Po raz pierwszy odważyłam się komuś o tym napisać. Nie wiem czy problem tkwi we mnie czy w mężu. Jesteśmy 17 lat po ślubie. Chyba niedługo po ślubie zauważyłam, że mąż nie okazuje mi prawie w ogóle czułości. Tłumaczyłam sobie, że nie wszyscy potrafią być spontaniczni. Jednak było mi przykro, o czym mu wielokrotnie mówiłam. Obiecywał, że się zmieni ale nic z tego. Zależało mu tylko na seksie. Nigdy nie cieszył się gdy wracał do domu, nigdy nie zrobił mi żadnej niespodzianki, nie żartujemy razem, nie śmiejemy się (choć w towarzystwie mąż jest zupełnie inny). W stosunku do naszej córki również jest oschły. Często nie odzywał się do mnie, bo mu się nie chciało i dopiero jak miał ochotę na zbliżenie, to potrafił być miły. Ponadto niemal codziennie dochodziło do sprzeczek o drobiazgi (kilka kropel wody na panelach, krzywo ułożone buty itp). Częste są również kłótnie o pieniądze (pracujemy oboje). Generalnie, poza tym, że jesteśmy razem nie widziałam żadnych oznak miłości z jego strony. Już wcześniej miewałam bardzo częste infekcje i bóle pęcherza ale mimo to, żeby mąż nie był obrażony, zgadzałam się na seks. Zresztą jak mówiłam, że mi coś dolega to nigdy nie miałam współczucia z jego strony, tylko narzekał, że on to ma pecha, ciągle jakieś problemy (choć nie mamy ich więcej niż inni ludzie). Generalnie mąż jest pesymistą i uważa, że ma depresję (ale nigdy wcześniej nie był u lekarza - dopiero ostatnio poszedł i dostał tabletki, ale nie mówił co od niej usłyszał). Mówił mi, że jest nieszczęśliwy, co mnie bardzo bolało, bo gdyby mnie kochał, to przecież nie powinien być taki zimny i nieszczęśliwy. 1,5 roku temu dowiedziałam się, że moje problemy z pęcherzem są spowodowane wadą wrodzoną i każda infekcja stopniowo pogarsza mój stan (nie wdając się w szczegóły). Powiedziałam o tym mężowi. Postanowiłam ograniczyć częstość w zbliżeniach i to doprowadziło do następnych kłótni. Mąż oczekiwał, że pomimo moich problemów będę go nadal zaspokajała. Ten okres spowodował jednak, że coś we mnie pękło. Po 4 miesiącach, kiedy kochaliśmy się znacznie rzadziej niż dotychczas, mąż przestał się całkowicie do mnie odzywać. Ja coś mówiłam a on nie odpowiadał lub tylko "służbowo". Traktował mnie jak wroga. Nawet jak byłam chora (silne zatrucie) nie podał mi szklanki wody, choć ledwo stałam na nogach. To trwało rok. W tym czasie nie było także sexu. Przed rodziną udajemy że jest ok. Ostatnio mąż przyszedł, przytulił mnie i zapytał kiedy wreszcie wróci wszystko do normy. Liczył na to, że pogodzimy się przez łóżko. A ja po tym wszystkim zupełnie straciłam pociąg do niego. Uważam, że wcale mnie nie kocha i nie wiem, czy kiedykolwiek mnie kochał. Zawsze miałam nadzieję, że po prostu nie potrafi okazywać uczuć ale teraz zastanawiam się, czy nie potrafi okazywać bo ich po prostu nie ma. Mąż stwierdził, że jestem oziębła. Czy to faktycznie problem leży we mnie? Czy mam się godzić na sex pomimo takiego chłodu emocjonalnego, pomimo tego że wcale mnie już nie pociąga bo ciągle mam w pamięci ten rok i to, że odwrócił się ode mnie. Czy można kogoś kochać i rok traktować go jak powietrze, jak wroga? Czy jestem faktycznie oziębła czy brak ochoty na sex może być wywołane tym, że tak bardzo brakuje mi miłości i uczucia? Czy faktycznie szczęśliwe, uśmiechnięte rodziny występują tylko w reklamie? Może właśnie dlatego jest nieszczęśliwy, że ja mam problem?