
Madziałke
Użytkownik-
Postów
2 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia Madziałke
-
Witam, Od lat zmagam się z problemem, który na tyle psuje mi spokojne egzystowanie, że dokładnie go analizując i zdając sobie w ogóle z niego sprawę postanowiłam jakoś go pokonać, sama nie potrafię, więc szukam pomocy. Nie wiem, od kiedy taki stan trwa, w zasadzie jestem już taką jego częścią, że mimo tego, że chcę to zmienić nie potrafię sobie wyobrazić siebie bez tego. Jest to chyba coś w rodzaju natręctwa myśli. We wszystkich życiowych sytuacjach moja głowa funduje mi najgorsze scenariusze w wyobraźni. Oddziałują one na mnie tak silnie, że ciężko mi z nimi żyć, ponieważ odczuwam ciągły stres i denerwuję się. Brak mi przez to zaufania do najbliższych osób. O moim problemie wie tylko jedna osoba, której powiedziałam to stosunkowo nie dawno i to dzięki rozmowom z tą osobą zdecydowałam się spróbować pokonać swoje ograniczenia. Natręctwo myśli pojawia się codziennie po kilka razy. W śmiesznych sytuacjach…Przykładem może być to, że boję się skontaktować ze znajomą osobą, ponieważ myślę o tym, że mogę się narzucać, zdenerwować kogoś swoim telefonem itp. Gdy tylko ktoś na umówione ze mną spotkanie spóźnia się 10 min analizuję w głowie najczarniejsze scenariusze. W myślach ciągle oceniam siebie jak najgorszej. Ciężko mi siebie chwalić. W przyjaźni boję się, że ktoś nie jest wobec mnie szczery, że jest przy mnie z litości, w głowie pojawiają się wizje, że jestem dla tej osoby za nudna i wkrótce zostawi mnie dla ludzi bardziej przebojowych. Jak już pisałam na ten temat rozmawiałam tylko z jedną osobą i mimo, że ta osoba zapewniła mnie, że jest przy mnie bo jestem dla niego wartościowa i potrzebuje mnie w swoim życiu ja wciąż można powiedzieć szukam dziury w całym. Obecnie próbuję tej osobie w 100 % zaufać ( nie jest osobą z rodziny) Codziennie w głowie powtarzam sobie słowa tej osoby „ musisz mi zaufać”. Jest niby trochę lepiej, ale mam wrażenie, że tylko na 5 min od tego, kiedy sobie o tym pomyśle potem pojawią się znowu myśli, że może jestem naiwna chcąc zaufać. Jestem teraz w takim punkcie, że postawiłam na kilka zmian w życiu by końcu zrobić to co dobre dla mnie a nie dla innych wiązało się to np. z porzuceniem szkoły i postawieniem na inny plan w życiu. I jest tak, że czuję w środku ogromną ulgę, ale moja głowa już dostarcza mi złych myśli o tym co dalej, czy podołam jak będzie i czy się opłacało. Kolejnym przykładem może być to, że ostatnio schodząc ze szczytu w czasie wędrówki po górach szłam powoli w skupienie i uważnie, bo myślałam, że zaraz się wywrócę złamię nogę itd… W gorszych dniach jest tak, że brakuje mi przez to motywacji i inspiracji. Jestem tancerką. Nie raz nie chce mi się iść na salę, bo uważam, że i tak nie zrobię nic twórczego, że nie potrafię. Frustruję się na sali. Nie mogę niczego stworzyć. Tańczyć też wolę sama. Nie mam zaufania do tańczenia z kimś. W sumie nigdy nie lubiłam czegoś robić z kimś wolałam sama. Chciałam też odkryć w sobie jakaś inną pasję wydaje mi się jednak, że do niczego się nie nadaję i wszystko, co robię jest nie takie jak być powinno i każdy jest w tym ode mnie lepszy. I wiem, że myśli sprawiają wiele. I staram się myśleć pozytywnie, ale to działa u mnie na pół godziny potem znów nachodzą wątpliwości do wszystkiego. Najbardziej lubię stan, w którym jestem tak czymś pochłonięta, że złe myśli nie mają szans przebicia. Wiem, że mi to nie służy. Stres, ciągłe zdenerwowanie, obgryzanie paznokci i skórek do krwi, w sytuacjach silnie stresowych ból brzucha. Mam 21 lat i chciałabym cieszyć się życiem, każdą sytuacją. Chciałabym być pewna siebie. Robić wszystko, na co mam ochotę bez zawahania. Nie wiem jak tego dokonać, jak to pokonać. Być może napisałam trochę chaotycznie jednak mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto zechce mi udzielić jakieś porady za którą z góry dziękuję. Dodam jeszcze, że mam już umówioną wizytę u psychologa. Pozdrawiam
-
Poczucie własnej wartości
Madziałke odpowiedział(a) na Angel26 temat w Odpowiedzi i pytania do psychologa
Niskie poczucie własniej wartości, stres, lęk, problemy z ad Witam, Od bardzo długiego czasu mam problem wg mnie psychologiczny jednak nie potrafię go konkretnie sprecyzować ani nazwać, nie potrafię też sama sobie pomóc więc postanowiłam poszukać opinii, porad na forum. Na wstępie chcę zaznaczyć, że mam już omówioną wizytę u psychologa jednak muszę na nią jeszcze poczekać. Będzie to moja pierwsza wizyty ponieważ jak dotąd nie miałam odwagi się na nią zdecydować. Mam 21 lat i od dzieciństwa miałam problemy z adaptacją. Nie lubiłam i nie lubię nowych miejsc i znajomości. W nieznanym towarzystwie jestem nieśmiała, małomówna, skrępowana i zdenerwowana w ogóle nie czuję się komfortowo. Problem zaczął się po podstawówce kiedy rozpoczęłam edukację w gimnazjum, najpierw zmiana szkoły, potem zmiana klasy. Za każdym razem z powodu tego, że nie czułam się akceptowana i nie czułam się komfortowo. Nikt niby mnie nie obrażał ani nie dawał mi dobitnie do zrozumienia, że jestem gorsza ale ja czułam się samotnie ponieważ nie byłam jak reszta- zawsze w centrum zainteresowania. Bałam się wygłaszać swoje opinie, odpowiadać na lekcji, rozmawiać z osobami które wiodły prym w klasie. Po drugiej zmianie klasy udało mi się w końcu w jakieś mierze dostosować, poznałam kilka osób przy których poczułam się swobodnie i dzięki temu udało mi się skończyć gimnazjum w miarę dobrej kondycji psychicznej. W szkole średniej było gorzej, ponieważ otoczenie wyraźnie dawało mi do zrozumienia, że nie jestem akceptowana. Aby przetrwać wraz z zaufaną przyjaciółką ( też nie akceptowaną przez klasę) zaczęłyśmy na złość im, demonstrować swoją inność ubiorem, zachowaniem, wyglądem, muzyką itp. Myślę, że był to ten tzw. Młodzieńczy bunt. W szkole udawałam, że nic mnie nie obchodzi że klasa mnie nie lubi jednak poza szkołą nie zwykle mi to doskwierało. Powrót ze szkoły kończył się płaczem, nie miałam siły odrabiać lekcji, wstawałam rano z płaczem, wymyślałam powody by opuszczać lekcje. Czekałam z nadzieją aż ten koszmar się skończy i wyjadę na studia do innego miasta. Myślałam, że wtedy wszystko się zmieni jednak szybko okazało się, że przeliczyłam się. Ciężko mi się odnaleźć w nowym mieście, tęsknie za miejscami które znam. Szkoła znów okazała się piekłem. Jest to szkoła artystyczna. Każdy uważa się za najlepszego, każdy uśmiechnięty, rozgadany , chwalący się wszystkim i niczym. Ja nie umiem po raz kolejny się dostosować. Nie mam aż takich sukcesów na koncie jak oni, nie lubię rozmawiać o pierdołach, i nie interesują mnie komercyjne działania. Grupa po raz kolejny mnie wykluczyła. Ja znowu chodzę do szkoły cała w nerwach, nie mam z kim rozmawiać , a kiedy już to robię to denerwując się. Czuję się od nich gorsza. Nie wiem czy to z powodu odrzucenia w szkole pojawiły się u mnie kolejne problemy takie jak to że nie wierzę w siebie w ogóle. Wydaje mi się, że wszystko co robię jest albo bezsensu, albo się nie uda. Chcę rozwijać swoją pasję ale uważam, że nie jestem dostatecznie dobra, wiecznie porównuję się z innymi. Czasem nie mam motywacji by ją rozwijać, nie widzę sensu. W kontaktach z ludźmi z poza szkoły jest różnie. Ogólnie nie ufam ludziom, zawsze obawiam się, że mnie skrzywdzą...w szczególności psychicznie. Będą przy mnie a potem nagle stwierdzą, że nie jestem im potrzebna i znikną z mojego życia. Tak naprawdę jest tylko kilka osób przy których czuję się w 100 % swobodnie i którym ufam . Ale mam grono znajomych którzy wydaje mi się- lubią mnie i moje towarzystwo i wtedy czuję się dobrze. Jednak często mam sytuacje w których nawet do nich boję się zadzwonić albo napisać bądź umówić się mając poczucie, że będę im przeszkadzała albo zrobią to bym dała im święty spokój. Nie lubię też dużo mówić o sobie. Wyrażać poglądów które wiem, że nie będą ogólnie akceptowane. Nie lubię się chwalić i osób które wszystkim się chwalą i są pewne siebie. Nie czuję się atrakcyjna. Kiedy na ulicy uśmiecha się do mnie jakiś mężczyzna uznaję, że zapewne mam coś na twarzy i się ze mnie śmieje...Sama o sobie uważam, że nie lubię ludzi. Ale to nie jest tak, że jestem jakaś uprzedzona. Kiedy jestem w nowym towarzystwie które od razu spontanicznie nawiązuje ze mną przyjazny kontakt odpłacam się tym samym. Nie uważam się za samotnika, lubię otaczać się ludźmi których lubię. Jednak zawsze tkwi we mnie obawa, że oni widują się ze mną na siłę, albo gdzieś w głębi mogą się ze mnie śmiać. Chciałabym to w sobie pokonać, zacząć normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Nie bać się rozmawiać, nie denerwować małymi problemami. Poczuć się wartościowo nie tracąc przy tym siebie. Bardzo mi to przeszkadza w życiu, załamuje, czasem nie mam siły by dalej tak żyć. Nie chcę już codziennie odczuwać nie pokój, stres i denerwować się i bać wszystkiego. Chociaż czasem wydaje mi się, że w tym strachu czuję się bezpieczniej. Czasem mam wrażenie jakbym pochodziła z innej planety. Wszystko bardzo w sobie przeżywam, kiedy jest naprawdę źle raczej nie daję tego po sobie poznać, mam wrażenie, że nauczyłam się udawania dobrego humoru. Chciałabym poczuć się ze sobą dobrze, zobaczyć w sobie zmianę. Jednak nie jest mi łatwo. Nawet jeśli ktoś daje mi rady w tej sprawie nie wiem jak się zmusić do ich zastosowania. Ale chcę wiedzieć czy ktoś może ma podobnie jak ja, jak sobie z tym radzi. Może ktoś nazwie mój problem. Z góry dziękuję jeśli ktoś przeczytał cały mój wywód J