Witam, jestem tu nowy i jeżeli ktoś mnie zaraz zjedzie, że zły temat czy coś, to przepraszam. Przenieść i już.
No więc do rzeczy. Po naprawdę długiej analizie swojego życia, która trwa od dobrych kilku lat stwierdziłem, że moim największym problemem jest uzależnienie od jedzenia. To nie jest żart. Mam 18 lat, 180cm wzrostu i 120kg. Nie odczuwam w swoim życiu radości, przyjemności mam bardzo mało, bo na inne niż żarcie pozwolić sobie nie moge (no money). Jestem więźniem własnego ciała, czuję, jak by wewnątrz mojego ciała było zamknięte moje prawdziwe oblicze. Nigdy nie miałem dziewczyny, nie potrafię chyba okazywać uczuć, czuje, że "wole jedzenie" niż normalne życie (wiem, że to brzmi śmiesznie, ale to ku*wa jest bynajmniej śmieszne).
Dodatkowo podejrzewam u siebie depresje i to nie jakąś jesienną, chwilową, chwilowy dołek, a taką poważną depresję. Wszystko jest dla mnie beznadziejne, wszędzie widzę same wady, gdybyście poprosili mnie abym opisał wam jakiś przedmiot to najpierw wymienie wady, a zalet się nie doszukam. Jestem pier****nym pesymistą, słyszę to na każdym kroku. Do tego sytuacja rodzinna jest nieprzeciętna - dawniej rodzicie się bili, kłócili, były ucieczki z domu do babci itp, potem były same kłótnie i tak jest do dziś. Tyle, że rzadziej. Jestem niestabilny emocjonalnie, gdyż wiem, że za dzień, tydzień, miesiąc znów będzie wojna. Do tego jeszcze bezrobotny ojciec, który stracił bardzo dobrze płatną pracę (6k brutto) i pracująca za grosze matka za 2000 brutto. Mam 18 lat i nie wiem co mam zrobić, czuję się jak wielka, gruba kupa gówna, na którą nikt nie potrafi patrzeć, wszyscy się z niej śmieją, nie ma swoich pieniędzy. Nie czuję się potrzebny na tym świecie. Widzicie sami, że nie można sprecyzować tego co mi jest, bo to się rozrosło jak jakiś nowotwór po wszystkich sferach mojego życia. Jedno jest uzależnione od drugiego. Mieszkam w kraju bez perspektyw, wybrałem sobie technikum, z którego od 2 lat jestem nie zadowolony, będę klepał biedę tutaj albo wyjade za granice, na studia nie chce iść bo czuje, że to nie dla mnie.
Nie wyobrażam sobie swojego życia za 10 - 20 - 30 lat.
Kiedyś chciałem wybrać się do psychiatry, ale stwierdziłem, że przepisze mi jakieś psychotropy i stanę się jeszcze większym popier...głupkiem, niż jestem.
Nie wiem co robić. Radzę sobie ze szkołą nieźle, jednak nie mam motywacji do życia. Wszystko mnie przytłacza, w dodatku jestem osobą bardzo wrażliwą, co w porównaniu z moim raczej wrednym charakterem się gryzie.
Potrzebuję pomocy, ale nie lekarskiej, potrzebuję kogoś, kto mi po prostu doradzi. Nie da recepty i pigułki szczęścia, tylko doradzi. Nie ma kto mnie poprowadzić przez życie, bo moja rodzina ma mnie w dupie i uważa, że sam sobie powinienem radzić, przyjaciół nie mam, bo wszyscy się zmienili na tak zwane "dzieci bogatych starych" czyli wóda, fajki, dragi i imprezy. Ja taki nie jestem i może to jest problem, tacy ludzie mają mniej problemów.