Dziwne zachowania, poza tym właśnie problemy z prawem, zarozumiałość, ogólne, że tak powiem, odosobnienie. Wolałem siedzieć i czytać książki, niż wyjść ze "znajomymi" pochodzić po mieście. Nie bałem się ich, nie bałem się ulicy, ani latarni czy samochodów. Nie czuję potrzeby kontaktu z ludźmi, ot co. Za to często sam wychodziłem, i łaziłem. To mi się podobało. Że tak powiem; lubię podglądać i patrzeć na ludzi, ale nie będąc razem z nimi w "klatce". Traktuję ich jak okazy, który możne poobserwować. Więc to nie jest żadna fobia "społeczna", czy jak tam nazywacie strach przed ludźmi. Kontakt z nimi nie sprawia mi frajdy, jak już, po prostu mnie denerwują. Chyba, że to ja ich denerwuję itp, wtedy jest nieźle.
Ano, właśnie, specjaliści też sami nie wiedzą co i jak. Ktoś zadał pytanie "czemu?" - Chyba temu, że czując potworną nudę i pustkę, nie jestem w stanie odczuwać euforii. Ktoś normalny, załóżmy po zakupie nowej gitary, staje się szczęśliwy, skacze, nieraz nawet piszczy. Ja nic; kupiona, to kupiona. Może to przyziemny przykład, ale nie ma rzeczy, która sprawiłaby mi radość. Nie wiem czy jest taki stan czy coś w tym stylu. Chyba właśnie ta nuda mnie najbardziej męczy. Chyba najbardziej "szczęśliwy" (to złe określenie w tym przypadku), czułem się, gdy za dzieciaka uciekłem z gitarą z domu i włóczyłem się po Polsce i granicznych państwach kilka tygodni. Przymierałem głodem, ale było "fajnie".