Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zulei

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Zulei

  1. Nie wiem, czy to faktycznie taki wielki krok do przodu. Ha! Dziś, teraz jak już wstałam i zaglądam do tego tematu - zastanawiam się, po co to w ogóle smarowałam. Głupota. Ja mogę mówić, że jestem uzależniona od gier, mówić podczas rozmowy z ludźmi, ale tylko wówczas, gdy traktuję to jako żart. Na poważnie to trochę inna sprawa. Takie uczucie: jeśli im powiem, jak jest - powiedzą/pomyślą, co też ja sobie wymyślam? Wystarczy się przecież od tego odciąć! Hm... jestem pewnie bardzo ograniczona, a moja postawa i ośli opór towarzyszący jej obronie wcale nie są sprzymierzeńcem. Wiem, że to okropnie głupio brzmi. O terapii, jeżeli chodzi o spotkanie z jakimś lekarzem, psychologiem, czy psychiatrą - myślałam raz, czy dwa. I na tym poprzestałam. Żeby iść do specjalisty chyba musiałabym zrobić to w tajemnicy i nawymyślać znowu jakichś kłamstw. To zdaje się wiązałoby się też ze skończeniem zabawy w wirtualnym świecie... auć. To dosyć skomplikowane - chcieć, ale nie do końca. Bo mam złudną nadzieję, że granie mogę pogodzić z innymi obowiązkami. Bez przerwy oszukuję nie tylko siebie, ale i bliskich. Ktoś - chyba ktoś musiałby wiedzieć o tym, że wybieram się do lekarza. Ale znowu... mam iść do lekarza i powiedzieć, że nie mogę się obejść bez gier komputerowych?? Żenujące.
  2. Marnuję dzień za dniem - nie mogę zerwać z... grami. Witam, to mój pierwszy post na tym forum. Będzie, zdaje się, bardzo chaotyczny, za co przepraszam z góry. Nie wiem od czego zacząć. Już kilka zdań napisałam i usunęłam. Uff. I tak łatwiejsze to niż rozmowa z drugim człowiekiem na żywo. Znaczy się – wyszukać w sieci portal, na którym można porozmawiać raczej anonimowo o tym, co człowieka gnębi. I tak z góry wiem, że będzie to wszystko brzmiało strasznie głupio, a mi głupio będzie (już jest) w trakcie pisania. Szczerze? Chyba jednak wolałabym siedzieć cicho – jak zawsze. Mam na imię K. i 22 lata „w tyłku”, jak to mawia mój tata. Jestem uzależniona od gier komputerowych. Nieciekawie to wygląda, bo mówiąc o tym przy ludziach - na zewnątrz śmieję się, żartuję z tego, wyśmiewam sama siebie i traktuję jako błahostkę; w środku czuję gorzki posmak kłamstwa, ale wiem, że muszę być twarda i nie okazywać właśnie pod tym względem słabości. Inni muszą widzieć, że dobrze się z tym czuję i świetnie bawię, a nie funkcjonuję z czymś, co wcale nie jest takie fajne… no jest fajne, ale jedyne co zostawia po sobie, to ogromne wyrzuty sumienia i problemy mnożące się jak króliki. Dla mnie, prywatnie i na serio przyznać się do tego uzależnienia to wstyd i porażka. W dodatku napawające strachem. Dlaczego? Bo bardzo, bardzo długo pracowałam swoim zachowaniem na to, że powiedzenie prawdy mogłoby zostać odebrane jako kłamstwo, bardzo wyrachowane kłamstwo. Znowu okazałoby się, że jestem nieodpowiedzialna i wszystkie wcześniejsze przewinienia byłyby wyciągane na światło dzienne dołączając do nich nową „wymówkę”. Poza tym na czym miałaby polegać pomoc ze strony rodziny? Tu w domu, gdzie mieszkam – zapewne rodzice kazaliby mi pousuwać z komputera wszystkie gry, bo zabrać go nie da rady. Komputera potrzebuję też (powinnam raczej powiedzieć: przede wszystkim) do pracy. I ot, zwieńczone by to było słowami, że mam skończyć grać. I co? Ja wiem, że tak się tej sprawy nie załatwi. Jest tysiąc pięćset sto dziewięćset sposobów na to, żeby i tak z powrotem zorganizować sobie „gierczenie”. Na zewnątrz skrucha, a w środku sprawne kalkulacje, jak obejść nowe zakazy… ostatecznie zawsze mogę przerzucić się na środek zastępczy – tj. oglądanie seriali. A właściwie jednego, czy dwóch od samego początku, który widziałam już po tysiąckroć, ale nigdy mi się nie nudzi – Chirurdzy. Przeczytałam kilka tematów w dziale Uzależnienia, a ze szczególną uwagą temat założony przez Vulpesa – dosyć obszerny i co jakiś czas odświeżany. To tutaj przekonałam się, że nie ja jedna w „tym” siedzę. Co więcej, chyba zaczęłam wiązać ze sobą pewne sprawy i coś tam sklejać w głowie w ramach odpowiedzi na pytania „dlaczego? Skąd?” i chyba po raz kolejny uświadamiam sobie, jak bardzo żałosna jestem (co piszę z niesmakiem do swojej osoby). Nie potrafię jednak zrozumieć, w jaki sposób mimo wszystko, Wy, odnajdujecie w swoich wzajemnych wypowiedziach motywację do tego, aby walczyć, działać i zmieniać swoje postępowanie. Wiem i po sobie widzę, jak gry potrafią wykończyć człowieka, ale nie umiem wycisnąć z siebie nic, żeby się przeciwstawić na poważnie. Może dlatego, że wiem, iż skutek będzie bardzo, bardzo krótkotrwały… a o coś takiego nie warto się starać. Hm… właściwie to można na chwilę zapomnieć o tym i innych problemach. O, może jeden rajd dla odprężenia? Albo meczyk LoLa. Hm… nie, szybciej będzie przelecieć się do krów na koszu w D2. A potem jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze tylko pięć minut… Komputer w moim domu był od zawsze. W wielkim skrócie powiem, że w podstawówce byłam popychadłem. Gimnazjum było kolejnym etapem, który w bardzo stereotypowy sposób – niczym z filmów amerykańskich – pokazał mi, że osoba taka jak ja nie zasługuje na bycie „popularnym”. Pod koniec dotarło do mnie, czym jest indywidualizm, o którym zawsze opowiadali rodzice. W liceum postanowiłam sobie, że pokażę się z najlepszej strony i nie będę więcej stała w cieniu innych ludzi. Że jestem wartościową osobą i dam sobie radę z nawiązywaniem znajomości. A teraz, na studiach, osiągam apogeum kiszenia się w domu przed kompem. Nie będę mówiła o ilości moich nieobecności, tym bardziej, że w ciągu ostatnich kilku dni - jak już raczyłam zjawić się na uczelni - kilka osób wypowiedziało się w taki sposób, że pomimo szerokiego uśmiechu na mojej twarzy bądź miny poważnej (jako dobra do złej gry), miałam wrażenie, że jestem na dnie. Sama do tego doprowadziłam... Unreal, Diablo, Starcraft, Warcraft, Neverwinter, World of Warcraft, League of Legends – to moje dopalacze. To czołówka gier, które od lat mi niezmiennie towarzyszą i utrudniają poprawne funkcjonowanie w świecie realnym. Tak teraz się zastanawiam… to dosyć zabawne, że mam wiele wspaniałych wspomnień z wirtualnej rzeczywistości, a tak niewiele z tego, co dzieje się poza nim. Najwięcej chyba mogłabym opowiedzieć o przygodzie z WoWem. Kiedy po trzech latach i stosunkowo niedawno rozpadła się gildia, w której byłam, płakałam przez dwa tygodnie. Żenujące, ale dalej mnie ściska w dołku, kiedy myślę jak fajnie było bawić się z tymi ludźmi ingame. Zawsze też tłumaczyłam sobie, że gdyby wszyscy ci, których poznaję w sieci mieszkali niedaleko, w tym samym mieście, to wcale nie siedzielibyśmy w grze! Mam na imię K. i 22 lata „w tyłku”. Ludzie, których znam chyba nie wiedzą nic o tym, że jestem zakompleksionym burakiem, o ujemnej samoocenie. Zawsze starałam się być słuchaczem, a bycie słuchaczem po pewnym czasie sprawia, że filtrujesz informacje, które napływają z zewnątrz i nabierasz dziwnego przekonania, że sam nie powinieneś o tym, co dotyczy ciebie, a brzmi podobnie, w ogóle nikomu mówić. Bo to głupie. Bo zostaniesz oceniony. Zabawne. Zawsze powtarzam, że nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą. Rzecz w tym, że mogą wyciągać wnioski jedynie na podstawie wiadomości, które im podaję. Bezpiecznych wiadomości. Takich, które nie pozwalają im ocenić mnie w sposób, w jaki boję się być oceniona. Jezu, jakie to… pokręcone i głupie! Mam też zainteresowania, nawet jakieś marzenia – tylko, że tych marzeń nie da się spełnić. Uniemożliwia to moja śmieszna postawa. Mój zapał jest słomiany. Optymizm wypalił się kilka lat temu. I co dzień przed snem chce mi się płakać. Bo nawet mimo tego, że zaplanuję sobie, co zrobić – nie potrafię wygrać z brakiem motywacji. To trudne przebywać wśród ludzi, którzy potrafią dążyć do obranych przez siebie celów. Wśród ludzi ambitnych, pracowitych, odpowiedzialnych. Tak bardzo im zazdroszczę. Teoretycznie wiem, że też bym tak mogła, ale jest coś silniejszego niż przekonanie o tym, że dam radę. Że mogę im dorównać. Nie będę opisywać, jak funkcjonuję, ponieważ we wspomnianym gdzieś wyżej temacie powiedziane zostało wystarczająco wiele, abym mogła się pod tym podpisać rękami i nogami. Muszę jednak dodać, że rozwijające się z roku na rok uzależnienie, w ciągu roku ostatniego zbiera największe żniwo (łącznie, odliczając krótkie przerwy i kary będzie jakieś 6 lat). Tym bardziej, że nakłada się z problemami domowymi, w jakimś stopniu rodzinnymi, i rosnące do naprawdę wielkich rozmiarów poczucie winy, wykańcza mnie. Totalnie mnie wykańcza. Nie, że umieram, chcę umrzeć czy planuję się okaleczać. Po prostu wykańcza mnie psychicznie – im więcej tego jest, analogicznie – więcej muszę odreagowywać tam, gdzie sprawy z tu i teraz nie mają znaczenia. I nikt o niczym nie wie, a moje błędne koło bezustannie się toczy. (i raz kozie śmierć - wysyłam)
×