Trzy lata temu zmarła przy mnie moja mama. Od tamtego czasu prześladuje mnie poczucie winy za to, że nieumiejętnie udzieliłam jej pomocy, że umierała w poniżających warunkach, że byłam jedyną osobą, która zdawała sobie sprawę z jej pogarszającego się stanu zdrowia, ale nie powiedziałam o tym nikomu dorosłemu. Po jej śmierci usłyszałam od dalszych członków rodziny, że faktycznie za późno wezwałam karetkę i to nie mógł być rak, bo cytując słowa jednego z wujków "tak się na raka nie umiera", choć mama od 3 lat była leczona onkologicznie. Chociaż nie utrzymuję już kontaktu z rodziną, w mojej głowie stale prowadzę batalię z tym co mi powiedzieli dodając nowe argumenty po ich stronie, przez co czuję się jak w pułapce. Obsesyjnie analizuję wieczór, którego umierała zwłaszcza moment kiedy po raz ostatni nabrała oddech. Po wypuszczeniu powietrza zapadła zupełna cisza i myślałam, że mój mózg dosłownie eksploduje.
Jedyną osobą z jaką utrzymuję kontakt jest moja starsza siostra, która mówi że bez przerwy narzekam. Codziennie mam wrażenie, że mnie nienawidzi.
Moim największym problemem jest to, że stałam się człowiekiem obojętnym, nie potrafię się skoncentrować, przez co mam problemy z nauką. Nie mam zainteresowań, żyję z przytłaczającym poczuciem niższości, ponieważ niczego sobą nie reprezentuję. Dostałam się do bardzo dobrej szkoły wyższej, ale tego też nie potrafię uszanować i nie zdałam kilku egzaminów. Ponadto, z jednej strony mam wrażenie, że wzbudzam w innych nienawiść i złość, ale z drugiej strony mam wokół siebie wielu życzliwych ludzi, na których mogę polegać.
Boję się iść do psychologa, bo nie chcę usłyszeć, że za wszystkie moje porażki życiowe winię śmierć mojej mamy, albo że usprawiedliwiam niepowodzenia na studiach trudną przeszłością.