Skocz do zawartości
Nerwica.com

hulk1993

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hulk1993

  1. hulk1993

    Furia

    Witam ! Mój nick, "Hulk" nie jest głupim żartem. Przybrałem ten pseudonim z wyraźnego powodu. Oczywiście na początek podkreślę,że poczytałem nieco na tym forum i zdecydowałem się ,że napiszę na tym forum, może ktoś z Was będzie miało dla mnie jakąś rade/ podpowiedź, coś co mnie nakieruje dalej . Może ktoś ma podobny problem... Otóż od kiedy pamiętam mam problemy z nerwami. Nie można do końca stwierdzić jaką osobą jestem , mam dużo energii w sobie, lubię ruch i sport, ale potrafię być opanowany i poważny gdy trzeba. Kocham ludzi i lubię ich poznawać . Nie jestem skłonny do walki , ale też nie daję się podporządkować - słucham się mądrych poleceń i kiedy wiem, że mogę coś zlecić, zlecam. Staram się wyrażać "moim zdaniem" i nikogo nie zmuszać do mojego zdania . I raczej udaje mi się żyć w pokoju z tymi z którymi mogę żyć w pokoju a szanuję tych którzy chcą toczyć ze mną wojny, chociaż z natury jestem nerwowy i przejmuję się wszystkim , to od jakiegoś czasu widze wszystko z bezpiecznej perspektywy , tzn gdy wybuchają między mną a moją dziewczyną nieporozumienia - rozmawiamy zamiast się na siebie wściekać. Kiedy zaczyna się psuć między przyjaciółmi - rozmawiamy. Kiedy ktoś obraża mnie na ulicy - odchodzę, a gdy obrażał mnie w szkole - o ile się dało unikałem konfrontacji siłowej, załatwiałem sposób rozmową, czasem przez pośredników (pedagodzy). Najcięższe były gimnazjum i podstawówka, kiedy jeszcze tego nie potrafiłem i wpadałem w furię. Wyglądało to tak,ze kiedy dana grupa osób uciskała mnie lub moich przyjaciół, po okresie od 5 minut po cały miesiąc wpadałem w szał, demolując wszystko na mojej drodze, w czym podświadomie nakierowywałem się na agresorów a jednocześnie chciałem od tego uciec . Po jakimś czasie udawało mi się zamiast atakować ludzi , np niszczyć coś albo z wściekłości uciekać i biec daleko. I długo. W gimnazjum , dzięki Bogu, udało mi się trochę opanowywać złość, lecz nadal były przypadki gdzie wpadałem w gniew . Kiedyś od tak rzuciłem w silniejszego gościa nożyczkami, które na moment wbiły się w drzwi obok niego. Pod koniec gimnazjum już nie miałem takich napadów. Do liceum poszedłem wojskowego. Raczej taka innowacja pedagogiczna. Wtedy też się nawróciłem i zmieniło się moje życie. Gdy przyjąłem Jezusa, przestałem nienawidzić , poczułem ,że inni ludzie też mają wartość - to sprawiło ,że przestałem wybuchać, przestałem traktować ludzi jak śmiecie , pozwoliło mi po prostu odnieść się ...dojrzale do zaczepek. Jedyny problem był gdy ktoś był natrętny i raz zdarzyło mi się krzyknąć na człowieka który od początku liceum był w stosunku do mnie agresywny ...wręcz psychopatycznie agresywny. Jednak dzięki Bogu udało się to załatwić i pod koniec liceum byliśmy we dwóch na żyliwszej stopie . Myślę,że wtedy ta najgorsza kwestia moich napadów zniknęła. To dla mnie świadectwo Bożej miłości . Jestem wierzący :) ale nie o tym teraz . Mimo wszystko coś we mnie zostało ... są to i tak rzadkie sytuacje ale nie znoszę ich... Przykładowa sytuacja... pewnego dnia , będąc w domu usłyszałem ,że moja siostra krzyczy panicznie "ratunku ! Biją !" i ,że bija jej przyjaciela. Nienawidzę gdy ktoś pastwi się nad słabszym . W ciągu sekundy miałem na sobie buty, w 3 sekundy byłem na dole bloku (skakałem przez schody). W połowie drogi moje myślenie się na moment wyłączyło i wpadłem na podwórko jak oszalała (ale dobrze naoliwiona strategicznie) bestia. Okazało się,że to złośliwa sąsiadka nasłała młodszego od nas synka na nich. Wyhamowałem chyba z piskiem podeszwy . Nic się nie stało. Niby śmieszna sytuacja , ale gdybym nie wyhamował, stałaby się krzywda dwóm słabszym osobom. Inna. Mam bardzo niegrzecznego i nieposłusznego brata . Jego lenistwo i przekora doprowadza mamę do częstych łez i stanów kiedy siedzi w pokoju i gapi się w ścianę. Kolejny zaburzony przypadek w rodzinie po mnie. Na wakacjach mieliśmy się wyluzować, a on znowu zaczął. Wytrzymywałem cały tydzień, rozmawiałem z nim , starałem się dawać mu kolejną szansę. W pewnym momencie na zbyt dużo sobie pozwolił, mama ciężko to zniosła. Wpadłem w szał, złapałem go na ręce i wrzuciłem do wody. Żeby ochłonął. Tu niby nic się nie stało , ale narobiłem rodzince siary. Kolejna sytuacja jest bardziej zatrważająca. Rozmawiałem z kimś na komunikatorze słuchając muzyki. Siostra mnie o coś prosiła a ja nie słyszałem. Wpadła mama wrzeszcząc. Zdjąłem słuchawki - mama wrzeszczała dalej i dalej. Krzyczy od kiedy pamiętam. Mówi,że nigdy nie słucham, że jestem tępy. Że mam reagować jak się do mnie mówi. Powiedziałem,że nie słyszałem - odpowiedziała, że mogłem sobie nie słuchać muzyki i nie gapić się w monitor. Potem wywlokła inne brudy o których nie miałem pojęcia . Podnosiła głos więc ja też. Zauważyłem ,że zawsze podnoszę głos gdy ona go podnosi. Jej smutek to mój smutek, jej złość - moja złość . Nawet się śmieję gdy ona się śmieje...cóż, mam tylko ją :) znaczy mam ojczyma ale to nie mój tata wiadomo. W sytuacji tej potem niewiele pamiętałem. Wciąż krzyk, jej i mój. Starałem się wytłumaczyć,że jeśli czegoś się ode mnie chce, to trzeba zwrócić się bezpośrednio do mnie, nie obok mnie. Każdy tak robi , ja tak robię . Np "Hej Daniel , czy podasz mi kubek z wodą?" przy czym patrzę się mu w oczy lub staram się zwrócić na siebie uwagę. Inaczej robi moja mama "Podaj mi kubek z wodą", lub przechodząc mówi "Kuba podaj mi kubek z wodą" kiedy zajęty jestem czym innym. W odpowiedzi usłyszałem,że nie będę jej mówił co ma robić i nie bedzie się podporządkowywać - ja mam się podporządkować. Potem było 5 minut ciszy. Znów słuchałem muzyki, dzieciaki zgasiły światło a mama...weszła do pokoju przytulić najmłodszego . Słyszę "zapal sobie lampkę!". Więc zapaliłem. Słyszę "zdejmij te słuchawki". Zdjąłem. Słyszę jak mama znów na mnie wrzeszczy, że trzeba do mnie setki razy mówić. Wystarczylo przecież powiedzieć głośniej. Ale nie, mama nie ustępowała. Jej wywód trwał, a jak nie znajdowałem odpowiedzi, to ją wymuszała - wystarczylo bym podniósł głos i stał się niewychowanym gnojem. Co oczywiście podkreśliła. Wpadłem w szał. Jakiś czas potem wpadłem w furię. Rzuciłem czymś i wrzeszczałem. Mama próbowała mnie sprowokować do czegoś więcej a ja coś powiedziałem. Zamilkła i miała łzy w oczach. Zapytała mnie o coś , ale ja z nerwów zapomniałem o co więc dręczyła dalej a ja wpadłem w szał i znowu wrzeszczałem. Wyładowałem się. Rano przeprosiłem , bo uznałem siebie winnym. W zamian otrzymałem dalsze dowody winy i na tym się skończyło. I to się toczy kilka lat. Jesteśmy na jednej kupie w małym mieszkaniu. Robię co moge by być opanowany, lecz ja i mama jesteśmy odmienni . Dziś znowu się wściekłem , tym razem to jednak moja wina... Wybuchłem i miałem nieprzyjemny ton. Chciałem to szybko zakończyć by ochłonąć, bo wiedziałem,że to nie przyjemne dla innych. I wtedy coś zauważyłem. Kiedy mama podniosła głos , ja wybuchłem. Skończyło się moim płaczem (za dużo emocji) . Jej też w sumie. Mama podniosła głos tylko dlatego, że była w łazience i chciała mi coś powiedzieć. Ale ostatnio kiedy tylko usłyszę jej podniesiony ton, mam ochotę coś rozwalić, kazać jej być cicho. Tak samo mam , gdy głos podnosi moja siostra - jestem wściekły. Kiedyś wpadałem w szał gdy czułem zagrożenie. Były sytuacje gdy trzymało mnie 4 chłopaków a ja dalej , ciągnąć ich szedłem (oczywiście parłem bardzo powoli wiadomo, nie jestem jakiś mega silny, ale chodzi o to jak bardzo agresja wyzwalała moją adrenalinę i chęć walki). Czy teraz bronię się przed jakąkolwiek agresją psychiczną? Ogólnie nie znoszę gdy ktoś na mnie wrzeszczy, na wszystko staram się patrzec przez pryzmat : ten czlowiek też ma uczucia, postaraj się go zrozumieć. No i staram się , to pozwala na obronę w większości przypadków. Jednak gdy ktoś jest uparty i przyczepia się do wszystkiego i choć proszę go setki razy , daję wręcz rozwiązania pod nos , na talerzu, a ten człowiek (moja mama, rodzeństwo) uparcie biegnie dalej - wybucham. Myślę o tym dużo, dużo w tym mojej winy - uporu. Musze i chce t zmienić, nie chcę być samolubny, ale wiem,że nie mogę dawać się ciągnąć ludziom na smyczy , jestem człowiekiem wolnym, mam prawo do życia , co więcej chcę innym pomóc wtym życiu jesli mogę i na tyle na ile mogę, zaopiekować się swoimi , na ile się da pomóc obcym a kiedyś założyć rodzinę . Jednak kiedy widzę swoje zachowanie, jest mi źle i smutno i nie chcę by moja żona musiała widziec jak zamieniam się w ...potwora. Czytałem trochę o postawie bierno-agresywnej. Nawet mój socjoterapeuta mówił mi o tym w podstawówce. Jednak nie jestem pewien czy to do końca to...czasami jestem wściekły od tak- wtedy wyładowuję się w sporcie, co skutkuje euforią. W większości przypadków umiem się opanować, jednak gdy w grę wchodzi rodzina w której jestem , dokładnie moja mama - nie umiem pohamować gniewu. Nie wiem co to... może to zbytnie przywiązanie do niej ? Jej krytyka boli najbardziej. Może jestem maminsynkiem tylko w inną stronę , tzn zamiast być jej ślepo posłuszny , walczę z nią starając się jednocześnie o to by w końcu przestała traktować mnie jak głupka... A kiedy jestem gdzieś bez niej, zauważam jej działanie w swoim życiu - dyscyplinę której mnie nauczyła a którą przy niej olewam...sam nie wiem ...to trudne, wiem tylko, że nie chcę ranić bliskich . Życie mam dobre i nie narzekam. Chcę tylko umieć się ogarnąć...eh... Przepraszam, rozpisałem się i do tego pewnie zapomniałem o interpunkcji pewnie . Pozdrawiam !
×