, ich relacje są zupełnie płytkie, a jednocześnie bliskie, bo to jedyne osoby, z jakimi nawiązał w życiu kontakt. Zauważyłam też, że jego mama również zupełnie bezkrytycznie podchodzi do X. Rozczula się nad nim, chwali go za każdą pierdołę tak jakby miał dwe lewe ręce. Chciałaby , żebym zmusiła go do zdania egzaminów, motywowała, żeby o siebie dbał , żeby ćwiczył – jednym słowem , żeby mu matkowała. Boję się tej rodziny, boję się tego jak zachowuje się X. Boję się, że kiedyś będę chciała założyć rodzinę , boję się że to co sobą reprezentuje mój partner kiedyś mnie za bardzo przytłoczy. Jednak rozstanie się nie udało. Nie mogę, nie potrafię. Myślę, że go kocham. Wiem też, że X kocha mnie szalenie. Jest cierpliwy w stosunku do mojej opryskliwości, jest pogodny, czuły i gotowy bardzo wiele dla mnie zrobić. Bardzo się stara i nie mogę powiedzieć, że nie umiem tego dostrzec. Jest naprawdę dobry, bardzo mnie szanuje i po 3 latach wciąż jest we mnie zakochany, myślę że nawet coraz mocniej. Nie wiem czy jego problemy to DDA, nie wiem co mam zrobić, aby pomóc mu się otworzyć na świat i nie wiem czy w ogóle mam prawo próbować go zmienić. Nie wiem czy to, że czasami znika na 3 lub 4 miesiące powoduje, ze idealizuję go w głowie tęskniąc za nim, a później , gdy wraca spotykam się z rzeczywistością i doznaję kolejnego zawodu? |Czekam cierpliwie, tęsknię, żyję sama i dziele się swoimi sprawami przez smsy , czekając aż dojdą po 3 dniach braku zasięgu … Potem wraca i czuję ekscytacje, radość, wierzę , że wszystk się zmieni. Nie zmienia się … Nie wiem czy powinnam to ciągnąć, czy to rozsądne. Może powinnam uciekać czym prędzej. Na razie przychodzę do domu codziennie, spotykam X przed komputerem, jak zawsze. Jestem przygnębiona, nie wiem co mam robić ze swoim związkiem, nie mam pracy , gdyż czekam na wyjazd, który może nie dojść do skutku, nie mam też perspektyw na fajną , ciekawą pracę. Myślę o kolejnych studiach, ale nie mam pieniędzy (teraz wchodzą w gre już tylko zaoczne), czasu. Mam problemy w swoim domu rodzinnym, z moim bratem, czuję się ciągle niedoceniana, trudne jest dla mnie rozstanie z moją matką, gdyż jest samotna, nikogo nie ma, a nasze relacje były zawsze bardzo ciepłe i bliskie. Jest jesień, deszcz pada mi ciągle na głowę i załamuję się … Wracam do jednopokojowej klitki, którą muszę dzielić z moim facetem i wariuję. Całe życie mieszkałam w 98m kwadratowych z mamą w ciszy, spokoju, gdzie miałam swój zaciszny kąt. Wstaję rano i nie wiem dokąd iść, co ze sobą zrobić, gdzie się schować. Nie wiem gdzie szukać problemu … w sobie? … w DDA mojego X?
×