Skocz do zawartości
Nerwica.com

Suelle

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Suelle

  1. Mój narzeczony rozpoczął grupową terapię nerwicową. Była to nasza wspólna decyzja, tylko że ja nie radzę sobie za dobrze z tą sytuacją. Ale od początku…. Jakieś dwa lata temu mój narzeczony poważnie zachorował. Pewnego dnia dostał silnych zawrotów głowy, które od tamtej pory ma w zasadzie cały czas. Bywały takie dni, że nie dał rady podnieść się z łóżka. W lepszych momentach, kiedy czasem decydował się wyjść z domu, miał wrażenie, że za chwilę zemdleje. Objawy towarzyszyły mu w zasadzie cały czas. Od razu rozpoczęliśmy diagnostykę. Zwiedziliśmy rzeszę neurologów, neurochirurgów, laryngologów, ortopedów. Odwiedziliśmy lekarzy niemalże wszystkich specjalizacji. Zrobiliśmy wszystkie badania. Nikt nie potrafił postawić diagnozy. Lekarze „w ciemno” przypisywali różne leki, ze słowami „powinno pomóc”. Irydologia, ziołolecznictwo, akupunktura… nic nie pomagało, żaden lekarz, ani żadne czary-mary (zdesperowany człowiek chwyta się wszystkiego). Po jakimś czasie objawy zaczęły ustępować, choć nie znikły zupełnie. Narzeczony funkcjonuję w miarę normalnie. Poszedł do pracy po bardzo długim zwolnieniu. Nie jest jednak sprawny tak, jak przed chorobą. Nie podejmuje większego wysiłku fizycznego, bo boi się, że zemdleje. Zawroty głowy pojawiają się jeszcze od czasu do czasu. W końcu zdecydowaliśmy się na psychologa i psychiatrę po sugestii któregoś z lekarzy, że takie objawy pasują też do nerwicy. Znaleźliśmy terapeutów, którzy mają bardzo dobre opinie i leczą zaburzenia nerwicowe. Mojemu narzeczonemu zalecono taką terapię, choć nie stwierdzono jednoznacznie, że choruje na nerwicę. Poszedł na terapię grupową na zasadzie „może to jest to, a może nie”. No i tu zaczynają się schody…. Terapia trwa od kilku tygodni. Narzeczony mieszka teraz w mieście, gdzie odbywają się zajęcia (codziennie po kilka godzin). Do domu, do mnie wraca na weekendy. Narzeczony od rozpoczęcia terapii zmienił się. Wcześniej w zasadzie dzieliliśmy się wszystkim, dużo rozmawialiśmy. Wszystko, pomimo choroby, układało się między nami bardzo dobrze. Teraz nie jestem w stanie się dowiedzieć nawet, jak mój narzeczony się czuje. Nie rozmawiamy o niczym poważnym. Narzeczony wymawia się dobrem terapii. Wiem, że uczestnicząc w terapii grupowej nie może mi mówić o wszystkim, ze względu na innych pacjentów. Rozumiem to i szanuję. Niestety mój narzeczony całkowicie zamknął się na mnie. Nie mówi nic o sobie. Nie mówi, jak mu tam jest. Nie wiem, co o tym myśleć. Czuję coraz większy niepokój. Chciałam trochę go podpytać, ale natknęłam się na ścianę. Więcej nie próbuję. Czy takie zachowanie jest zaleceniem terapeuty? W takim razie zaraz po nim, na terapię idę ja, bo nie wiem, czy wytrzymam jeszcze 2 miesiące w takim układzie. Czy dla dobra terapii powinnam zagryźć zęby? A może powinnam jasno i otwarcie powiedzieć, co wzbudza mój niepokój? Nie wiem jednak, czy to coś da. Jeśli to ma być dla dobra terapii i mojego narzeczonego- to wytrzymam, choć nie wiem jak. Wiem, że terapia to bardzo ważny etap, ważne chwile w życiu człowieka. Jestem niemal całkiem wyłączona z życia mojego narzeczonego w tak ważnym momencie. On ma teraz swoja grupę. Spotykają się na zajęciach, wychodzą razem poza terapią. Wiem, bo zadzwoniłam kiedyś w trakcie takiego spotkania. Te wyjścia to podobno zalecenie terapeuty. Wyobrażam sobie, że im, członkom grupy, mówi teraz to, co wcześniej mówił mi. Wyobrażam sobie, bo przecież nie wiem. Nie radzę sobie z tym w ogóle. Pojawiają się dziwne sny. Jakie mam opcje w tej sytuacji? Co takiego jest w tej terapii, że odbiera mi narzeczonego? Ktoś mi może wyjaśnić, co się dzieje, bo mój narzeczony raczej tego nie zrobi.
  2. Suelle

    Witajcie...

    Jestem Anna, jestem tu, ponieważ mój narzeczony prawdopodobnie choruje na nerwicę. W związku z tym jest we mnie wiele pytań. Mam nadzieję, ze to forum mi pomoże oswoić się z sytuacją, w której się znaleźliśmy.
×