Minęło już parę dni od kiedy mieszkam w nowym mieście. Mieszkam z nowymi ludźmi, jest to jakiś bodziec, żeby się starać, żeby funkcjonować w miarę normalnie. Chodzę na zajęcia, które są bardzo ciekawe, aż chce się uczyć, ale wciąż w mojej głowie żarzy się ten obrzydliwy lęk. Rano i w okolicach obiadu najmocniej, późnym popołudniem jednak stopniowo mija i wieczorem, choć nadal jest, to jestem w stanie coś robić, na czymś się skupić; wcześniej jest to bardzo trudne, dostaje tylko bólu głowy w skroniach i bólu brzucha. Strasznie mnie to denerwuje, że jestem wciąż rozproszony przez te myśli, że każdą, nawet najciekawszą rzecz zaburza ten wstrętny lęk. Że właściwie w nic nie jestem w stanie się zaangażować, że nie mogę podjąć żadnej inicjatywy, że cały czas czuje się zmęczony i mam strasznie ciężką głowę. Dzisiaj rano myślałem, że doświadczam poprawy, przez chwilę znów czułem się dobrze, trochę się uczyłem, poszedłem na zakupy. Wciąż zastanawiam się nad pójściem do psychologa, ale nie wiem, czy dam radę, kompletnie nie umiem się przed nikim otworzyć, nie potrafię, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek mi się to udało. I już mam siebie dosyć, patrzę na ludzi na ulicach, na uczelni, którzy mogą cieszyć się życiem i widzę, że są też młodzi jak ja, że oni mają jakieś pasje, a ja całe życie tylko uciekam przed lękami. Wciąż moja głowa wmawia mi, że to wydarzenie z przed 3 lat zapoczątkowało wszystkie nerwice, przez które przechodziłem przez ostatnie trzy lata. Choć ja wiem, że tak nie jest, bo już wcześniej miałem taki okres, również przypadający na wakacje, kiedy byłem przepełniony poczuciem winy, wydawało mi się, że popełniłem zbrodnię, choć tak naprawdę wtedy nie miałem dosłownie żadnej przesłanki, żeby w ten sposób myśleć. Wtedy też męczyłem się tak przez długi czas. Proszę o jakąś radę. Chciałbym zacząć coś robić ciekawego, zainteresować się studiami(studiuje ekonomię), może myśleć o jakimś własnym biznesie, snuć plany na przyszłość z moją dziewczyną. A im więcej myślę o przeszłości, tym bardziej głowa naciska mnie, że muszę powiedzieć rodzicom o tej trutce z przed trzech lat, że może wtedy oni posprzątają dom i nic nie będzie im groziło. Najgorsze jest to, że już nie mogę znieść mojej bierności w każdej materii. Szczególnie, że jestem mężczyzną, chciałbym być twardzielem, nie takim nie wiadomo czym. Chcę mieć pomysły, robić coś ważnego. Teraz jestem całkowicie zblokowany, ostatnio nawet zauważyłem, że jestem jakiś powolny, ciężko mi myśleć o czymkolwiek, nie mówiąc już o jakiejś kreatywności. Teraz mózg wmawia mu, że muszę wszystko wyznać, że wtedy się uwolnię, jak wytłumaczyć mu, że tak nie będzie? Jak pokazać, że ta historia to część choroby nie jej geneza? Jak zbagatelizować rolę tej trutki, która przecież nie jest chyba jakąś największą trucizną na świecie? W ogóle nawet w nocy jakoś ciężko mi się śpi, sen mam taki niespokojny, nie daje mi w ogóle odpocząć. To jest takie nie fair, tyle chciałbym zrobić, a w głowie tylko przeszłość i dobijający smutek. Proszę o jakieś rady, wiem, że psycholog, ale jeszcze nie jestem gotowy. Nie wiem, już mam tego dosyć, ile razy tak można upadać.
-- 04 paź 2012, 14:47 --
Nie chcę, żeby to brzmiało tak, jakbym nie miał ochoty walczyć. Oczywiście, że mam, dlatego to piszę, dlatego zmuszam się do śmiechu, do wyjść na piwo, do życia wśród ludzi. Tylko, że to też automatycznie rodzi stres, że nie mogę pokazać siebie jako pewnego siebie, opowiadającego, ciekawego dla innych przez to, że nie mam na tyle odwagi, żeby wyznać rodzicom moją tajemnicę. I tak często wyciszam się, jestem nieśmiały i tylko bardziej się złoszczę na siebie. Wiem, że jest tyle ważnych rzeczy, które trzeba zrobić na świecie, a jednak wciąż ta blokada - nie możesz się nimi zajmować, dopóki nie powiesz rodzicom o tej historii. Zamykam się w sobie, najbezpieczniej czuję się siedząc w internecie, słuchając muzyki, gotując. Boję się jednak, że to tylko taka prowokacja, że jeśli powiem o tej historii, to otworzę puszkę pandory i będę musiał dzwonić do wszystkich znajomych, całej rodziny, którym mogłem uczynić jakąś krzywdę w przeszłości.
-- 05 paź 2012, 09:17 --
Ta choroba już mnie zżera, szczególnie własnie rano i wczesnym popołudniem. Wie ktoś, czemu akurat tak to działa? Że np. wieczorem jestem w stanie podchodzić do tego obojętnie, a wcześniej czuję smutek, jakby wszystko było bezsensu.a
-- 05 paź 2012, 16:12 --
Najgorsze jest to, że nie mogę sobie udowodnić, że nie zrobiłem wtedy nic złego. Cały czas wydaje mi się, że wtedy, 3 lata temu, kiedy specjalnie mijałem tą trutkę, próbując pokazać sobie, że nic nie zrobiłem, przeniosłem ją, i że ponoszę winę za to, bo robiłem to tylko po to, by uspokoić własne sumienie. Najgorsze jest to, że już nie pamiętam tak dokładnie tego wydarzenia. Wiem, że najpierw był ten wieczór, kiedy po prostu ją minąłem i jednocześnie pojawiły się złe myśli(że zabiję kogoś z rodziny, czy że kogoś nienawidzę - nie pamiętam); pamiętam, że później wiele razy przechodziłem koło trutki, próbując zaaranżować taką samą sytuację( i to o te sytuacje czuję teraz największe wyrzuty). Wiem jednak na pewno, że nie czułem wtedy do nikogo żadnej urazy naprawdę, że nie miałem żadnych powodów, by komuś robić krzywdę. Najgorsze jest to, że ta pierwsza sytuacja wprowadziła mnie w taki stan, że w kółku się prowokowałem i naprawdę już nie wiem, czy nic się nie stało. Z drugiej strony przecież mam tą cholerną pewność, że nie zrobiłem niczego celowo, że przecież nie dosypałem tego do żadnej butelki, że nawet jeśli przeniosłem trochę tej trutki na klapkach, to czy jakimś cudem mogła ona znaleźć się w tym cholernym winie(bo wtedy obsesja dotyczyła tylko baniaka, w którym robiło się wino)...ehhhhh
-- 07 paź 2012, 12:36 --
Nie wiem, co o tym myśleć...Mam ostatnio dużo lepszych chwil, ba czasami nawet czuję się wyzwolony od tych lęków. W piątek wieczorem zostałem na wieczór z zamiarem poukładania sobie wszystkiego w głowie. Co udało mi się, wtedy myślałem, że całkowicie, że od teraz będę wolny, pisałem sobie w zeszycie racjonalne argumenty, wyznaczyłem cele, motywowałem się tym do walki. Ale od rana znów lęk, znów niepewny sen i znów ciężka głowa aż do wieczora. Wieczorem z kolei już trochę lżej, ale pojawiają się wtedy nowe lęki, złe myśli, znów strach, że wyrządzę komuś krzywdę...Teraz czuję się dobrze, wpadłem do mojego miasta, od rana jestem spokojny. Najgorsze jest to, że nie wiem, co jest prawdą, mam w głowie całkowity mętlik. Wiem, że najbardziej powinienem ufać mojemu racjonalnemu, wieczornemu ja, ale jak przetrwać poranki, popołudnia? A raczej, jak żyć, bo trwać już umiem, ale samo trwanie już mnie frustruje, niemożność myślenia o codzienności, o imprezach, o tym, co powinno zajmować młodą osobę