Skocz do zawartości
Nerwica.com

Other N.

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Other N.

  1. Podobnie(?) jak Kori, dość intensywnie rozmyślam o swojej przypadłości. Nie jestem pewien w 100% czy to akurat dystymia albo raczej czy tylko dystymia. Nigdy nie dotarłem do specjalisty. Pierwszy opis Kori jest mi bardzo bliski, również faza podważania istnienia "choroby". Niestety dla mnie, mam już swoje lata i moim głównym dylematem jest "czy jeszcze warto coś robić". Szczególnie po tym poście nie pamiętam kogo, kto przekopał angielskojęzyczne forum i znalazł kogoś wyleczonego po 20 latach, który obudził się ze świadomością, że jego życie było porażką. Wydaje mi się, że raz udało mi się przez krótką chwilę być "jakby normalnym" (zależy jak patrzeć 15h, do kilkunastu dni), ale to się nie nadawało do codziennego stosowania, zresztą podobnie jak w tym angielskim przypadku, nie bardzo wiedziałem co ze sobą zrobić, po tylu latach... Nie jestem terapeutą ani nikim z branży, to wszystko (prawie na pewno głupie) ale moje własne wnioski. Ale nie o tym chciałem. Po pierwsze to chyba niektóre nieporozumienia tutaj wynikają z tego że: Część osób ma dystymię i coś jeszcze (BPD, PTSD etc.) i być może dystymia to dla nich "mniejsze zło" lub inne objawy/myśli przeważają. Część osób ma dystymię "nabytą", choć moim skromnym zdaniem to są jednak dziwne odmiany depresji. Część nie ma dystymii a coś innego (lekką nieleczoną depresję z która sobie radzą, objawy dystymiczne nerwicy, lęki) etc. Ale widzę, też osoby takie jak ja, które moim skromnym zdanie mają "endogenną" dystymię czyli tak jak prawdopodobnie ja tacy się urodzili tylko być może w różnych momentach się połapali że są "inni". I być może dlatego pojawiają się duże nieporozumienia. Moje przemyślenia kręciły się głównie wokół tego o czym pisał(a) Kori. Że reszta ludzi jedzie na jakiś euforycznych prochach... Że wszystko jest płytkie etc. I chyba w tym myśleniu nie ma błędu, "normalni" naprawdę na czymś "jadą". Cała myśl, zaczęła się od pewnego wykładu o budowie mózgu, o tym, że jest ich tak naprawdę klika, jeden odziedziczony jeszcze po gadach, potem następny taki jak mają inne ssaki oraz ostatnia już czysto ludzka "abstrakcyjna narośl". Są niby zrośnięte ale i osobne w dużym stopniu. Musi też istnieć jakiś mechanizm żeby ten zwierzęcy mózg trzymał w ryzach "abstrakcyjny". Bo inaczej abstrakcyjny np wymyślił by sobie, że on nie potrzebuje jeść ani się rozmnażać. Myślę, że u "normalnych" ten "abstrakcyjny" jest sterowany pośrednio przez te "zwierzęce". Że dostaje nagrodę nawet za zwykłe małe rzeczy. Myślę, że u dystymików(przynajmniej endogennych) to szprycowanie jest upośledzone mocno. Dlatego nie cieszą nas zazwyczaj "zwykłe rzeczy" i wszystko wydaje nam się płytkie. Jesteśmy niewielką grupą naprawdę trzeźwych na tym świecie, reszta jest non-stop na haju... Oczywiście w całej mocy i magii "abstrakcyjnego" jesteśmy sobie w stanie wymyślić radość czy odczuć zadowolenie ale ona jest inna i bardzo ulotna, łatwo ją podważyć. Ja osobiście raczej odczuwam ewentualnie coś jakby "ulgę" niż radość. To już moja czysta spekulacja, że tym czymś jest dopamina i w związku z tym czyste SSRI raczej "endogennym" nie przyniosą poprawy. Pytanie czy po latach "trzeźwości" nawet dowożenie dopaminy taczką, coś może zmienić lub zmienić na lepsze, bo być może rosnący i rozwijający się w abstynencji "abstrakcyjny" rozwija się zupełnie inaczej i już jest nieodwracalnie "skrzywiony" czy "pokręcony". Naukowcy chyba niewiele się tu posuną w odkryciach, bo się nie zabijamy więc problem nie jest palący. Chyba, że przy okazji czegoś innego rozszyfrują jak jest naprawdę. Psychologowie i psychiatrzy... nie winię ich za bardzo, bo ciężko jest sobie wyobrazić stan "endogenny", to jakby ktoś całe życie pił od urodzenia i miał sobie wyobrazić jak to jest bez alkoholu. Próbują to racjonalizować i znaleźć jakieś pojmowalne przyczyny. Wnioski dodatkowe są takie, że jeżeli mam choć trochę racji a Wasz(Nasz?) stan nie wynika z nerwicy i lęków, to psychoterapia może pomóc tylko objawowo, czyli nauczyć jeszcze lepiej sobie radzić ze skutkami lub im częściowo zapobiegać. Mówię tu o szkodach życiowych, moim zdaniem żadna terapia nie jest w stanie nauczyć się wymyślać tej "tępej i płytkiej" ale "naturalnej" biologicznej przyjemności. Czy to dar? W jakimś sensie, moc spojrzenia trzeźwo na ludzi i ich zachowania, może być fascynująca, przez rok może parę lat... lub co roku na miesiąc, dwa... ale 24x7 to już jest przekleństwo nie dar... Mam nikłą nadzieję, że się mylę. Albo, że chociaż dzięki internetowi i nowym pokoleniom psychologów/psychiatrów, mniej będzie takich osób jak ja, które tak późno dowiedzą się, co im "dolega". I że są metody aby im pomóc jeżeli nie wyleczyć to dać szansę być zadowolonymi ze swojego życia.
×